Czy czternastoletnie dzieci naprawdę marzą o graniu w rosyjską ruletkę z użyciem skręta maczanego w dopalaczach? Zaryzykuję stwierdzenie, że niekoniecznie.
„Nie żyje 14-letnia Nikola z Poznania zatruta narkotykami. Jej stan od kilku dni był krytyczny” – obwieścił w zeszłym tygodniu nagłówek poznańskiej Wyborczej. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że nastolatka coś paliła, poczuła się gorzej, straciła przytomność, trafiła do szpitala. Kilka dni przeleżała w stanie krytycznym, w końcu zmarła.
Policja wyruszyła na poszukiwanie winnych i zatrzymała 17-letniego chłopaka, który poczęstował dziewczynę blantem. Koledzy i koleżanki Nikoli przekonani byli, że palą marihuanę. Tak też powiedzieli dyspozytorowi pogotowia ratunkowego, który tragicznej nocy odebrał telefon od przerażonych nastolatków. Ten po rozmowie z koleżanką Nikoli karetki nie wysłał. Miał powiedzieć, że od marihuany się nie umiera. Teraz tłumaczy się przed policją.
Tej samej nocy na izbach przyjęć w całej Polsce wylądowało około kilkunastu osób, które potruło się substancjami psychoaktywnymi niewiadomego pochodzenia. I to wcale nie wina tej konkretnej wakacyjnej nocy. W 2015 roku blisko 7,5 tysiąca osób potrzebowało pomocy medycznej po przyjęciu dopalaczy, rok później ponad 4 tysiące, danych na ten rok jeszcze nie znamy. Rocznie z powodu zatruć nowymi substancjami psychoaktywnymi umiera od kilku do kilkunastu osób. Dlatego trudno uwierzyć w to, że wszystkiemu winni są 17-letni koledzy, którzy zdążyli pojąć tajemną sztukę kręcenia blantów, wespół z dyspozytorami zarządzającymi tak rzadkim zasobem jakim w Polsce są karetki pogotowia.
Nie marihuana, tylko syntetyczne kana
Nie znamy jeszcze wyników sekcji zwłok ani raportu toksykologicznego przeprowadzonego po śmierci nastolatki. Oczywiście możemy udawać, że może rzeczywiście jakiś nowy nieznany dotąd szczep morderczej marihuany zebrał swoje żniwo. Ale można też nie rżnąć dłużej głupa i porozmawiać o poważnym problemie, który sami na siebie sprowadziliśmy, czyli o syntetycznych kannabinoidach.
Nie brzmi znajomo? Bardziej popularne wcielenia tej substancji to m.in. Mocarz, schwarzcharakter wakacyjnych historii grozy sprzed dwóch lat, albo Spice, narkotyk dziesiątkujący brytyjskich bezdomnych. Nazwa na foliowej paczce albo papierku naklejonym na woreczku samozaciskowym nie ma zresztą wielkiego znaczenia – chodzi o wysuszone i pokruszone liście nakrapiane roztworem substancji imitującej rzekomo działanie marihuany.
czytaj także
Czternastolatka mogła być nawet szczerze przekonana, że pali marihuanę. O ile pamiętam, w gimnazjum nikt nie uczył mnie, jak rozpoznać, czy zioło, to rzeczywiście zioło, nie pamiętam też lekcji z typologii piguł ani zajęć praktycznych z sypania kresek amfetaminy. Tak zwana grupa rówieśnicza też dryfowała raczej w świecie legend i fantazji o dragach, niż dysponowała rzetelną wiedzą. Jeżeli jednak spalenie czegoś, co przypomina marihuanę, skończyło się śmiercią, to najpewniej były to syntetyczne kannabinoidy.
Skąd w ogóle wzięły się te syntetyki? Ich obecność w Polsce zawdzięczamy zwolennikom twardego podejścia do ścigania przestępstw narkotykowych. Po kolejnych zaostrzeniach prawa narkotykowego od 2000 roku posiadanie nawet najmniejszej ilości zioła na terenie gdzie sięga polskie prawo stało się po prostu niebezpieczne. Kto chciałby za grama być przeczołganym przez areszt, prokuraturę, stawać przed sądem (nawet jeśli gdzieś po drodze miałoby to zostać przerwane umorzeniem za sprawą artykułu 62a)?
Dopalacze, w tym syntetyczne kannabinoidy, trafiły w Polsce na grunt idealny, prawdziwy czarnoziem. Ludzie brali, wąchali, palili, i chcieli to robić bez ryzyka nieproszonych spotkań z organami ścigania. Dilować legalnym towarem też jest łatwiej niż nielegalnym. Plastikowe opakowania z Mocarzem zaczęły wypierać woreczki ze starą, dobrze znaną marihuaną, podobnie było z innymi zamiennikami (amfetaminy, kokainy, mdma). Później pojawiły się listy zakazanych dopalaczy, a dzień po ich publikacji inne dopalacze, o działaniu których wiedzieliśmy jeszcze mniej. Liczba zatruć „niewiadomoczym” rosła z roku na rok – szczytując przy 7,5 tysiąca osób w roku 2014.
Lincz
Jak zwykle przy takiej tragedii, poszukiwania winnych startują wraz z publikacją pierwszych medialnych doniesień. Zgodnie z ustaleniami poznańskiej Wyborczej do zatrutej dziewczyny pogotowie wyjechało dopiero, kiedy ta straciła przytomność. Po pierwszym telefonie dyspozytor karetki nie wysłał. Wystawiając się na lincz w rytm dobrze znanej melodii: Państwo złe! Pogotowie złe! Służba zdrowia zła! Pawulon! Łowcy skór!
