Węgierski parlament forsuje projekt modyfikujący prawo o szkolnictwie wyższym. Zmiany mają uderzyć głównie w Uniwersytet Środkowoeuropejski CEU. Szilárd István Pap wyjaśnia, w jakim kontekście czytać ostatnie wydarzenia na Węgrzech.
W piątek wieczorem na stronie internetowej węgierskiego parlamentu pojawił się nowy wniosek ustawodawczy – projekt zawierający propozycje modyfikacji statutu regulującego szkolnictwo wyższe. Zmiany mają wpłynąć głównie na działalność uniwersytetów zagranicznych na Węgrzech. Ten krok wielu zinterpretowało jako rządowy atak na Central European University (CEU), 25-letnią instytucję mieszczącą się w Budapeszcie, założoną przez międzynarodowego finansistę George’a Sorosa.
Wskutek ewentualnego przyjęcia uchwały CEU, jako jedyny zagraniczny uniwersytet dotknięty poprawkami, nie będzie mógł kontynuować działalności. Interpretacja projektu jako bezpośredniego ataku na CEU jest więc bardzo uzasadniona. Rząd próbuje wykorzystać specjalny, formalnie dwunarodowy charakter uniwersytetu, by umieścić go poza prawem i wybrukować ścieżkę do jego zamknięcia. CEU jest bowiem instytucją akredytowaną na Węgrzech i w USA.
Prawne niuanse nie mają tu większego znaczenia – fundamentalną cechą reżimu politycznego zainstalowanego przez Viktora Orbana i jego partię Fidesz na Węgrzech jest wszak prowadzenie szczególnego rodzaju wojny prawnej. Wola polityków zawsze znajdzie sposób na wślizgnięcie się do kodeksów prawnych, a jeśli zajdzie potrzeba, to nawet i do konstytucji. Możemy być pewni, iż legalistyczne argumenty o autonomii uniwersytetów i zasadzie praworządności mają niewielką wagę w walce z Fideszem.
Polityczny wymiar projektu jest więc tu znacznie istotniejszy. Atak na CEU szykowano przez ostatnie kilka tygodni: lojalne wobec władzy czasopisma i strony internetowe pisały o rządowych planach zamknięcia albo wypędzenia uniwersytetu, przejawiając niezwykłą skrzętność w „obnażaniu” rzekomych nadużyć kierownictwa CEU.
czytaj także
Atak jest wielorako umocowany w strukturach polityki węgierskiej – jest to jedynie najnowszy z rządowej listy kroków podejmowanych według podobnego schematu. Jak w większości krajów Europy postsocjalistycznej, przejście Węgier od państwowego socjalizmu do gospodarki rynkowej wypchnęło na powierzchnię dawniejsze podziały polityczne i uaktualniło je w nowej rzeczywistości. Zmiany społeczno-gospodarcze, polegające na wielkoskalowej prywatyzacji i oligarchizacji gospodarki, przyniosły ze sobą dwie strategie elit politycznych i stworzyły dwa przeciwne sobie obozy polityczne. Byli oczywiście „moderniści”, opowiadający się za szybką integracją Węgier w struktury euroatlantyckie, chcący wiernie powtarzać zachodni model demokracji liberalnej i gospodarki rynkowej. Takie wierne naśladowanie oznaczało jednak bezpośrednie odrzucenie debaty dotyczącej codziennego trudu milionów defaworyzowanych Węgrów, poszkodowanych brutalną transformacją gospodarczą. Ta postawa, wraz z licznymi błędami w polityce wewnętrznej, doprowadziła do upadku „obozu modernizacji” i piorunującego sukcesu nieliberalnego obozu Orbana.
Orbanowi bardzo łatwo udało się zbudować potężną i trudną do obalenia narrację, przedstawiającą naród węgierski jako nieustannie atakowany i niedoceniany przez Zachód, którego miejscowi agenci starają się ujarzmić lud dla swoich własnych mglistych interesów. Charakter wroga, tej hydry, wymaga nieprzerwanej czujności i ciągłej walki – ale również daje poczucie celowości i dumy narodowej. Ostatnich 7 lat ujawnia tych samych wrogów: Brukselę, międzynarodowe korporacje, wielkie firmy z sektora użyteczności publicznej, organizacje pozarządowe zajmujące się prawami obywatelskimi, uchodźców… a to zaledwie początek listy.
