Bankier od Rothschilda zastępuje krytycznego wobec liberalnej ekonomii ministra socjalistów - rekonstrukcja francuskiego rządu to sygnał zmiany kursu.
W poniedziałek rano francuski premier Manuel Valls podał do dymisji swój rząd. Prezydent Hollande natychmiast powierzył mu misję stworzenia nowego, a jego skład został ogłoszony już we wtorek. Powodem nagłej rekonstrukcji były wewnętrzne napięcia w gabinecie wokół polityki ekonomicznej. A konkretnie, zupełny odwrót od programu, który zapewnił ekipie Hollande’a zwycięstwo w 2011 roku. Ta wolta widoczna była już od początku roku, jeszcze zanim Valls został w kwietniu premierem. Ale dziś polityka Francji jednoznacznie znajduje się na monetarystycznym, podażowym i nastawionym na redukcję deficytu kursie. Dymisja to znak, że nie można było tego kursu – i firmującej go ekipy – utrzymać, licząc przy tym, że jakkolwiek uda się odbudować zaufanie Francuzów i Francuzek do władzy w Paryżu. Ale rekonstrukcja ze wzmocnieniem prawego skrzydła, jakiej właśnie dokonał Valls, może jeszcze francuskim socjalistom – a w szczególności Hollande’owi – odbić się czkawką.
Pakt i pat
Głównymi fundamentami nowej polityki ekonomicznej rządu są przyjęte na początku roku Pakt Odpowiedzialności, oraz program Ulg Podatkowych dla Konkurencyjności i Zatrudnienia (CICE). Programy, opracowane w 2013 roku w otoczeniu doradców ekonomicznych prezydenta, starają się stymulować gospodarkę od strony podaży, tworząc najkorzystniejsze warunki dla powstawania konkurencyjnej produkcji, która przynieść ma wzrost gospodarczy i zwiększyć zatrudnienie.
CICE oferuje zwiększającym zatrudnienie przedsiębiorstwom ulgi podatkowe. Pakt Odpowiedzialności z kolei tworzy mechanizm negocjacji między przedsiębiorcami, a pracownikami, w ramach którego obie strony, w zamian za pewne wzajemne ustępstwa mogłyby wypracować rozwiązania stymulujące zatrudnienie. Clou paktu stanowi planowana redukcja kosztów pracy (głównie pozapłacowych) w wybranych sektorach gospodarki na łączną kwotę około 10 miliarda euro oraz reforma systemu podatkowego i uproszczenie procedur urzędniczych w celu ułatwienia prowadzenia biznesu.
Pakt spotkał się z krytyką ze strony francuskich Zielonych i lewicowych ekonomistów, takich jak Michel Husson, ale także części rządu. Krytycy Paktu i CICA wskazują, że tego typu stymulacje rzadko faktycznie działają, tak jak przewidują to ich twórcy. Nie tworzą rzeczywistego wzrostu zatrudnienia w krótkim czasie, za to radykalnie zwiększają przewagę przedsiębiorców nad ich pracownikami. Trudno bowiem mówić o symetrii wzajemnych koncesji w ramach Paktu. Także społeczne koszty obniżenia pozapłacowych kosztów pracy mogą w przyszłości okazać się bardziej kosztowne, niż krótkotrwały, wygenerowany przez nie wzrost.
Pod rządami Vallsa filarem strategii gospodarczej administracji Hollande’a stało się zobowiązanie do radykalnej redukcji deficytu budżetowego. Co oznacza jedno: cięcia. Widać, że prezydent i premier Francji ulegli naciskom Berlina. Rząd Angeli Merkel bowiem konsekwentnie dąży do wymuszenia redukcji deficytu i długu publicznego w całej sferze euro. Jak twierdzą krytycy, nie oglądając się na społeczne koszty takiej polityki i recesyjny efekt, jaki kreuje ona w poszczególnych gospodarkach narodowych. Choć nie da się też nie zauważyć, że francuska gospodarka jest w dość patowej sytuacji i zmiany mogące wygenerować gospodarczy impuls naprawdę były konieczne.
Pytanie tylko, czy rzeczywiście Francję stać dziś na takie właśnie – krótkoterminowo skuteczne i politycznie opłacalne, ale na długą metę obciążające społeczeństwo – rozwiązanie tego pata?
