Nie można powiedzieć, że pożegnaliśmy się z węglem na dobre. Ale widać zmiany w dobrym kierunku.
Być może ktoś jeszcze pamięta baner z napisem „Kto rządzi Polską? Węgiel czy ludzie?”, który Greenpeace rozwiesił z dachu Ministerstwa Gospodarki w pierwszych dniach odbywającego się w Warszawie szczytu klimatycznego COP19.
Akcję Greenpeace wyśmiał zza mównicy Jerzy Buzek, a minister Janusz Piechociński kontynuował wymianę uprzejmości z obecnymi na sali przedstawicielami przemysłu węglowego. Siedząc gdzieś w ostatnich rzędach, czułam się upokorzona: powtarzano mi, że węgiel ma przyszłość, podczas gdy ruch sprzeciwu wobec energii opartej na węglu właśnie wtedy nabierał wiatru w żagle.
Nie wszystko jednak potoczyło się zgodnie z tym przykrym scenariuszem: niedługo później Christiana Figueres, szefowa UNFCCC (ONZ-owskich negocjacji w sprawie polityki klimatycznej) sprowadziła dyskusje na bardziej realistyczne tory. „Jestem tutaj, by powiedzieć wszystkim, że węgiel musi się zmienić, szybko i radykalnie – dla dobra nas wszystkich” – powiedziała. „Dziś jest już oczywiste, że dalsze inwestycje w węgiel mogą być kontynuowane tylko wtedy, jeśli nie przekroczymy wyznaczonego sobie limitu podwyższenia globalnej temperatury o dwa stopnie Celsjusza”.
Niektórzy krytykowali Figueres za pojawienie się na konferencji, co mogło być wyrazem poparcia dla przemysłu węglowego. Inni, przeciwnie, chwalili jej słowa jako rewolucyjne. Moim zdaniem jej wystąpienie to po prostu obraz tego, w którą stronę zmierza główny nurt debaty. Żadna przecież z Figueres ekolożka.
Dwa stopnie Celsjusza – o co chodzi?
„Jeśli nie przekroczymy wyznaczonego sobie limitu podwyższenia globalnej temperatury o dwa stopnie Celsjusza” – co to właściwie znaczy? Zdaniem IEA, Międzynarodowej Agencji Energetycznej (i nie tylko jej) chodzi o to, że ocieplenie klimatu o wspomniane dwa stopnie to granica, której musimy się trzymać, aby nie spowodować zmian klimatycznych prawdziwie tragicznych w skutkach. Aby tego uniknąć powinniśmy ograniczyć spalanie paliw kopalnych do 20% tych zasobów przed 2050. Ponadto należałoby wprowadzać limity na korzystanie z kopalin i nie budować nowych elektrowni, które by z nich korzystały po 2017 roku.
Węgiel to najbrudniejsze z paliw kopalnych, odpowiada za 43% dwutlenku węgla emitowanego przy produkcji energii na świecie. Ograniczenie użycia węgla jest w kwestii „dwóch stopni Celsjusza” warunkiem sine qua non. Mówiąc najprościej: powinniśmy zostawić węgiel tam, gdzie teraz leży.
Oznacza to także, że węgiel, z którego korzystamy teraz, powinien być używany w dużo czystszy sposób. Są takie metody, najbardziej obiecujące wydaje się tzw. CSS (od „carbon capture and storage”) – czyli sekwestracja dwutlenku węgla, wytrącająca go ze spalin i ograniczająca zanieczyszczenie atmosfery. W CSS wiele nadziei pokładają zarówno przemysł, jak i państwa, które mają duże zasoby węgla, jak Polska. Część inwestorów już dziś uzależnia swojej wsparcie dla kopalni od obecności tego systemu. Na wynalezienie tej technologii poświęcono też niemało pieniędzy. Tylko co z tego, skoro do tej pory nie wiemy, czy będzie można ją stosować na skalę przemysłową? Kiedyś będzie trzeba, ale dziś pozostaje nam tylko abstrakcyjna wiara w postęp technologiczny.
Bańka węglowa
Mimo że głosy sceptyczne wobec zmian klimatycznych wciąż są obecne, to mamy konsensus w sprawie powstrzymania globalnego ocieplenia i limitu dwóch stopni Celsjusza. Owszem, ONZ-owskie negocjacje ciągną się w nieskończoność, ale rządy na całym świecie podejmują jakieś działania.
