Jestem pewien, że gdyby dzisiaj Tusk miał 23 lata, nie paliłby marihuany, bo jej posiadanie mogłoby skończyć się dlań więzieniem. Paliłby Spice kupiony w zamkniętych na jego rozkaz sklepach.
Ignorancja w dziedzinie polityki narkotykowej, widoczna na każdym kroku w wypowiedziach premiera, ministrów zdrowia czy sprawiedliwości, doprowadziła do rozkwitu rynku dopalaczy. Zaś nieudolne próby jego ograniczenia, podejmowane na przestrzeni ostatniego roku, najprawdopodobniej wywołały śmiertelne zatrucia. Zaostrzyły jedynie problem. Dziś Donald Tusk wypowiada wojnę dopalaczom. W groteskowym geście powtórki odwiecznych rytuałów wojny z narkotykami stroi się w szaty autokraty i postanawia naginać prawo w imię walki ze złem. Co jednak gorsze – dopalacze czy łamiące prawo państwo? Odurzenie czy oparta na społecznych lękach i przypadkowych diagnozach polityka? W ten sposób problem dopalaczy staje się problemem demokracji.
A może marihuana?
Jestem i byłem zdeklarowanym wrogiem dopalaczy, czyli syntetycznych odpowiedników nielegalnych narkotyków. Sprzedawane jako produkt zafałszowany, dopalacze mają działać podobnie do nich. Producenci deklarują, że te nieprzeznaczone do spożycia środki stanowią naturalną, zdrowszą alternatywę dla zakazanych używek. To oczywiście jedynie chwyt marketingowy, gdyż nieznane szerzej syntetyki okazują się niebezpieczne, czasem nawet śmiertelnie. Ponieważ jednak za ich posiadanie nie grozi kara więzienia, przesądza to o ich popularności.
Badania pokazują, że po dopalacze sięgają osoby, dla których stanowią one legalną alternatywę dla narkotyków. Grupę konsumentów dopalaczy stanowią więc przede wszystkim konsumenci nielegalnych używek, którzy ponad swoje zdrowie cenią sobie dostępność i legalność. Jak więc wyeliminować popyt na dopalacze? Nasuwa się oczywista odpowiedź – łatwo można to osiągnąć, zaprzestając prohibicyjnej, nastawionej na represje polityki wobec najpopularniejszych narkotyków, przede wszystkim marihuany.
Marihuana to stosunkowo mało szkodliwa używka (wielokrotnie mniej uzależniająca niż alkohol i nikotyna, nie powodująca zgonów), więc zniesienie surowych sankcji karnych (więzienie!) za jej domową hodowlę i używanie natychmiast przełożyłoby się na spadek niebezpieczeństwa dla zdrowia publicznego ze strony dopalaczy.
Donald Tusk przyznał się, że w swoim czasie marihuanę palił. Dziś jednak swoimi pełnymi obłudy wypowiedziami daje dowód, że o polityce narkotykowej nie ma pojęcia. Podobnie jak jego urzędnicy, na czele z Julią Piterą, która na telewizyjnej antenie głosiła śmiałe tezy na temat nieszkodliwości alkoholu. Tusk w czasie słynnej już gdańskiej konferencji nie potrafił powiedzieć, skąd popyt na szkodliwe używki. Zapytany przez dziennikarzy, plótł coś o nieracjonalnej modzie na trucie się, której jedynym powodem jest legalność trucizn. Wyeliminujemy legalność, problem zniknie. I świat na powrót stanie się piękny.
Jak na Białorusi
Wojna z narkotykami trwa już od lat bez mała czterdziestu. W jej efekcie narkotyki nie tylko nie zniknęły, ale handel nimi urósł do rozmiarów porównywalnych z przemysłem surowców energetycznych. Wydano miliardy dolarów, zabito setki tysięcy ludzi, uwięziono miliony. Od dziesięciu lat Polska podąża tą właśnie drogą – drogą karnych represji, która prowadzi donikąd. Albo raczej – prowadzi do dopalaczy. Karanie więzieniem za posiadanie narkotyków, niezależnie od ich rodzaju i ilości, wprowadzono w 2000 roku przy solidarnym poparciu wszystkich sił politycznych, w atmosferze medialnej paniki podobnej do tego, co dzieje się obecnie. Rozwiązanie to przyniosło więcej szkód, niż pożytku.
Na przestrzeni dekady na karę więzienia skazano dziesiątki tysięcy młodych ludzi, niszcząc im kariery i wrogo nastawiając do państwa. Polska stała się europejskim liderem karania za konsumpcję narkotyków, w tym marihuany. Jednocześnie poziom leczenia uzależnień w Polsce jest na najniższym możliwym poziomie – nie spełniamy nie tylko europejskich, ale nawet naszych własnych, żałośnie niskich standardów. Jeżeli chodzi o politykę narkotykową kompromitujemy się na każdym kroku. Podstawowym narzędziem przeciwdziałania narkomanii stało się postępowanie karne. Podobnie jest tylko na Białorusi.
