Akcja filmu jest zabawna i wartka, jednak dla mnie, podobnie jak dla wielu innych osób zaangażowanych w ochronę środowiska oraz naukowców zajmujących się klimatem, to rzeczywistość, jaką znamy.
Nie ma się co dziwić, że dziennikarze nie zostawili na tym filmie suchej nitki. Podali sto różnych powodów, dla których nie warto obejrzeć katastroficznej komedii zatytułowanej Nie patrz w górę (Don’t Look Up), stwierdzili, że film jest „toporny”, „nachalny”, „protekcjonalny”. Pominęli jednak prawdziwy problem – to jest film o nich. W moim odczuciu to film, który rozprawia się z groteskowym blamażem sfery publicznej. A media to sektor, którego kompromitacje pokazano tu z największą brutalnością.
Akcja filmu jest zabawna i wartka, jednak dla mnie, podobnie jak dla wielu innych osób zaangażowanych w ochronę środowiska oraz naukowców zajmujących się klimatem, to rzeczywistość, jaką znamy. Oglądając film, czułem, jak przed oczami przelatuje mi moje dorosłe życie. Kiedy patrzyłem, jak naukowcy starający się zwrócić uwagę ludzi na nadlatującą, zabójczą dla planety kometę rozbijają sobie głowy o Wielką Ścianę Wyparcia wzniesioną przez media, jak próbują dobić się do polityków, którym uwagi starcza co najwyżej na 10 sekund, czułem, jak wzbierają we mnie nagromadzone latami gniew, frustracja i desperacja.
Małe ziemniaczki, czyli dlaczego „Nie patrz w górę” należy jednak docenić
czytaj także
Ważny był zwłaszcza moment, kiedy naukowczyni, która odkryła nadlatującą kometę, została zepchnięta na sam koniec czasu antenowego w telewizji śniadaniowej, bo pojawiła się błaha celebrycka plotka. Kiedy wreszcie mogła zabrać głos, wybuchła gniewem. Przypomniało mi to, jak sam, w krępujący dla mnie sposób, straciłem panowanie nad sobą podczas listopadowego wystąpienia w Good Morning Britain. Było to niedługo po konferencji klimatycznej COP26 w Glasgow, kiedy zobaczyliśmy, jak jeden z najbardziej nieodpowiedzialnych rządów (Wielka Brytania była gospodarzem tych rozmów) odmawia podjęcia działań w najważniejszej kwestii. Starałem się – po raz tysięczny – wyjaśnić, co nas czeka, i nagle już nie byłem w stanie się powstrzymać. Rozpłakałem się w programie na żywo.
Nadal czuję się tym głęboko skrępowany. Oddźwięk w mediach społecznościowych, tak jak reakcja na wieści filmowych naukowców, był chamski i zjadliwy. Pisano, że udawałem, że histeryzuję, że jestem chory psychicznie. Jednak wiedząc, w czym tkwimy i co nas czeka, widząc obojętność tych, którzy sprawują władzę, widząc, jak nasz życiowy kryzys został zepchnięty na margines na rzecz trywialności i braku powagi, zdaję sobie teraz sprawę, że musiałoby być ze mną coś nie tak, żeby nie zebrało mi się wtedy na płacz.
Zmagając się z każdą wielką krzywdą, w każdej epoce, natykamy się na te same siły: odwracanie uwagi, zaprzeczenie i złudzenia. Ci, którzy starają się bić na alarm w związku z narastającą zapaścią systemów podtrzymujących życie na Ziemi, szybko rozbijają się o barierę postawioną pomiędzy nami a ludźmi, do których próbujemy dotrzeć – barierę zwaną mediami. Poza kilkoma ważnymi wyjątkami sektor, którego zadaniem jest ułatwiać komunikację, w rzeczywistości ją uniemożliwia.
Niewybaczalne są już nie tylko pojedyncze przejawy głupoty, takie jak to, że platformy medialne wielokrotnie oddają głos osobom zaprzeczającym katastrofie klimatycznej. Niewybaczalna jest głupota strukturalna, którą media z uporem forsują. Antyintelektualizm, wrogie nastawienie do nowych idei, awersja wobec złożoności. Brak powagi moralnej. To, że pierwszeństwo nad przetrwaniem życia na Ziemi mają bezmyślne plotki o celebrytach i towary konsumpcyjne. Obsesja na punkcie generowania ruchu w przestrzeni medialnej, bez względu na przekaz. Bezkrytyczne dostosowywanie się do obecnego stanu rzeczy, niezależnie od tego, jaki ten stan jest. Nieustanne propagowanie opinii osób najbardziej samolubnych, odpychających i nieliczących się z innymi, a wykluczanie tych, które starają się nas uchronić przed katastrofą, jako „skrajnych” czy „szalonych” (znajomi z BBC mówią mi, że nadal tak określa się tam obrońców środowiska).
czytaj także
A kiedy już ci handlarze nieuwagą zabierają się za ważny temat, wypowiedzi ekspertów ucinane są na rzecz wywiadów z aktorami, ludźmi estrady i innymi celebrytami. Obsesja mediów na punkcie aktorów potwierdza to, co Guy Debord przewidział już w 1967 roku w swojej książce Społeczeństwo spektaklu. Zamiast meritum mamy namiastkę i nawet najpoważniejsze tematy muszą być obecnie przedstawiane przez ludzi, których praca polega na wcielaniu się w kogoś innego i wypowiadaniu wymyślonych przez innych kwestii. Następnie zaś te same media, kreujące wcześniej aktorów na orędowników, przypuszczają na nich atak, zarzucając im hipokryzję i hulaszczy styl życia.
Równie niewybaczalne są nie tylko pojedyncze wpadki rządów podczas rozmów w Glasgow i na innych forach, ale i całościowe podejście do negocjacji. Podczas gdy kluczowe dla planety systemy zbliżają się już być może do punktu krytycznego, rządzący nadal proponują maleńkie przyrosty podejmowanych działań rozłożone na dziesięciolecia. To tak, jakby w 2008 roku, kiedy upadało Lehman Brothers, a cały ogólnoświatowy system finansowy niebezpiecznie się chwiał, rządy ogłosiły, że będą bankom udzielać wsparcia rzędu kilku milionów funtów dziennie, ale rozłożonych na lata, w perspektywie do roku 2050. System zawaliłby się 40 lat przed upływem tej perspektywy. Centralnym, cywilizacyjnym pytaniem jest według mnie, dlaczego państwa są tak skore do ratowania banków, ale do ocalenia planety już nie?
W zastraszającym tempie zmierzamy ku systemowej zapaści, a kiedy próbujemy wszcząć alarm, czujemy, jakbyśmy nawoływali zza grubej szyby. Ludzie widzą jedynie, że nasze usta otwierają się i zamykają, ale nie mogą dosłyszeć tego, co mówimy. Gorączkowo walimy w szybę i wyglądamy na coraz bardziej obłąkanych. Ja się tak czuję. Sytuacja naprawdę doprowadza do obłędu.
Kwestią klimatu zająłem się jako 22-latek, byłem wtedy pełen zapału i nadziei. Niedługo skończę 59 lat, a mój zapał przemienia się w mrożący krew w żyłach strach, nadzieja zaś w przerażenie. Wyrabiana obojętność sprawia, że nas nie słychać i coraz trudniej jest znaleźć sposób, aby się nie załamać. Teraz na płacz zbiera mi się właściwie codziennie.
**
George Monbiot jest dziennikarzem i działaczem ekologicznym. Publikuje w „Guardianie”. Jego najnowsza książka nosi tytuł Out of the Wreckage.
Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.