Czarne chmury statystyki
Różowo jednak nie było i do tej pory. Rekonstrukcja rządu uprzedziła o dzień ogłoszenie oficjalnych wskaźników ekonomicznych dla francuskiej gospodarki za lipiec. Jak podaje dziś Liberation, nie są one dobre. Bezrobocie wynosi, spory jak na Francję, odsetek 11%. We Francji bezrobotnych pozostaje około 3,3 miliona obywateli. Jeśli dodamy do tego prawie dwa miliony osób bez pracy na terytoriach zamorskich Francji, w sumie rząd Vallsa ma problem z 5,34 milionami bezrobotnych. Wskaźniki bezrobocia ciągle rosną, a problem jest jeszcze dotkliwszy, gdy spojrzeć na szczególnie wrażliwe grupy, jak seniorzy, czy osoby długotrwale pozostające bez pracy – podwójnie dotknięte już wysokim i rosnącym bezrobociem, którym większa konkurencyjność firm nie pomoże, a poluzowanie regulacji i związane z tym „uelastycznienie” gospodarki może wprost zaszkodzić. Przy problemach Francji z asymiliacją imigrantów, większa konkurencja o istniejące miejsca pracy zyskuje także złowróżebny odcień napięć na tle etnicznym i rasowym – co wcale nie ułatwia poszukiwania recept.
Tymczasem, większość ekonomistów powtarza dziś, że prawdziwie uniwersalną receptą na francuskie problemy z bezrobociem byłby wzrost gospodarczy. Tyle że z tym Francja też ma problem.
Na ten rok rząd przewidział wzrost w wysokości 1%. Jednak po pierwszym kwartale, w którym odnotowano zerowy wzrost, rząd zweryfikował prognozy i dziś już mówi o wzroście w wysokości maksimum 0,5%. Na 2015 rok wzrost ma wynieść 1%. Ekonomiści zgodni są, że dopiero wzrost powyżej 1,5% zaczyna tworzyć miejsca pracy. Widać więc, że polityka Paktu Odpowiedzialności, już dziś domagając się koncesji od pracowników, ewentualny wzrost zatrudnienia przyniesie wzrost zatrudnienia dopiero w 2016 roku.
Niepokorny minister
Przeciw tej polityce buntował się w rządzie minister gospodarki Arnaud Montebourg. Z wykształcenia prawnik, uchodził za jednego z liderów lewego skrzydła Partii Socjalistycznej. W 2011 roku walczył z François Hollandem o nominację partii w wyborach prezydenckich. W kampanii wzywał do „de-globalizacji”, „patriotyzmu ekonomicznego” i „nowego colbertyzmu”. Zajął trzecie miejsce.
W rządzie skonfliktowany był z premierem Vallsem, przedstawiającym się jako centrysta i socjalliberał, „francuski Tony Blair” wolny od anachronicznych obciążeń socjaldemokracji w starym stylu. Montebourg nie dogadywał się także z ministrem finansów, Michelem Sapinem – kolegą Hollande’a ze studiów w kuźni francuskich elit administracyjnych ENA (École nationale d’dministration) i jednej z najbliższej prezydentowi postaci w rządzie. Spór przyjmował często małostkowy charakter – prasa donosi, że panowie spierali się kto z nich ma mieć gabinet na najwyższym piętrze rządowego budynku, jaki dzielili.
Jednak to wydarzenia z weekendu zadecydowały o dymisji Montebourga. W sobotę udzielił krytycznego dla polityki rządu wywiadu dla „Le Monde”, następnie w niedzielę, na zjeździe Partii Socjalistycznej dokonał „recydywy”. Skrytykował politykę opartą na obsesji cięć i walki z deficytem i „konformizm” francuskiej klasy politycznej ulegającej przed dyktatem Niemiec. „Francja jest wolnym krajem i nie powinna wiązać swojej polityki z obsesjami niemieckiej prawicy” – powiedział, wzywając do „sprawiedliwego i sensownego oporu” przeciw niej. Poparł go minister edukacji, Benoit Hamon, mgliste wsparcie na swoim twitterze wyraziła też ministra kultury Aurélie Filippetti.
Valls zareagował natychmiast. Powiedział publicznie, że Montebourg „przekroczył czerwoną linię”. Jak podaje „The Guardian”, Valls podobno poszedł do Hollande’a i postawił sprawę na ostrzu noża: „albo on albo ja”. Hollande wybrał swojego premiera, dając mu mandat do sformowania nowego rządu.
Zwrot socjalliberalny
Swoje stanowiska stracili w nim Montebourg, Hamon i Filippetti (ona sama zapowiedziała, że w proteście przeciw temu, jak potraktowano Montebourga, nie będzie dalej pracować z Vallsem). Najbardziej polityczną decyzją był oczywiście wybór następcy tego pierwszego. Swoim wyborem Valls nie mógł wysłać jaśniejszego komunikatu.