Unii Europejskiej zależy na „odwęgleniu” europejskiej gospodarki do 2050, co będzie możliwe, gdy uda się skutecznie podmienić kopaliny na inne źródła energii. Prezydent USA ogłosił w tym roku, że stracił już cierpliwość do tych, którzy utrzymują, że nie ma wywoływanych przez człowieka zmian klimatycznych i że budowa nowych elektrowni, podobnie jak wysokoemisyjny przemysł zostaną obwarowane nowymi regulacjami.
Nawet najwięksi truciciele podejmują pewne kroki. Chiny po katastrofalnym roku, jeśli chodzi o problemy ze smogiem – zdecydowały się na zakaz budowy kolejnych elektrowni węglowych w trzech regionach przemysłowych, wokół Pekinu, Szanghaju i Guangzhou. W Indiach, gdzie planuje się budowę kolejnych 400 elektrowni, a lokalne społeczności prowadzą z tymi planami otwartą i ważną walkę, rząd ogłosił powołanie ogólnokrajowej agencji nadzorującej nowe inwestycje energetyczne, w której kompetencjach leżeć będzie także cofnięcie pozwolenia na budowę ze względu na ochronę środowiska.
Rządy regulują emisje i będą regulować je jeszcze ściślej. Jednocześnie jednak wciąż w posiadaniu korporacji i rządów znajdują się zasoby, których spalenie oznaczałoby emisję 2700 gigaton dwutlenku węgla. A jak już zostało powiedziane: tylko jedna piąta tego, około 556 gigtaon, może być wykorzystana bez ocieplenia się atmosfery powyżej limitu dwóch stopni. Część z tych zasobów nigdy nie zostanie użyta.
To oznacza, że wartość firm, które są w posiadaniu tych zasobów jest przeszacowana, a one same dosłownie siedzą na „bańce węglowej”, która – podobnie jak bańka mieszkaniowa w USA – musi pęknąć.
Rządzący wiedzą, że muszą się jakoś tą sprawą zająć, aby zredukować długoterminowe ryzyko. To dodatkowa, poza ekologiczną, motywacja, aby poważnie potraktować działania na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi.
Oczywiście rządy nie zrobią wszystkiego, co powinny. Lobby węglowe jest niezwykle silne. W 2011 roku dopłaty do węgla na całym świecie były dokładnie dwa razy większe niż dopłaty do wszystkich odnawialnych źródeł energii. Coś się jednak w tej kwestii zaczęło zmieniać. Inwestorzy także to widzą. Norweski Storebrand zadeklarował na przykład, że nie włoży pieniędzy w żadną elektrownię węglową większą niż 50 megawatów. Z finansowania nowej elektrowni w Bellinghram w stanie Waszyngton wycofał się właśnie Goldman Sachs.
Polityczna zmiana wobec węgla poskutkowała także odwrotem instytucji finansowych. Bank Światowy i Europejski Bank Inwestycyjny zgodziły się co do konieczności ograniczenia pożyczek na inwestycje w węgiel. Do listy priorytetów przy wyborze inwestycji dopisano wpływ na zmiany klimatyczne, podkreślono konieczność inwestycji w odnawialne źródła energii, a wspieranie węgla będzie się od teraz odbywało na warunkach wyjątkowych, na przykład jeśli dane państwo jest zbyt biedne, by pozwolić sobie na natychmiastową alternatywę.
Zrzucanie węgla
Jedno jest jasne: jeszcze kilka lat temu światowi przywódcy i międzynarodowe instytucje finansowe spotykały się przy kolacji z Królem Węglem, dziś jest to już pewne faux pas. Politycy i bankierzy wciąż się z nim spotykają, to jasne, ale po cichu. Obecnie bratanie się z przemysłem węglowym przy jednym stole jest powodem do wstydu.
Nie znaczy to, że pożegnaliśmy się z węglem na dobre. Ale fala zawraca. Międzynarodowa Agencja Energetyczna przypomina, że mimo aktualnej zwyżki konsumpcja węgla w krajach OECD będzie w następnej dekadzie spadać. W tym roku, co bardzo ważne, także inwestorzy poczuli pismo nosem i nie stawiają na węgiel tak entuzjastycznie jak kiedyś. Miejmy nadzieję, że w końcu Polska dojdzie do podobnych wniosków.