To cięcia, a nie migranci, są prawdziwym problemem gospodarczym i społecznym, który nęka Wielką Brytanię.
Ludzie chcą, by rząd kontrolował liczbę przybyszy, jak i okoliczności, w których tu się zjawiają, tak ze świata, jak i z wewnątrz UE – David Cameron, 28 listopada 2014.
Gdy europejska gospodarka stoi w miejscu, konserwatywna polityka rośnie w siłę. Skrajna prawica ściąga mainstream w swoją stronę. Rośnie liczba kozłów ofiarnych, „winnych” pogarszających się warunków życia, co pozwala odwrócić uwagę od polityki cięć (austerity). W propozycjach, by ograniczyć wolny przepływ ludzi między krajami UE i pozbawić przyjezdnych prawa do świadczeń społecznych, eurosceptycyzm miesza się z nienawiścią do imigrantów. Wszystkie te trendy dobrze widać w Wielkiej Brytanii, gdzie spadająca stopa życiowa, nieudolni konserwatyści u władzy, coraz mocniejsza skrajna prawica i nieskora do działania lewica napędzają politykę po prostu antyeuropejską. Jak wyglądają te problemy UK w pigułce?
Ożywienie gospodarcze? Jakie ożywienie?
Mimo zapewnień o wyprowadzaniu brytyjskiej gospodarki na prostą, rząd Davida Camerona pakuje społeczeństwo w ekonomiczną katastrofę. Kuracja oszczędnościowa, która została zaordynowana, gdy Cameron objął urząd w 2010 roku, zatrzymała tendecję zwyżkową (i tak mizerną), którą udało się osiągnąć laburzystom pod koniec ich kadencji. Wielka Brytania weszła w najsłabszy dla ożywienia gospodarczego okres po recesji z 2008 roku, co odbiło się negatywnie na standardzie życia większości społeczeństwa. Realne płace brytyjskich pracownic i pracowników spadły bezprecedensowo, średnio o 8% między 2008 i 2013. Największy spadek realnych wynagrodzęń dotknął ludzi w przedziale wiekowym 18-25 – aż o 14%.
Niewielki spadek bezrobocia jest głównie wynikiem wzrostu liczby pracujących tymczasowo, na prekaryjnych posadach, z których 1,4 miliona to tak zwane zero-hour contracts, niezobowiązujące zatrudniających do zapewnienia jakiejkolwiek stałej liczby godzin. Rośnie liczba ludzi żyjących w biedzie.
W 2013 roku 900 tys. dorosłych i dzieci musiało szukać pomocy w bankach żywności prowadzonych przez fundacje charytatywne – to wzrost o 163% w porównaniu z rokiem wcześniejszym.
Rząd może zapowiadać, że idzie ożywienie gospodarcze, ale nie ma mowy o tym, że większość na nim skorzysta.
UKIP rośnie w siłę
W tych warunkach poparcie dla rządów Partii Konserwatywnej spada i o wygraną w kolejnych wyborach będzie niezwykle trudno. Torysi są w historycznym odwrocie: tracą popularność i wycofują się do swojego tradycyjego bastionu na południowym wschodzie, gdzie wciąż twardo głosuje na nich wąska grupa uprzywilejowanych obywateli. Deklarowane poparcie dla nich utrzymuje się stale na poziomie ok. 30%, co tworzy poważne zagrożenie ze strony Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP).
UKIP powstała na początku lat 90., walcząc przeciwko propozycjom przyjęcia przez Wielką Brytanię euro. Od tego czasu urosła do rangi ogólnokrajowej siły politycznej; opiera się na postulatach antyunijnych i antyimigranckich. Choć UKIP wypiera się metki skrajnej prawicy, nie brakuje przykładów rasistowskich i ksenofobicznych wypowiedzi liderów ugrupowania. Szef partii, Nigel Farage powiedział na przykład, że gdyby w jego sąsiedztwo przeprowadzili się Rumuni, zacząłby się obawiać. Jeden z kandydatów UKIP w lokalnych wyborach w Londynie uznał natomiast, że popularny celebryta Lenny Henry powinien się przeprowadzić do „jakiegoś czarnego kraju”. Andre Lampitt, kolejny z liderów UKIP, twierdzi, że muzułmanie powinni odrzucić swoją wiarę lub się wynieść, a Afrykanie „pozabijać się nawzajem”. I że lider laburzystów Ed Miliband jest tak naprawdę Polakiem – co było w jego ustach obelgą. Nawet francuski Front Narodowy Marine Le Pen odmawia koalicji z brytyjskimi radykałami w europarlamencie, więc ci wchodzą raczej w sojusz z polskim Kongresem Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego.
