Z czym w zasadzie chce walczyć resort Konstantego Radziwiłła. Z tym, że ktoś ma w kieszeni dopalacze, używa ich czy z tym, że po nich umiera? Odpowiedź na to pytanie jest kluczowa.
To musiało się wydarzyć. Ministerstwo Zdrowia bierze się za dopalacze. I robi to w sposób prawdopodobnie najgorszy z możliwych. Jeśli pomysły z ministerstwa zostaną przyjęte w obecnej formie, to nawet za posiadanie nowych substancji psychoaktywnych może grozić do 3 lat więzienia.
Projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii przygotowany w resorcie Konstantego Radziwiłła ogłoszono światu 13 listopada. Liczy 41 stron i jego autorzy obiecują, że za sprawą nowych regulacji rozwiążą problem z dopalaczami. „Dziennik Gazeta Prawna” zdążył obwieścić w nagłówku, że „Resort zdrowia wie, jak zgasić dopalacze”. a Wyborcza.pl swój sensacyjno-historyczny artykuł o tym, jak dopalacze rozlały się po Polsce puentuje głosami ekspertów pełnych optymizmu w związku z nowelizacją. Przeczytałem ten projekt i najwidoczniej dziennikarze DGP musieli mieć wgląd w jakieś tajne ministerialne dokumenty, bo w samej nowelizacji resortu Radziwiłła nie dopatrzyłem się żadnych sensownych propozycji.
czytaj także
W czym problem?
Nie jest też łatwo pojąć, z czym w zasadzie chce walczyć ministerstwo. Z dopalaczami, jasne. Ale co to właściwie znaczy? Co według autorów nowelizacji jest tym problemem, który trzeba rozwiązać? „Nowelizacja ustawy została opracowana ze względu na pilną potrzebę ograniczenia zjawiska wytwarzania i wprowadzania do obrotu środków zastępczych i nowych substancji psychoaktywnych” – czytam w mailu od Mileny Kruszewskiej, rzeczniczki prasowej Ministerstwa Zdrowia. Ale właściwie, dlaczego trzeba ograniczać produkcję i handel dopalaczami? Bezpośredniej odpowiedzi nie znajdziemy, bo przecież wiadomo: dopalacze są złe i trzeba z nimi walczyć. Proste, jak w Stranger Things, albo pierwszej lepszej, disneyowskiej bajce. Mityczne zło mieszkające w podziemiach i kanciapach obklejonych banerami XERO24H niczym rak toczy polską młodzież. Dopalaczowemu złu próbował postawić się Donald Tusk, ale wiadomo, Ministerstwo Zdrowia zrobi to teraz mocniej i lepiej. Raz na zawsze zmiecie z powierzchni Rzeczpospolitej Kokolino i Mocarza.
Zanim się to jednak wydarzy, może warto zastanowić się, na czym rzeczywiście polega ten „problem z dopalaczami”? Czy sam fakt, że dorośli ludzie (jeśli chodzi o dzieci i młodzież to trochę inna rozmowa) używają substancji psychoaktywnych, jest problemem? Ministerstwo Zdrowia powiedziałoby pewnie, że tak. Ale skoro nie mamy raczej wielkiego problemu z tym, że dorośli ludzie piją alkohol, to dlaczego wciąganie, czy palenie substancji psychoaktywnych miałoby automatycznie skutkować świętym oburzeniem? Trudno powiedzieć. Jasne, że problemem może być to, że ludzie nadużywają zarówno alkoholu, jak i innych substancji. I tym powinny zajmować się ministerstwa i agencje rządowe. Pragmatycznie rzecz biorąc lepiej byłoby jednak, gdyby przyjęły do wiadomości, że ludzie używają, i zadbały o to, żeby robili to w najmniej szkodliwy sposób.
Więc może to, że używają NOWYCH substancji psychoaktywnych (popularnie nazywanych dopalaczami), jest problemem? Już prędzej, bo stosunkowo łatwiej zrobić sobie nimi krzywdę niż substancjami znanymi od lat (alkohol, marihuana, kokaina, amfetamina, MDMA, etc.). Skutek w najlepszym wypadku podobny, ryzyko dużo większe. W takim razie czyżby tym najważniejszym problemem były właśnie zatrucia i zgony spowodowane dopalaczami? Bingo!
Liczba zatruć różnymi specyfikami mającymi imitować narkotyki sięgnęła w roku 2015 siedmiu tysięcy. I mówimy tutaj o zatruciach, które wymagały interwencji medycznej. Kiedy ostatnim razem po zatruciu pokarmowym dzwoniliście na pogotowie? No właśnie. Nie trudno zatem wyobrazić sobie, że te siedem tysięcy osób musiało przeżywać prawdziwe męki, skoro albo sami zadzwonili po pomoc, albo ich bliscy przywieźli ich na SOR. Są też tacy, którzy nie przeżyli – kilkanaście osób rocznie. Tak wysokie statystyki zgonów i zatruć to kolejny dowód na to, że żyjemy w państwie z tektury, które nie potrafi zadbać o swoich obywateli.
czytaj także
Pozdrowienia do więzienia
Ministerstwo Zdrowia wyszło zatem z propozycją zmian w ustawie i będziemy teraz wstawać z kolan wobec dopalaczowej zarazy. Niektórzy wstaną tylko na chwilę, żeby zakuć ich w kajdanki, doprowadzić przed sąd, a później do zakładu karnego. W wielkim skrócie, kary za dopalacze (produkcję, handel, posiadanie) mają przypominać te, które dzisiaj obowiązują za obracanie koksem, marihuaną, czy amfetaminą.