Dyskursywny sukces rządu Orbana wypływa z udanej przemiany szerokiego repertuaru skomplikowanych problemów politycznych, gospodarczych i społecznych – od cen gazu i elektryczności do kryzysu uchodźczego – w bitwy o znaczeniu kosmologicznym pomiędzy narodem a jego zagranicznymi wrogami.
Byłoby błędem stwierdzenie, iż Orban jest politycznie wszechmogący. W wielu sytuacjach uwidoczniły się niedostatki jego strategii: na przykład referendum przeciwko przyjmowaniu umówionych liczb uchodźców spotkało się z całkowitym brakiem zainteresowania.
czytaj także
Z drugiej strony okres jego rządów można określić w najlepszym wypadku jako katastrofalny. Chociaż rządy postsocjalistyczne nie zdołały zaleczyć wielu społecznych niedomagań, Fidesz tylko je pogorszył: 4 miliony ludzi żyją poniżej progu ubóstwa, szkolnictwo radzi sobie coraz gorzej, szpitalom brakuje lekarzy i wyposażenie medycznego. Już i tak słaby system ubezpieczeń społecznych został całkowicie zgładzony i zastąpiony obowiązkowym programem zobowiązań do podjęcia pracy bądź szkoleń, w którym nie dostaje się nawet płacy minimalnej, co praktycznie uniemożliwia ponowne wejście na rynek pracy.
czytaj także
Wszystkie te sprawy są ludziom dobrze znane, ale bezustanne symboliczne bitwy Orbana jednoczą jego elektorat w ciągłym stanie wyjątkowym. Tymczasem opozycja polityczna często pozostaje bezsilna (nawet kiedy nie jest czynnie demontowana przez rząd z użyciem licznych środków prawnych, a czasem bezprawnych). Na przykład w zeszłym roku ochroniarze pracujący w firmie związanej z ważnym członkiem Fideszu fizycznie zagrodzili parlamentarzyście opozycji drogę do zgłoszenia referendum w krajowej Komisji Wyborczej.
Atak na CEU należy oceniać właśnie w powyższym kontekście. Jest to jeszcze jedna napaść na „wrogów narodu”. Jednocześnie rząd planuje kolejne rozrachunki z organizacjami pozarządowymi działającymi na rzecz praw obywatelskich (pierwszy raz miało to miejsce w 2014 roku). Ponieważ wiele NGO pobiera fundusze z Open Society Foundation, instytucji dobroczynnej ufundowanej przez tego samego George’a Sorosa, nietrudno je ze sobą połączyć. Zabarwione dawnym antysemityzmem demonizowanie Sorosa doskonale wpisuje się w retorykę Fideszu. Przedstawiany jako reprezentant liberalizmu, kosmopolityzmu, obrony praw człowieka i wszystkich innych haseł kojarzonych ze skompromitowanym „obozem modernistycznym”, Soros, a przez to i CEU, zdaje się w oczach Orbana wrogiem doskonałym.
O skuteczności jego planów przekonamy się wkrótce. W tej chwili nie jest nawet pewne, czy rząd naprawdę chce się pozbyć CEU, czy po prostu rzuca elektoratowi tanią zabawkę, by ten się czymś zajął. Wiadomo natomiast, że Fidesz rozumie tylko język władzy i wycofuje się tylko wtedy, kiedy wymagają tego jego interesy. Więc nawet jeśli małe zwycięstwa w bitwach obronnych da się odnieść naciskami międzynarodowymi i odpolitycznionymi argumentami legalistycznymi, to wojnę można wygrać jedynie zdobywając dusze Węgrów instrumentami polityki. I choć nie jest to obowiązek prywatnego uniwersytetu międzynarodowego, to w dyskusji o CEU nie wolno nam o tym fakcie zapominać.
**
Artykuł ukazał się na portalu LeftEast. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.