Nowym ministrem gospodarki został Emmanuel Macron. 37 latek od czerwca zeszłego był ministrem w kancelarii prezydenta Hollande’a odpowiadającym za sprawy ekonomiczne. To on kierował zespołem doradców przygotowujących Pakt Odpowiedzialności. Zanim zaczął pracę dla Hollande’a, Macron nie miał żadnego doświadczenia politycznego. Pracował przez kilka lat jako bankier inwestycyjny w banku Rothschild & Cie, założonym przez Davida de Rothschild w 1983 roku, po tym gdy rząd Pierre’a Mauroy znacjonalizował Banque Rothschild. Nominacja ta, jak powszechnie mówi się we Francji, ma nie tylko przyczynić się do większej ideowej spójności rządu, ale także „uspokoić rynki finansowe i Niemcy”.
Bankier od Rothschilda zastępujący krytycznego wobec liberalnej polityki ekonomicznej ministra socjalistów – trudno o bardziej wymowny symbol.
Pokazuje on, że uspokojenie zbuntowanego, lewego skrzydła partii z pewnością nie było czynnikiem, jaki Valls brał pod uwagę, kompletując swój nowy gabinet.
Decyzja Holland’a potwierdza, że decyzja o nominacji Vallsa nie była przypadkowa, że prezydent odchodzi od swojego programu z kampanii na rzecz jakiejś wersji galijskiego blairyzmu. O ile pierwszy gabinet Vallsa odzwierciedlał jeszcze, jak pisze w „The Guardian” Anne Panketh, „schizofrenię” (czy mówiąc uprzejmiej: niezdecydowanie) samego Hollande’a, to drugi rząd Vallsa będzie miał już jasny, ideowy pion. Jak w „Le Monde” pisze dziś David Revault d’Allones: „po przyjęciu w styczniu Paktu Odpowiedzialności, po nominacji partyjnego liberała Vallsa na premiera w kwietniu, dymisja Montebourga ostatecznie potwierdza, że Hollande porzuca swoje wyjściowe pozycje socjaldemokratyczne, na rzecz socjalliberalnych”.
Strzał w lewą stopę?
Właściwie trudno dziwić się, że minister publicznie krytykujący swój rząd i jego głównego sojusznika traci stanowisko. Ale rekonstrukcja rządu połączona z jednoznacznym zwrotem ku centrum może jeszcze Hollande’a sporo kosztować. Nie wiadomo, jak zareaguje Montebourg i jego zwolennicy z partii. A nawet, czy nie dojdzie do rozłamu wśród socjalistów. Nawet bez rozłamu możliwy jest w głęboki kryzys w partii i utrata przez rząd większości w parlamencie. Oraz wcześniejsze wybory. Front Narodowy, najsilniejsza – nigdy dość przypominać – partia w wyborach europejskich, już wzywa do rozwiązania parlamentu.
Cała ta sytuacja nie wróży dobrze Hollande’owi w wyborach 2016 roku. Choć zostało do nich sporo czasu, to Montebourg może wystąpić w niej jako kandydat „zdradzonej” przez prezydenta lewicy i sporo mu zaszkodzić. Hollande ma dziś rekordowo niskie poparcie 17% Francuzów. Jeśli ten trend się utrzyma, prezydent będzie w gorszej pozycji w 2016 roku niż w 2011 był Nicolas Sarkozy.
Europa bez alternatywy
Cała ta sprawa pokazuje też jak beznadziejnie bezalternatywna wydaje się dziś europejska polityka. Hollande otrzymał mandat od wyborców częściowo przeciw znienawidzonemu wtedy Sarkozy’emu, ale częściowo także dlatego, że obiecywał inną politykę: uwzględniającą interes społeczny, stronę popytową gospodarki, aktywnie angażującą państwo na rzecz prawdziwego gospodarczego postępu. Z wszystkiego tego bardzo szybko zaczął się wycofywać, pozostawiając poczucie dryfowania i głębokie rozczarowanie.
Hollande obiecywał nie tylko inną Francję, ale także inną Europę. Prowadzącą politykę gospodarczą na rzecz autentycznego rozwoju, bardziej solidarną, uwzględniającą nie tylko interesy zamożnego północnego Zachodu. Dziś, przyjmując niemiecki pomysł na Europę, rakiem wycofuje się z tych obietnic. Tymczasem Europa potrzebuje ośrodka zdolnego formułować rozwiązania alternatywne od obecnie dominujących. Widzimy, że pomysły Merkel nie służą nie tylko Europie, ale nawet samym Niemcom, gdzie świetnym wskaźnikom makroekonomicznych towarzyszą rosnące problemy społeczne.
Silny, cieszący się wyraźnym mandatem społecznym socjaldemokratyczny gospodarz Pałacu Elizejskiego dostarczyłby tak pożądanej równowagi. Niestety, Hollande coraz bardziej ucieka przed tą rolą, rozczarowując nie tylko swoich wyborców, ale i sympatyków na całym kontynencie.