Prof. Zygmunt Bauman komentuje wynik amerykańskich wyborów.
Giancarlo Battiston: Dominującą reakcją środowisk „liberalno-lewicowych” po wygranej Trumpa był strach: „to moment wielkiej grozy”, „Donald Trump to zagrożenie dla zachodniej demokracji”, „wprowadzi nas w odmienną erę polityczną”, „wybór Donalda Trumpa na prezydenta to nic innego, jak tragedia dla amerykańskiej republiki, tragedia dla konstytucji”… Zgadza się pan z tymi apokaliptycznymi reakcjami?
Prof. Zygmunt Bauman: Apokaliptyczne wizje pojawiają się zawsze, gdy ludzie wchodzą w Wielką Niewiadomą – pewni, że nic nie będzie, jak dawniej bywało; przeczuwając jednakowoż, że niewiele lub nic w pewny lub możliwy sposób zastąpić tego nie może.
Reakcje na wygraną Trumpa były, jak pan wie, gwałtowne i wyraziste, ale – co niesamowite – wyjątkowo zgodne. Podobnie, jak to było w przypadku głosowania za Brexitem, wygranej Trumpa przypisywać zaczęto takie znaczenie: był to głos sprzeciwu wobec establishmentu politycznego i politycznej elity kraju w ogóle, którą w znacznej mierze, z powodu niewywiązania się przez nią z obietnic, społeczeństwo było zmęczone.
Nie wywodząc się z tejże elity, nigdy nie piastując żadnego stanowiska, pochodząc „spoza establishmentu” i zderzając się głową z elitą partii, której sam był członkiem (powracając tam w 2009 roku po pięciu latach bycia członkiem Demokratów) Trump reprezentował wyśmienitą i wyjątkową okazję do całościowego odrzucenia systemu politycznego. Zupełnie analogicznie do referendum w Wielkiej Brytanii, przed którym wszystkie duże partie (Konserwatyści, Partia Pracy i Liberałowie) byli zjednoczeni w swoim wezwaniu do jedności i pozostania w UE. A każda osoba swoim jednym głosem mogła – dostała taką okazję – pokazać zniesmaczenie całym systemem.
Innym – albo raczej komplementarnym – czynnikiem, jaki natychmiast pojawił się w komentarzach, był widoczny głód dużej części społeczeństwa, aby zastąpić niekończące się, a jakże nieefektywne parlamentarne gadulstwo niezłomną wolą „silnego człowieka” z jego (lub jej) determinacją i zdolnością do narzucenia, tu i teraz, błyskawicznych rozwiązań, dróg na skróty i recept na wszystko, słusznych podług uznania tej osoby.
Trump po mistrzowsku stworzył swój wizerunek publiczny jako osoby o takich właśnie cechach, o jakich marzyła duża część elektoratu.
Trump po mistrzowsku stworzył swój wizerunek publiczny jako osoby o takich właśnie cechach, o jakich marzyła duża część elektoratu.
To na pewno nie wszystkie czynniki, jakie złożyły się na tryumf Trumpa, ale z pewnością te najbardziej decydujące i kluczowe. Trzydziestoletnia obecność Clinton w establishmencie politycznym i jej połowiczne, rozwodnione, wybrakowane pomysły programowe przemawiały na jej niekorzyść, jako opcji rzekomo „właściwego” i „popularnego” wyboru.
To, czego, myślę, jesteśmy świadkami, to zasadnicze przetasowanie podobno nienaruszalnych elementów składowych „demokracji” (choć nie sądzę, że sam termin zostanie porzucony jako nazwa pewnego politycznego ideału: znaczące – jak powiedziałby Ferdinand de Saussure – jest zdolne wchłaniać i rodzić nowe znaczone). Istnieje możliwość, że tradycyjne bezpieczniki – monteskiuszowski trójpodział władzy albo brytyjskie „checks and balances” – przestaną cieszyć się poparciem społecznym i zostaną pozbawione znaczenia – albo bezpośrednio, albo przy zachowaniu pozorów – przez władzę opartą na autorytarnym lub dyktatorskim modelu. Mówimy o zwielokrotniających się symptomach tendencji, by – jak by to ująć – sprowadzić władzę z niebiańskich wysokości elit „z powrotem do domu”. By bezpośrednia komunikacja zwolenników / poddanych z silnym mężczyzną lub kobietą na szczycie odbywała się za pomocą „mediów społecznościowych” będących narzędziami zasięgania opinii i służących wtórnej indoktrynacji.
