W 2018 roku, mimo wzrostu wiedzy o zmianach klimatu spowodowanych przez człowieka, wytworzyliśmy więcej gazów cieplarnianych niż kiedykolwiek wcześniej.
W 1942 roku Jan Karski, 28-latek wyznania katolickiego, członek polskiego podziemia, wyruszył w podróż z okupowanej przez hitlerowców Polski do Londynu, a stamtąd do Ameryki, aby poinformować światowych przywódców o zbrodniach popełnianych przez Niemców. Szykując się do wyjazdu, spotkał się z kilkoma grupami ruchu oporu, aby zebrać informacje i świadectwa, które miał przekazać na Zachód. W swoim pamiętniku zawarł relację ze spotkania z przywódcą socjalistycznej żydowskiej organizacji Bund:
Przywódca Bundu podszedł do mnie w milczeniu i ścisnął mi ramię aż do bólu. Patrzyłem ze strachem w jego dzikie, szeroko rozwarte oczy, wstrząśnięty ogromem bólu, jaki z nich wyzierał.
– Niech pan powie żydowskim przywódcom, że to nie jest sprawa do rozegrania politycznie czy taktycznie. Niech pan im powie, że trzeba wstrząsnąć ziemią aż do podstaw, że trzeba obudzić świat. Może wtedy otrząśnie się ze snu, pojmie, zrozumie. Niech im pan powie, że muszą znaleźć w sobie siłę i odwagę, by złożyć ofiarę, jakiej nigdy nie żądano od żadnego męża stanu, ofiarę równie bolesną i równie niepowtarzalną jak los mego konającego ludu. Tego właśnie oni nie rozumieją. Niemieckie cele i metody nie mają precedensu w historii. Demokracje muszą zareagować na nie w sposób równie bezprecedensowy, wybrać na odpowiedź metody, o których dotąd nie słyszano. […] Pytał pan, jaki plan działania zaleciłbym przywódcom żydowskim. Niech pan im powie, żeby udali się do wszystkich ważniejszych angielskich i amerykańskich urzędów i instytucji. Niech pan im powie, żeby nie wychodzili, póki nie otrzymają gwarancji, że zapadło postanowienie powzięcia jakichś środków ocalenia Żydów. Niech odmawiają jedzenia i picia, niech konają na oczach świata powolną śmiercią. Niech umrą. To może wstrząsnąć sumieniem świata.
Po niebezpiecznej podróży Karski w czerwcu 1943 roku dotarł do Waszyngtonu. Tam spotkał się z Felixem Frankfurterem, sędzią Sądu Najwyższego. Frankfurter, jeden z najwybitniejszych prawników w dziejach Ameryki, który sam był Żydem, wysłuchał relacji Karskiego o likwidacji getta warszawskiego i zagładzie więźniów obozów koncentracyjnych, a następnie postawił mu mnóstwo coraz bardziej szczegółowych pytań („Jaka jest wysokość muru oddzielającego getto od reszty miasta?”). Przez jakiś czas krążył w milczeniu po gabinecie, a potem usiadł w fotelu i powiedział: „Panie Karski, człowiek taki jak ja, rozmawiając z człowiekiem takim jak pan, musi być całkowicie szczery. Muszę więc stwierdzić, że nie jestem w stanie uwierzyć w pańskie słowa”. Kiedy współpracownik Karskiego zaczął usilnie prosić Frankfurtera, aby uwierzył w relację Karskiego, Frankfurter odpowiedział: „Nie powiedziałem, że ten młody człowiek kłamie. Powiedziałem, że nie jestem w stanie mu uwierzyć. Mój umysł, moje serce są tak stworzone, że nie potrafię tego przyjąć”.
Frankfurter nie zakwestionował prawdziwości relacji Karskiego. Nie podważył jego twierdzeń, że Niemcy systematycznie mordują europejskich Żydów – w tym i jego krewnych. Nie powiedział też, że – choć jest o tym przekonany i przerażony – nic nie może z tym zrobić. Potwierdził natomiast swoją niezdolność do uwierzenia w prawdę, jak również świadomość tej niemożności. Słowa Karskiego nie wstrząsnęły sumieniem Frankfurtera.
