W czasie przełomu trudno balansować, trudno udawać, że nic się nie dzieje, że nic nie widzisz. Dlatego przychodzi nam tak czy inaczej się określić.
Ta zima naprawdę zdaje się bez końca, bo zmieściła w sobie prawie wszystko, czego można oczekiwać od życia – niespodziewane nadzieje i ciężkie rozczarowania, klarowną i słuszną nienawiść i podświadomą potrzebę porozumienia. I jeszcze radość i łzy, upór i bezsilność, niesprawiedliwość, okrucieństwo i śmierć.
Przez te dwa i pół miesiąca wszystko się zmieniło. Wszyscy wciąż mówimy, że potrzebne są zmiany, jednak jeśli mówić otwarcie – pewne zmiany już zaszły. Jestem oczywiście daleki od tego, żeby posługiwać się tymi kliszami w rodzaju „nigdy nie będziemy już tacy jak wcześniej”, „zmieniliśmy się raz na zawsze”.
Nie sądzę, żebyśmy się prawdziwie zmienili.
Wciąż jesteśmy tacy, jacy byliśmy. Ale tym, co zmieniło się przez te długie zimowe miesiące, jest jasne określenie, kim jesteśmy naprawdę, jacy naprawdę możemy i chcemy być. Znowu nie mówię o rewolucyjnym romantyzmie. Mówię o nas wszystkich – i o rewolucjonistach, i o kontrrewolucjonistach.
O nas wszystkich można teraz wiele powiedzieć, nas wszystkich jest teraz znacznie łatwiej zidentyfikować. Szczególną wartością przełomów historycznych jest to, że pozbawiają nas komfortu, zmuszając do zajęcia wyraźnego i jednoznacznego stanowiska.
W czasie przełomu trudno balansować, trudno udawać, że nic się nie dzieje, że nic nie zauważasz. Dlatego przychodzi nam tak czy inaczej się określić. Coś takiego właśnie się z nami wszystkimi dzieje – i z tymi, którzy zawsze mieli wyraźną i konkretną „postawę obywatelską”, i z tymi, którzy już dziesiąty rok czują się „zmęczeni polityką”.
Nagle znów znaleźliśmy się w niezwykłej dla nas roli – roli prawdziwych obywateli ze swoim stanowiskiem i swoimi przekonaniami, z gotowością, jeśli nie bronienia ich, to przynajmniej wygłaszania.
Tak, tak – mówię szczególnie o tych pracownikach budżetówki, których spędzają na różne antymajdany – przecież wyjście tam (choćby pod przymusem, choćby za wynagrodzenie, a często jeszcze zgodnie z nakazem ich budżetowego serca) to też stanowisko, to gotowość zajęcia swojego miejsca w czasie przełomu, zgoda na to, żeby stanąć pod pewną flagą, nawet jeśli trzeba ją będzie oddać „brygadziście”.
I o „młodzieńcach o sportowej sylwetce” też mówię. Kto wątpi, że ich nienawiść do „eutosodomitów” jest szczera i niepodrobiona, choćby nawet opłacona? Wszystkich nas zaktywizowano – zaktywizowano nasze lęki, nasze niezadowolenia, nasz szacunek do siebie samych, nasz szacunek dla kierownictwa. Wszystkie te rzeczy, które w czasie „pokoju” wydawały się nam bez znaczenia i drugorzędne, znów stały się dla nas ważne i aktualne.
I naprawdę nie ma tu żadnych zmian. Zawsze nosiliśmy w sobie to podporządkowanie czy nonkonformizm, swoją praworządność czy buntowniczość. Nie pojawiły się znikąd.
Przecież niewielu jest wśród nas zaagitowanych.
Nawet przez te dwa miesiące wojen informacyjnych i ataków propagandowych, kto z waszych znajomych zmienił poglądy? Kto z nich w tym czasie przeszedł na drugą stronę? Kto przejrzał na oczy i oprzytomniał? Ja osobiście takich nie znam.
Naprawdę byliśmy tacy przez cały ten czas. Gotowi iść do końca w swoim sprzeciwie wobec systemu czy odwrotnie – gotowi usprawiedliwiać jakiekolwiek metody, za pomocą których ten system chroni swoje istnienie. Już wcześniej zgodziliśmy się w każdych warunkach bronić legitymizacji tej władzy, utrzymywać, że została legalnie wybrana, że została wybrana przez Boga. Czy odwrotnie – niezależnie od okoliczności nie akceptować argumentów władzy, w żadnym razie nie przyjmować jej wyjaśnień i nie iść z nią na kompromisy.
Wcześniej także różnie odnosiliśmy się do wykonywania prawa i naruszania konstytucji, do własnych praw i obowiązków, do rozumienia natury władzy, do traktowania mechanizmów aktywności obywatelskiej. Wcześniej także mieliśmy nieco odmienne poglądy na temat korupcji i możliwości jej moralnego usprawiedliwienia, na temat uprawnień prezydenta i adekwatności pozycji premiera, na temat uczciwości opozycji i w ogóle ważności jej istnienia. Po prostu znów zaczęliśmy o tym mówić, zaczęliśmy się tym przejmować; to wszystko znów formuje nasze dni, określa nasze bycie w tej zimie. Przy czym wciąż mało słuchamy się nawzajem, ciągle zmniejszając szansę na usłyszenie, czyli zrozumienie.
Tekst ukazał się na stronie TCN.
Tłum. Michał Petryk
Serhij Żadan – poeta, prozaik, eseista, tłumacz, aktywista społeczny. Autor wielu książek. W Polsce ostatnio ukazał się Woroszyłowgrad (Wydawnictwo Czarne 2013).