Podczas poprzedniej kampanii Barack Obama nigdy nie posługiwał się wyłączającą tożsamością etniczną – mówił, że jest osobą „mieszaną”. Dla odmiany Trump używał karty tożsamości, promował natywizm i obiecywał uczynić Amerykę„ZNÓW wielką”. Czy wraz z wyborem Obamy nie odrzuciliśmy zbyt prędko połączenia demosu i ethnosu? Czy nie doceniliśmy rasowo-narodowego nurtu w amerykańskim populizmie? […]
Sztuczka polega na tym, aby jedno i drugie połączyć, nierozerwalnie powiązać i sprawić, by jedno nakręcało drugie. I to dokładnie osiągnął naczelny trickster Trump (niejedyny przecież na politycznej scenie). Kusi mnie, aby pójść dalej, poza zwyczajowe połączenie polityki tożsamości i niepewności ekonomicznej – zasugerowałbym, że Trump potrafił skupić wszystkie aspekty i obszary egzystencjalnej niepewności, które nawiedzają to, co zostało z dawnej klasy robotniczej i dawnych „średnich” klas, wmawiając cierpiącym, że wyrzucenie obcych, etnicznie odmiennych, poszukujących azylu i wszelkich przybyszów z zagranicy będzie wymarzonym „prostym rozwiązaniem”, jakie WSZYSTKIE lęki zmieść ma za pomocą jednego ruchu.
Niektórzy z głosujących na Trumpa sami należeli do klasy wykluczonych: to ci, których obejmowała umowa społeczna, lecz zostali w jej ramach zmarginalizowani lub wypchnięci poza nią; a także ci, którzy nigdy nie byli jej częścią i nie mają nadziei na bycie nią w przyszłości. Czy zgadza się pan na przykład z prof. Saskią Sassen, która uważa, że zwycięstwo Trumpa oznacza koniec postkeynesowskiego modelu gospodarczego, który zakładał włączanie ludzi, na rzecz nowego kierunku – wyłączania?
Przejście od włączającego do wyłączającego światopoglądu, umysłowości i polityki jest bynajmniej nienowe. Jest ściśle zsynchronizowane z kolejną jakościową zmianą – od społeczeństwa producentów i producentek do społeczeństwa konsumentów i konsumentek, które bez marginalizacji istnieć nie może. To społeczeństwo oddziela od siebie „podklasę” – nie tylko poniżoną, ale wprost wygnaną ze społeczeństwa klas – czy klasę „wadliwych konsumentów”, niewartych resocjalizacji. Trend, by zmieniać problemy społeczne w problemy „bezpieczeństwa”, to woda na ten sam młyn: szersze zarzucenie sieci wykluczenia, by złapanych w nie relegować z pozycji niższych i podlejszych do bardziej toksycznej – bo groźnej i morderczej – kategorii.
Pisał pan o „niechlubnej trójcy”: niepewności, zagrożeniu i bezbronności – uczuciach ludzi żyjących w świecie, w którym doszło do rozwodu między władzą i polityką. Czy to musi prowadzić do żądania władzy „silnego człowieka” i populizmu?
Tak uważam. Ten rozwód oznacza, że pozostawiona zostaje dziura – co przerażające, wciąż się powiększająca – z której wypływa owa trująca mikstura beznadziei i bezradności.Konwencjonalne, znane i „wydające się możliwe” recepty skutecznego mierzenia się z problemami i niepewnościami nie budzą już dziś zaufania i tej samej wiary, że przyniosą obiecywane skutki.
W społeczeństwach, w których coraz mniej ludzi zna z własnego doświadczenia urok życia w reżimach totalitarnych bądź dyktatorskich, wypróbowanie rządów „silnego człowieka” nie zdaje się trucizną, lecz odtrutką.
Właśnie z powodu przypisywanej im zdolności do osiągania celów, dawania natychmiastowych rozwiązań i efektów, jakie ci przywódcy obiecali przywieźć ze sobą w posagu.
Beppe Grillo, lider włoskiego ruchu Pięciu Gwiazd, napisał krótki komentarz po zwycięstwie Trumpa, podkreślający podobieństwa między sukcesem jego własnego ugrupowania a wygraną Trumpa w Ameryce. Pisał, że „ci, którzy się nie boją, uparci i barbarzyńcy, popchną świat naprzód! I my jesteśmy barbarzyńcami!”. Zwyczajowo uznajemy wszystkie formy antyestablishmentowości za populizm. Nie uważa pan, że często ten termin jest takim uniwersalnym kluczem-etykietą do naznaczania przez samozadowolony establishment tych, którzy się z nim nie zgadzają? Czy wybór Trumpa to też wiadomość dla establishmentu?
Różni Beppe Grillo są już w Europie mocno osadzeni. Dla tych, których cywilizacja zawiodła, barbarzyńcy są zbawicielami. Politycy zaś będą wykręcać się teraz na wszystkie strony, by przekonać skrzywdzonych, że to oni są barbarzyńcami-zbawicielami. Lub, na odwrót, to właśnie w to porzuceni i zaniedbani przez cywilizację chcą aktualnie tak mocno wierzyć. Część establishmentu chce uchwycić tę okazję, tak jak ci, którzy wierzą w życie pozagrobowe, mogą spieszyć się ku samobójstwu.
**
Wywiad ukazał się w wydaniu „l’espresso” z 11 listopada 2016 oraz w wersji anglojęzycznej na stronach Social Europe Journal. Przeł. Jakub Dymek