Dopalacze są dzieckiem obecnego systemu, o czym nikt nie chce pamiętać. Albo zwyczajnie nie dostrzega tutaj związku przyczynowo-skutkowego. Producenci smart drugs wykorzystują permanentną lukę prawną związaną z istnieniem listy substancji zakazanych. Ponieważ wciąż odkrywane są i syntezowanie nowe środki psychoaktywne, lista nigdy nie będzie kompletna. Zawsze więc możliwe będzie istnienie legalnych narkotyków. A ponieważ nielegalne narkotyki obłożone są surowymi sankcjami prawnymi (więzienie), ludzie sięgają właśnie po legalne, by przechytrzyć system, który im tego zakazuje.
Jestem pewien, że gdyby dzisiaj Tusk miał 23 lata, nie paliłby marihuany, bo jej posiadanie mogłoby skończyć się dlań więzieniem. Paliłby Spice kupiony w zamkniętych na jego rozkaz sklepach. Na szczęście nasz premier-liberał żył w czasach komunistycznego zniewolenia, gdy ludowa władza nie karała młodzieży za niewłaściwy sposób spędzania wolnego czasu. A już na pewno nie karała za uzależnienie.
Dzisiaj Donald Tusk i jego urzędnicy zamiast oprzeć się na naukowej wiedzy i doświadczeniach innych krajów, wolą odwołać się do zakazów i napomnień, wskazywać winnych. Z perspektywy badacza problemu wygląda to groteskowo, ale dzięki histerii wokół smart drugs świetnie sprzedaje się w mediach.
Kanabinole i mefedron
W pełnej zadufania ocenie polityków Polska z narkotykami i dopalaczami walczy najlepiej w Europie – wpisujemy na listy narkotyków dziesiątki nowych substancji. To, że robimy to bez należytych dowodów ich szkodliwości, bez badań naukowych i ignorując rekomendacje europejskiego systemu ostrzegania, nikogo już nie obchodzi. W ten sposób za narkotyki uznano szereg roślin ozdobnych – posłowie przeczytali bowiem, że są one w składzie dopalaczy. Przeczytali na ich opakowaniach – dodajmy – na których pisze również, iż dopalacze to produkt kolekcjonerski. W ten sposób narkotykami stały się niegroźne rośliny, których w dopalaczach w ogóle nie ma.
Rząd Tuska wypowiadając wojnę legalnym narkotykom, nie tylko kompromituje się i naraża na śmieszność, ale eskaluje problem. Jest prawem narkotykowej prohibicji, że substancje mniej szkodliwe i znane zastępowane są nowymi, znacznie bardziej niebezpiecznymi. W ten sposób marihuanę oraz amfetaminę zastąpiły smart drugs – syntetyczne kanabinole i benzylopiperazyna. Gdy ta ostatnia znalazła się na indeksie, pojawił się niezwykle groźny mefedron. Dziś i on jest już zakazany. W międzyczasie lawina doniesień o zatruciach dopalaczami wzrosła, osiągając swój szczyt – niemal każdego dnia pojawiały się nowe przypadki. Dlaczego dopiero teraz? Co wydarzyło się po drodze?
Głowią się nad tym dziennikarze, politycy, opinia publiczna. Powstają teorie coraz bardziej spiskowe. Tymczasem odpowiedź jest prosta – jest to następstwo dwóch wspomnianych już nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, które na listę narkotyków wciągały kolejne dopalacze. Nowelizacji, które choć były kuriozalne, rząd ogłosił swoim sukcesem!
W następstwie nowych zakazów, pod tymi samymi nazwami handlowymi, w sklepach zaczęły pojawiać się nowe, groźniejsze, jak się okazuje, środki. Nowe dopalacze zastąpiły więc stare, już zdelegalizowane, i okazały się bardziej szkodliwe. Jeżeli więc mam rację, to przede wszystkim nierozumne działania rządu, a nie producentów dopalaczy, doprowadziły do wybuchu epidemii zatruć, z którą mamy do czynienia.
Jest rozwiązanie?
Gdy na zjawisko konsumpcji narkotyków odpowiedzią staje się głupia polityka, cierpią na tym obywatele. Gdy szukamy winnych pojawienia się dopalaczy i śmierci z nimi związanych, nie szukajmy ich w mitycznym narkotykowym podziemiu. Spójrzmy raczej na naszych posłów i rząd.
Co ciekawe, Tusk ma na podorędziu właściwe narzędzie do reagowania na problem dopalaczy. Rezygnacja z karania za posiadanie narkotyków, możliwe do przeforsowania przy okazji zbliżającej się nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, stanowi pierwszy, konieczny krok do naprawy sytuacji. Żadne z politycznych stronnictw nie jest jednak takim rozwiązaniem zainteresowane. Politycy trwają w uporze i ignorancji. I dopóki to się nie zmieni, czekają nas kolejne medialne doniesienia o śmierci z przedawkowania oraz dziesiątki tysięcy nowych wyroków pozbawienia wolności dla młodych osób konsumujących marihuanę. A wszystko to okraszone coraz bardziej pompatycznymi zapowiedziami kolejnych ministrów, premierów i prezydentów.
Dopalacze dziś okazują się od nich wszystkich sprytniejsze. Ale czy polską klasę polityczną rzeczywiście tak trudno przechytrzyć? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dziś broniąc dopalaczy, bronimy demokracji. Do czego to doszło…
*dr Mateusz Klinowski – pracuje w Katedrze Teorii Prawa UJ, współpracuje z Polską Siecią Polityki Narkotykowej