UKIP zdobyła w maju 27,5% glosów i wprowadziła do Parlamentu Europejskiego 23 reprezentantów.
Aby uzmysłowić sobie skalę tego sukcesu, można przypomnieć, że to piewsze od 1906 roku wybory w Wielkiej Brytanii, których nie wygrali ani konserwatyści, ani laburzyści.
Oczywiście wpływ na to miała zwyczajowo niska frekwencja, ale UKIP powtórzyła sukces w wyborach lokalnych, które odbywały się mniej więcej w tym samym czasie co europejskie. Ludzie Farage’a wzięli ponad 150 miejsc w radach (councils), przy siedemnastoprocentowym poparciu w skalu kraju, wypychając liberalnych demokratów (LibDems) na czwarte miejsce. Od maja UKIP powiększyła też stan posiadania o dwa miejsca w parlamencie, wygrywając wybory uzupełniające i zapełniając dwa miejsca po konserwatystach.
Populizm Camerona
By oddalić zagrożenie ze strony UKIP, David Cameron zaczął przejmować niektóre postulaty i retorykę skrajnej prawicy. Konserwatyści są głęboko podzieleni, bo duża część z nich opowiada się za wyjściem z Unii w ogóle. Od początku 2013 roku Cameron obiecuje więc referendum w tej sprawie, które ma się odbyć za niecałe trzy lata, o ile partia utrzyma się przy władzy. Dodaje też, że referendum odbędzie się już po renegocjacjach pozycji Wielkiej Brytanii we wspólnocie, które ma przeprowadzić z Brukselą. Priorytetem tych rozmów ma być ukrócenie wolnego przepływu ludzi w UE i zwiększenie możliwości weta parlamentów krajowych wobec unijnej legislacji, jeśli ta będzie nie po ich myśli.
Tak więc po porażkach w wyborach uzupełniających Cameron zaostrzył retorykę antyunijną, upierając się, że Wielka Brytania powinna mieć możliwość ograniczenia migracji z krajów UE.
To postulat idący wprost wbrew podstawowym założeniom Unii i skierowany do wyborców krajowych, którzy mogą nie wiedzieć, że budzi on jednoznaczny sprzeciw na całym kontynencie, zarówno w Brukseli, jak i pozostałych stolicach. Ale, jak zauważył sam Nigel Farage, jedynym sposobem, by faktycznie zablokować napływ obcokrajowców na Wyspy, może być wyjście z UE.
Kwestia zasiłków
Jako że Cameron całkowitego opuszczenia wspólnoty jednak nie chce, jego propozycja idzie w kierunku likwidowania uprawnień obywateli EU do pobierania zasiłków i świadczeń społecznych w Wielkiej Brytanii. W dużym przemówieniu na koniec listopada zaproponował reformy w rodzaju czteroletniego okresu karencji dla obywateli i obywatelek UE, po którym będą mogli legalnie ubiegać się o świadczenia czy mieszkania komunalne; usuwanie migrantów ze Zjednoczonego Królestwa, jeśli nie znajdą pracy w ciągu czterech lat; ograniczenie prawa do ściągania rodzin i powstrzymanie napływu ludzi z tych krajów UE, których gospodarki nie „zbliżą się do brytyjskiej”.
Cameron nakręca antyeuropejską i antyimigrancką spiralę oskarżeń, żeby zbudować poparcie dla siebie i swojej partii, powstrzymać wzrost znaczenia UKIP-u i zgasić wewnątrzpartyjny opór antyunijnej frakcji konserwatystów. Mało prawdopodobne jest jednak, aby torysom udało się wygrać kolejne wybory i doprowadzić do obiecywanego referendum w sprawie dalszego członkostwa lub wyjścia z UE. Partia Konserwatywna była tradycyjnie partią establishmentu i reprezentantów wielkiego kapitału, którzy optują raczej za pozostaniem Wielkiej Brytanii w Unii. Cameron balansuje więc na linie, próbując bić w antyeuropejski bęben, jednocześnie nie chcąc faktycznie zmierzyć się z groźbą Brexit, czyli opuszczenia UE.