Zapytałem Kamila Kociołka, ratownika medycznego, który na blogu dla kolegów po fachu tłumaczy, jak ratować ludzi po dragach, co należało zrobić w tamtej sytuacji. – Powiem wprost. Na całą Polskę jest 1500 karetek, na 38 milionów ludzi. Dyspozytorzy wysyłają karetki tylko w przypadku zagrożenia życia – objaśnia Kociołek. – Mam pełne zaufanie do decyzji dyspozytorów. To są ratownicy, którzy lata przejeździli w karetkach. Ratownik ma od 8 do 12 wyjazdów dziennie, a dyspozytor odbiera kilkaset telefonów i musi podejmować trudne decyzje, również o niewysłaniu karetki.
czytaj także
Z relacji wynika, że przy pierwszym zgłoszeniu dziewczyna była przytomna, a dyspozytor po tym, jak dowiedział się, że paliła zioło, miał stwierdzić, że „po marihuanie się nie umiera”.
– Przy podjęciu decyzji o wysłaniu karetki najważniejsze są objawy, a nie substancja. Jeżeli nie ma zagrożenia życia, to nie wysyła się karetki. Chociaż oczywiście to prawda, że po marihuanie się nie umiera. Dlatego wszystko wskazuje na to, że winne w tej konkretnej sprawie są syntetyczne kannabinoidy – mówi Kociołek.
Naukowcy, co prawda spierają się odnośnie tego, ile kilo suszu należałoby hipotetycznie przyjąć jednocześnie, żeby za sprawą marihuany pozbawić się życia, ale zgadzają się w jednym – niezależnie, czy będzie to kilka czy kilkanaście kilogramów, nie ma sposobu na wtłoczenie w człowieka takiej ilości substancji, która byłaby w stanie go zabić. Zatem, to prawda, od marihuany się nie umiera. Światowa Organizacja Zdrowia nic nie wspomina o zagrożeniu zgonem po użyciu marihuany. Podobnie rządowe Centrum ds. Kontroli Chorób i Prewencji ze Stanów Zjednoczonych, które trudno podejrzewać o jakiś radykalny liberalizm.
– Można spalić za dużo marihuany – zauważa Kociołek. – Ale najczęściej kończy się to wymiotami i osłabieniem, nigdy zgonem. W takim przypadku podaje się napój wysokoglukozowy albo coś bardzo słodkiego. W amsterdamskich coffee shopach można dostać taki słodki syrop na wypadek, gdyby ktoś przesadził z paleniem.
czytaj także
Za to syntetyczne kannabinoidy w przeciwieństwie do naturalnego zioła mogą być śmiertelne niebezpieczne. O ile między bajki włożyć należy opowieści, że po jednym marihuanowym buchu można się przekręcić, to w przypadku Spice’a albo Mocarza rzeczywiście jest takie zagrożenie. Wynika to ze sposobu przygotowaniu syntetycznych kannabinoidów. Zeschnięte i pokruszone liście macza się w roztworze z substancją psychoaktywną. Na jednym kawałku może osadzić się tyle narkotyku, co na dwudziestu innych. Tłumaczyłoby to również, jak to możliwe, że paliło pięć osób, a zatruła się tylko jedna.
Zalanie rynku przez trefne narkotyki mające udawać marihuanę już nie raz kończyło się masowymi zatruciami. W 2014 roku w Rosji 600 osób trafiło do szpitala po jednym z syntetycznych kannabinoidów, 15 z nich nie przeżyło. Dwa lata temu w Polsce Mocarz w mniej niż tydzień wyprawił na SOR ponad 200 osób. Autorzy Global Drug Survey (Światowej Ankiety Narkotykowej) zbadali rok temu skutki używania syntetycznego zioła – jeden na ośmiu regularnych palaczy tego rodzaju dragów, choć raz musiał prosić o pomoc ratowników medycznych z powodu palenia. W skrócie, syntetyczne kannabinoidy to jedne z najniebezpieczniejszych narkotyków na świecie.
Czy czternastoletnie dzieci naprawdę marzą o graniu w rosyjską ruletkę z użyciem skręta maczanego w dopalaczach? Zaryzykuję stwierdzenie, że niekoniecznie. Czy marzą o piciu i paleniu? Część na pewno, a według ostatniego raportu ONZ ta część, która zrealizowała swoje marzenia o paleniu zioła, to w Polsce blisko 20% wszystkich nastolatków. I psim obowiązkiem państwa jest zapewnić im bezpieczeństwo.
Na koniec mały quiz. Czy w kraju, gdzie jedna karetka przypada na 25 tysięcy osób, bezpieczniej jest: a) ścigać palaczy marihuany i wypychać ich na rynek śmiertelnie niebezpiecznych narkotyków (patrz: Polska, Wielka Brytania, Irlandia), czy może b) zadbać o bezpieczną produkcję, dystrybucję i konsumpcję zasuszonego zioła, które nigdy nikogo nie zabiło (patrz: Urugwaj, Kanada i kilka stanów USA)?
Oczywiście, czternastolatki wciąż musiałyby poczekać co najmniej cztery lata, żeby w pełni legalnie cieszyć się zaletami uregulowanego rynku marihuanowego. Ale gdyby jakimś cudem jednak weszły w posiadanie zioła, to szanse na to, że wieczór skończą w karetce, wciąż byłyby radykalnie mniejsze niż dzisiaj.