Nasze umysły i serca są predysponowane do wykonywania pewnych zadań, lecz nie radzą sobie z innymi. Jesteśmy świetni na przykład w przewidywaniu trasy huraganu, natomiast trudno podjąć nam decyzję o zejściu mu z drogi. Ponieważ nasza ewolucja trwała setki milionów lat i przebiegała w warunkach w niewielkim stopniu przypominających współczesny świat, często kierują nami pragnienia, lęki i brak zainteresowania, które nie korespondują z dzisiejszą rzeczywistością ani na nią nie odpowiadają. Za bardzo absorbują nas sprawy czasowo i przestrzennie bliskie – odczuwamy głód tłuszczów i cukrów (choć są szkodliwe dla ludzi żyjących w świecie, w którym te substancje występują w obfitości); jesteśmy przewrażliwieni, gdy nasze dzieci bawią się w małpim gaju (ignorując przy tym liczne, znacznie poważniejsze zagrożenia dla ich zdrowia, jak nadmierne spożycie tłuszczów i cukrów) – a jednocześnie pozostajemy obojętni na śmiertelne niebezpieczeństwa, do których dochodzi „gdzieś tam”.
Z badań przeprowadzonych niedawno przez Hala Hershfielda, psychologa z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, wynika, że gdy badanych proszono, by opisali swoją przyszłość – nawet za zaledwie dziesięć lat – to obrazy aktywności ich mózgów na skanach uzyskanych metodą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego bardziej przypominały obrazy aktywności towarzyszącej opisom nieznajomych osób niż siebie samych obecnie. Gdy jednak pokazywano badanym postarzone cyfrowo wizerunki ich samych, dysproporcja ta zmieniała się, podobnie jak ich zachowanie. Mogąc rozdysponować tysiąc dolarów na cztery sposoby – przeznaczając tę kwotę na prezent dla ukochanej osoby, wydając ją na rozrywkę, wpłacając na swoje konto lub na fundusz emerytalny – ci, którzy widzieli swoje postarzone „awatary”, byli skłonni przekazać prawie dwa razy więcej pieniędzy na własną emeryturę niż ci, którzy nie zetknęli się z tym widokiem.
Zostało dowiedzione na wielu płaszczyznach, że wyrazistość wzmacnia reakcje emocjonalne. Badacze opisali szereg przykładów „stronniczości opartej na współczuciu”, która kieruje nasze zainteresowanie na dany przypadek, takich jak efekt rozpoznawalnej ofiary (zdolność do wizualizacji szczegółów cierpienia), efekt przynależności grupowej (sugestia społecznej bliskości cierpienia) oraz efekt współczucia zależnego od odniesienia (przedstawienie stanu ofiary jako nie tylko strasznego, lecz pogarszającego się).
Pewna grupa naukowców przeprowadziła eksperyment polegający na zbieraniu funduszy przez wystosowanie listów fundraisingowych do około 200 tysięcy potencjalnych donatorów. Jeśli z prośbą o wsparcie zwracano się imiennie, darowizny były większe o 110 proc. niż w przypadku próśb kierowanych anonimowo. Jeśli ofiarodawca i zwracający się z prośbą o wsparcie wyznawali tę samą religię, wpłaty wzrastały o 55 proc. Jeśli ubóstwo osoby ubiegającej się o wsparcie przedstawiano jako zjawisko nowe, nie zaś stałe, donacje były wyższe o 33 proc. Połączenie wszystkich powyższych taktyk doprowadziło do trzystuprocentowego wzrostu darowizn.
Problem związany z kryzysem planetarnym polega na tym, że napotyka on sporo wbudowanych „uprzedzeń opartych na apatii”. Chociaż wiele kataklizmów związanych ze zmianami klimatu – należą do nich ekstremalne zjawiska pogodowe, powodzie i pożary, przesiedlenia i niedobory podstawowych zasobów – możemy sami zauważyć, odczuć osobiście i sugestywnie ukazują nam one pogarszającą się sytuację, jako całość nie są w ten sposób przez nas odbierane. Wydają się zjawiskami abstrakcyjnymi, odległymi i odizolowanymi, nie zaś wzajemnie wzmacniającymi się elementami tej samej narracji. Jak to ujął dziennikarz Oliver Burkeman w „Guardianie”: „Gdyby sitwa złych psychologów zgromadziła się w tajnej podwodnej bazie, aby wymyślić kryzys, do poradzenia sobie z którym ludzkość byłaby beznadziejnie przygotowana, nie mogliby zaproponować nic lepszego niż zmiana klimatu”.