Nie zmienia to faktu, że samo dopuszczenie do głosu tych emocji może mieć nieprzewidziane konsekwencje. Może się to skończyć nie osłabieniem, a wzmocnieniem UKIP, bo to właśnie ta partia jasno żąda wyjścia z Unii i blokady dla imigrantów, także tych z Europy. Wypowiedzi Camerona sprzyjają rosnącej nienawiści wobec przyjezdnych i rasizmowi w niektórych częściach społeczeństwa. Przez ostatnie dziesięć lat liczba fizycznych napaści na Polki i Polaków wzrosła dziesięciokrotnie, a trzy czwarte ankietowanych imigrantów z Polski przyznało, że byli obiektem wykorzystywania i znają kogoś, kto został napadnięty za bycie Polakiem. Tych przypadków będzie więcej, jeśli rząd dalej będzie winił imigrantów za gospodarcze niepowodzenia.
Problemem są cięcia, nie imigracja
Wielka Brytania jest w kryzysie, poziom życia mieszkanek i mieszkańców jest coraz niższy, a poparcie dla konserwatywnego rządu ucierpiało i dołuje. W kolejnych wyborach Partia Pracy powinna sięgnąć po zwycięstwo. Problem w tym, że jej lider, Ed Miliband, wcale nie proponuje alternatywy dla polityki torysów. Przeciwnie, obiecuje utrzymać politykę cięć budżetowych, jeśli zostanie premierem. Duża część przywództwa partii uważa, że UKIP jest bezpośrednim zagrożeniem w walce o poparcie szerokiego elektoratu i skłania się do kompromisu w sprawie antyimigranckiej postawy prawicy, aby nie stracić głosów klasy robotniczej.
Niewątpliwie, sukces UKIP to jedno z najbardziej niepokojących wydarzeń w brytyjskiej polityce ostatnich miesięcy, ale odbije się on raczej na wyniku konserwatystów, bo to im partia Farage’a będzie zabierać głosy. Badania pokazują, że ponad połowa wyborców UKIP w wyborach do europarlamentu jeszcze w 2010 głosowała na konserwatystów, a tylko jedna siódma na Partię Pracy. Co więcej, wśród tych, którzy deklarują, że zagłosują na UKIP w nadchodzących wyborach parlamentarnych, jest 20% zwolenników torysów i tylko 10% laburzystów.
To pokazuje, że lewica nie ma zbyt wiele do zyskania w wyścigu z UKIP i powinna się raczej skupić na mobilizowaniu twardego elektoratu, który najwięcej stracił na prowadzonej przez Camerona polityce cięć. Laburzyści powinni się przeciwstawić propagandzie UKIP i konserwatysów za pomocą zrozumiałej narracji o pożytkach z imigracji. Miliband przyznał kiedyś, że zgoda na otwarcie granic w 2004 roku była pomyłką. W rzeczywistości jednak ta decyzja była jedną z odważniejszych, jakie podjęła lewica, i z których może być dumna. To, do czego administracja rządowa nie była zdolna, to usztywnienie regulacji na rynku pracy, które mogłyby zapobiec obniżkom pensji i standardów w obliczu przybywającej na Wyspy rzeki imigrantów. Nie zainwestowano też w usługi publiczne tam, gdzie skupiła się imigracja – a to właśnie mogło ułatwić ich integrację.
Lewica powinna też zwrócić uwagę opinii publicznej na to, że drzwi, przez które przepływa migracja w UE, nie otwierają się tylko w jedną stronę. Ponad dwa miliony Brytyjczyków żyje w innych krajach Unii, mniej więcej tyle samo, ilu europejskich imigrantów mieszka w UK. Należałoby wreszcie rozbić mit „imigranta obciążającego gospodarkę”, bo badania pokazują, że przybysze z Europy są średnio młodsi i lepiej wykształceni niż brytyjska średnia oraz o 45% rzadziej sięgają po zasiłki. Wpływy do budżetu wynikające z imigracji do Wielkiej Brytanii wyniosły w latach 2000-2011 ponad 20 milardów funtów, a sami imigranci z Europy Środkowej i Wschodniej zapłacili o 12% więcej podatków (5 milardów), niż dostali zasiłków. Wreszcie lewica musi pokazać, że populistyczne i fałszywe oskarżenia Camerona pod adresem imigrantów są tylko po to, by odwrócić uwagę od tragicznych wyników gospodarczych jego rządu.
dr Gavin Rae – wykładowca Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie, prowadzi bloga Beyond the Transition poświęconego społeczno-gospodarczym zmianow w Europie Środkowo-Wschodniej.
***
Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych