W niedzielę wybory prezydenckie w Austrii.
Międzynarodowa uwaga skupia się na Austrii, gdzie po raz trzeci w ciągu roku odbędą się wybory prezydenckie, nie tylko jednak z powodu tych dość niecodziennych okoliczności. To znaczy: nie tylko to jest w kolejnych wyborach interesujące, że to kolejna próba po podwójnej powtórce z ostatnich miesięcy. Norbert Hofer z Partii Wolności (FPÖ) prowadzi w sondażach pomimo mizogińskich publikacji członkostwa w pan-germańskim związku narodowym – wiele komentatorek i komentatorów zastanawia się, czy wybory okażą się przełomowe dla prawicy w „starej” Europie Zachodniej. Istotne pytanie nie dotyczy tak naprawdę tego, kto pełnić będzie obowiązki, w dużej mierze symboliczne, prezydenta. Zastanowić się powinniśmy raczej, czy przyszłego lata rząd uformuje partia o niepokojących związkach ze sceną neonazistowską, współpracująca z partiami w rodzaju KNP i SNS na Słowacji oraz serbskimi nacjonalistami w Bośni i rękami swoich reprezentantów podpisująca się pod zajęciem przez Rosjan Krymu w 2014 roku.
Gwiazda FPÖ wznosiła się w ostatniej dekadzie nad austriacką polityką, podczas gdy tradycyjny duopol SPÖ (centrolewicy) i ÖVP (konserwatywnej centroprawicy) kojarzy się coraz bardziej z niedecyzyjnymi i nieskutecznymi rządami koalicyjnymi. Od 2008 roku uciekają im głosy w związku z powiększającą się stopą bezrobocia, wzrostem cen i zdającą się słabnąć konkurencyjnością gospodarki – co zrzucone zostało na barki partii głównego nurtu. Niezależnie od tego przez ostatni rok zmieniał się ton prowadzenia sporu politycznego, co wynika z kryzysu uchodźczego, jego wpływu na politykę i sposobu, w jaki prawica skonsumowała nastroje społeczne.
Leżąca na szlaku na zachód Austria była świadkiem wielkiej wędrówki ludów w minionym roku: w grudniu 2015 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych oszacowało, że przez kraj przewinęło się około 600 tys. osób (w ciągu trzech miesięcy) i przez cały 2015 złożono w kraju około 100 tys. wniosków o status uchodźcy.
Choć początkowo uchodźcy witani byli z entuzjazmem, a społeczeństwo obywatelskie spłacało państwowy rachunek – 100-150 tysięcy ludzi na koncercie charytatywnym na wiedeńskim Heldenplatz – szeroko rozpowszechniła się obawa o brak formalnej rejestracji nowoprzybyłych, a prawica szybko wykorzystała strach, jaki mogły wzbudzać obrazy grup przede wszystkich młodych mężczyzn przekraczających granicę. Efekty tego strachu ujawniają choćby statystyki mówiące o sprzedaży broni – przybyło jej blisko 10 proc. w ciągu roku. Wiele osób było zaniepokojonych choćby wyłącznie tym, że proces imigracji nie podlega widocznej kontroli organów państwowych.
Niepokoje zaostrzyły medialne relacje – obszerne i sensacyjne – z zamachów terrorystycznych we Francji, Belgii i Niemczech, które szybko zostały powiązane przez prawicę z terroryzmem.
To dołożyło się tylko do istniejącego już przekonania o nieskuteczności tradycyjnych partii politycznych i ich rządów koalicyjnych – co odzwierciedliły wybory. Zarówno w wyborach federalno-prowincjonalnych pod koniec 2015 roku, jak i przy okazji wyborów prezydenckich na początku 2016, coraz lepiej zorganizowana FPÖ, największa siła nacjonalistycznej prawicy, umocniła swoją pozycję w polityce kosztem zarówno centrolewicy i konserwatystów.
Wyniki wyborów prezydenckich były szczególnie mizerne dla koalicji rządzącej, bo kandydaci obu partii – SPÖ i ÖVP – nie byli w stanie przeskoczyć pułapu 11 proc. głosów. Wskutek tego kanclerz Werner Faymann stracił poparcie swojej partii, SPÖ, i przy braku innych możliwości, podał się do dymisji. W wewnętrznych wyborach partyjnych jako kandydat do sukcesji po Faymannie zwyciężył charyzmatyczny były prezes austriackiej kolei, Christian Kern.
Reinhold Mitterlehner, lider ÖVP, szefuje swojej partii dopiero od końcówki 2014 roku, konserwatyści nie podjęli jeszcze większych kroków w kierunku wymiany kadr. Mimo to, niektórzy politycy w partii z nadzieją myślą o możliwościach awansów. Mają nadzieję, że powstrzymają odpływ głosów od partii dzięki dostosowaniu się do zmieniającej się atmosfery, czyli słowem: dołożeniem się do ogólnego zwrotu w prawo w kraju.
Postaci takie jak Wolfgang Sobotka (minister spraw wewnętrznych) i Sebastian Kurz (MSZ) w szczególności zwróciły uwagę opinii publicznej swoimi komentarzami.
Drakońskie regulacje dotyczące ubezpieczeń społecznych, jak również propozycja obowiązkowych, niskopłatnych prac dla imigrantów, razem z niekończącymi się debatami o ubiorze muzułmanek, a także pochwały dla australijskiego systemu kontroli granic – wszystko to przełożyło się na większą osobistą popularność Kurza, ale zarazem bardzo zaostrzyło linię partii względem tego, co proponował wcześniejszy sekretarz stanu ds. integracji.
SPÖ, choć w mniejszym stopniu, również szuka sposobu na dostosowanie do nowych okoliczności. Latem tego roku kanclerz Christian Kern ścigał się ze wspomnianym wyżej Kurzem na to, który głośniej sprzeciwiać się będzie zbliżeniu UE z Turcją.
W regionie Burgenland lokalny oddział partii złamał też w maju 2015 roku zasadę o niewspółpracowaniu z prawicą, gdy to FPÖ zamiast ÖVP zostało zaproszone do współtworzenia regionalnej koalicji. W wiedeńskiej gałęzi partii toczą się zaś walki frakcyjne w związku z rosnącą konkurencją z prawej strony. Niedawno sam kanclerz przyjął podczas jednej z debat telewizyjnych podejrzanie przyjazną postawę wobec lidera prawicowego FPÖ Heinza-Christiana Strache.
Obie partie koalicyjne łatają tonącą łajbę swoich rządów, a jednocześnie coraz bardziej się kłócą na jej pokładzie. Należy spodziewać się dalszego łagodzenia relacji z prawicą. Do tego mówi się o przedterminowych wyborach na wiosnę 2017, z których najprawdopodobniej to FPÖ wyjdzie zwycięsko.
Oczywiście, nie mówimy tylko o jednym ugrupowaniu prawicy na austriackiej scenie politycznej. Sześć (a niewiele brakowało, żeby było to siedem) partii wybrano do parlamentu w 2013 roku z szerokiego spektrum politycznych afiliacji. Jednak NEOS – partia liberalna – oraz Zieloni (współtworzący rządy regionalne w sześciu z dziewięciu państw związkowych), którzy cieszyli się wzrostem poparcia i weszli do parlamentu z 12,5 procentami, dziś mają przed sobą dużo gorsze prognozy. NEOS ostatecznie musiał zadowolić się niecałymi pięcioma procentami głosów, a Zieloni nie przekraczają w sondażach 10 proc. – FPÖ w odróżnieniu od nich jest mocno osadzoną w polityce partią, która miała mniej niż 15 proc. poparcia tylko przy okazji dwóch wyborów od 1990 roku. Co więcej, kłopoty FPÖ brały się raczej z podziałów wewnętrznych i powstania rozłamowej partii BZÖ w czasie koalicyjnych rządów razem z konserwatystami w latach 2005-07. Rządzenie Austrią nie byłoby dla FPÖ nowością – byli już członkami trzech gabinetów od lat 80. ubiegłego wieku.
FPÖ nie jest więc ani partią regionalną, ani też reliktem przeszłości – przeciwnie, udaje im się konsolidować wyborców ponad podziałami wynikającymi z geografii i poziomu wykształcenia. Wchodzą więc do miast. W 2015 roku zdobyli blisko 31 proc. głosów w samym Wiedniu, a to i tak był wzrost o pięć punktów procentowych względem poprzednich wyborów. Od dwóch lat partia Hofera i Strachego prowadzi już w sondażach ogólnokrajowych, a – co groźniejsze – jej retoryka stała się salonfähig, czyli akceptowalna społecznie. Prawicowcy zasiadają już w trzech rządach państw związkowych. Jednocześnie politycy głównego nurtu wciąż próbują odnaleźć się w realiach wypłukiwania się zasad debaty publicznej, starając się „wyglądać na twardzieli” i grać narodowców po kryzysie uchodźczym.
Nie chodzi więc o to, czy Austria zobaczy zwycięstwo Norberta Hofera teraz, 5 grudnia, ale czy w 2017 będzie on składał podpisy pod ustawami własnego rządu.
Tłumaczenie Jakub Dymek.
**Dziennik Opinii nr 337/2016 (1537)