Tak zwani negacjoniści klimatyczni – osoby zaprzeczające zmianie klimatu – odrzucają opinię podzielaną przez 97 proc. naukowców zajmujących się klimatem, że nasza planeta ociepla się z powodu działalności człowieka. Ale co z tymi z nas, którzy twierdzą, że akceptują pogląd, iż za zmiany klimatu odpowiada człowiek? Możemy nie uważać, że naukowcy kłamią, czy jednak jesteśmy w stanie uwierzyć w to, co nam mówią? Taka wiara z pewnością pobudziłaby w nas związany z nią pilny imperatyw etyczny, wstrząsnęłaby naszym zbiorowym sumieniem i zmusiłaby nas do drobnych poświęceń w teraźniejszości, aby uniknąć poświęceń na gigantyczną skalę w przyszłości.
Intelektualna akceptacja prawdy sama w sobie nie jest cnotą. Nie ocali nas. Kiedy jako dziecko robiłem coś, czego nie powinienem był robić, często słyszałem: „Na drugi raz będziesz wiedział”. Ta wiedza oznaczała różnicę między pomyłką a występkiem.
Jeśli zaakceptujemy prawdziwą rzeczywistość (to, że niszczymy planetę), lecz nie będziemy w stanie w to uwierzyć, to nie jesteśmy w żadnym razie lepsi od tych, którzy zaprzeczają, że za zmianami klimatu stoi człowiek – tak jak Felix Frankfurter nie był lepszy od tych, którzy przeczyli, że trwa Holokaust. Ciekaw jestem, który z tych dwóch rodzajów negacjonizmu analizowany w przyszłości będzie uznawany za poważny błąd, a który za niewybaczalną zbrodnię.
[…]
Chcę, aby obchodził mnie kryzys planetarny. Myślę o sobie jako o kimś, kogo obchodzi ten problem, i chcę być za takiego uważany. Tak samo jak myślę o sobie jako o wspaniałym ojcu i za takiego chcę być uważany. Podobnie – myślę o sobie jako o kimś, dla kogo istotne są takie kwestie, jak swobody obywatelskie, sprawiedliwość ekonomiczna, dyskryminacja społeczna i dobrostan zwierząt, i za takiego chcę być uważany. Ale te tożsamości – którymi afiszuję się z ekshibicjonistyczną sumiennością i bryluję na imprezach – częściej zwalniają mnie z odpowiedzialności, niż skłaniają do działania. Nie tyle ukazują prawdę, ile podpowiadają sposoby jej uniknięcia. Właściwie to w ogóle nie są żadne „tożsamości”, a jedynie identyfikatory.
W rzeczywistości nie obchodzi mnie kryzys planetarny – w każdym razie nie na poziomie wiary. Staram się przekraczać swoje emocjonalne ograniczenia: czytam raporty, oglądam filmy dokumentalne, biorę udział w marszach. Ale moje ograniczenia nie chcą ustąpić. Jeśli brzmi to tak, jakbym protestował za bardzo lub był zbyt krytyczny – czy jakiś autor mógłby twierdzić, że temat jego własnej książki jest mu obojętny? – to dzieje się tak dlatego, że również ty, czytelniku, przeceniasz swoje zaangażowanie, jednocześnie bagatelizując wymogi sytuacji.
W 2018 roku, pomimo wzrostu naszej wiedzy o zmianach klimatu spowodowanych przez człowieka, wytworzyliśmy więcej gazów cieplarnianych niż kiedykolwiek wcześniej, w tempie trzy razy większym niż wzrost populacji. Istnieją eleganckie wytłumaczenia tego stanu rzeczy – rośnie zużycie węgla w Chinach i Indiach, globalna gospodarka jest silna, a niezwykle surowe zimy i niezwykle gorące lata wymagają ogrzewania i chłodzenia, co pochłania dodatkowe ilości energii. Ale prawda jest równie banalna, jak oczywista: mamy to gdzieś.
I co teraz?
**
Jest to fragment książki Klimat to my Jonathana Safrana Foera, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.