Produkcja nowych substancji psychoaktywnych? Kara pozbawienia wolności do lat 3 za niewielkie ilości, minimum 3 lata za znaczną ilość. Import i eksport? Pozbawienie wolności do lat 5. Handel? Nawet do 12 lat. I gwóźdź programu, a dla niektórych pewnie gwóźdź do trumny, kary za posiadanie: grzywna, a w przypadku posiadania znacznej ilości ograniczenie bądź pozbawienie wolności do lat 3. W nowelizację wpisana jest co prawda możliwość umorzenia sprawy w przypadku posiadania nieznacznej ilości dopalaczy na własny użytek, ale znowu wracamy do karania za posiadanie substancji.
czytaj także
Na celowniku ministerstwa zdrowia znalazły się również strony internetowe, które handlują dopalaczami – dostawcy usług internetowych będą zobowiązani zablokować dostęp do takiej strony w ciągu 48 godzin. Nowelizacja ma położyć kres zabawie w kotka i myszkę między państwem, które aktualizowało dotychczas listy zakazanych substancji, a producentami, którzy wymyślali nowe, legalne zamienniki. Jeżeli ustawa wejdzie w życie, to każda substancja, „która wykazuje działanie na ośrodkowy układ nerwowy”, będzie traktowana jak narkotyk.
Zakłady karne w całej Polsce zyskają nowych lokatorów, tak jakby teraz nie były wystarczająco przepełnione, a dopalacze znikną z polskich ulic, domów, nozdrzy i płuc. Tak chyba wygląda scenariusz przyszłości w głowach autorów i autorek nowelizacji.
Dopalacze+
Może jednak zejdźmy na ziemię. Kontrola nad dopalaczami będzie jeszcze mniejsza niż jest teraz, bo cały handel zostanie zepchnięty na czarny rynek. Nie łudźmy się, że dokręcaniem śruby przez policję uda się wyplenić dopalaczowy biznes. Czy ktokolwiek słyszał o kraju, który pozbyłby się narkotyków?
Zejście z dopalaczowym handlem do podziemia oznacza również spadek jakości towaru. I bynajmniej nie największym problemem będzie to, że kokolino i tajfun lżej poklepią amatorów syntetycznych używek. Wzrośnie prawdopodobieństwo zatrucia i zgonu.
czytaj także
Dzisiaj, co prawda, i tak nie mamy gwarancji, że w dwóch błyszczących opakowaniach z tą samą fantazyjną nazwą dopalaczy znajdziemy taką samą substancję. Chociaż faktem jest, że producenci dopalaczy zmuszeni byli w końcu zadbać o jakość i stabilność towaru, którym handlowali. Zmusiły ich do tego partyzanckie działania Społecznej Inicjatywy Narkopolityki. Działacze i działaczki SINu zaczęli wyrywkowo badać partie dopalaczy i upubliczniać wyniki w internecie. Dzięki ostrzeżeniom o niebezpiecznych substancjach publikowanych przez nich w internecie wiele ludzi uniknęło z pewnością ciężkiego zatrucia. Skład dopalaczy bada również Główny Inspektorat Sanitarny, ale mimo wielokrotnych próśb ze strony Społecznej Inicjatywy Narkopolityki odmawia ich upubliczniania. Szef GISu najwidoczniej uważa, że nagrywanie durnowatych filmików na YouTubie lepiej zapobiega zgonom i zatruciom niż informowanie ludzi o niebezpiecznych substancjach.
Po nowelizacji o badaniach składu dopalaczy będzie można zapomnieć, bo w każdym samozaciskowym woreczku opylanym gdzieś w samochodzie na parkingu będzie inny towar. Ponadto, laboratoria nie będą przecież mogły badać nowych substancji psychoaktywnych, bo żeby je zbadać musiałyby je posiadać, a posiadanie będzie nielegalne.
Prawdziwym szczytem bezmyślności jest właśnie wprowadzanie kar za posiadanie nowych substancji psychoaktywnych. Pomińmy nawet wolnościowe argumenty z klucza „jak to policeman przeszukuje mnie, przecież mam prawo nosić to, co chcę”. Wyobraźmy sobie następującą sytuację: gość po spaleniu dopalaczowego skręta poczuł się gorzej i zaczyna mdleć. Towarzysze i towarzyszki imprezy zastanawiają się, czy dzwonić po karetkę. Czy fakt, że mają przy sobie substancje, za które może grozić więzienie zwiększa czy zmniejsza szansę, że zadzwonią po pomoc medyczną?
Kryminalizacja posiadania uderzy również w tych, którzy potrzebują pomocy najbardziej, czyli w osoby uzależnione. Jak ktoś jest uzależniony od dopalaczy, to z dużym prawdopodobieństwem często jest w ich posiadaniu. W nowej wspaniałej rzeczywistości, rzekomo wolnej od dopalaczy, często będzie narażony na grzywny, a nawet na karę pozbawienia wolności. Trzeba być naprawdę pozbawionym wyobraźni, żeby dokładać osobom uzależnionym dodatkowych problemów z prawem. Na pewno wszyscy z dniem wejścia w życie ustawy polecą na odwyki, spuszczą dopalacze w kiblu i zrobią podwójnego ironmana, jak bohater filmu Najlepszy.
czytaj także
Dekryminalizacja!
Skoro w zasadzie wszystko, co proponuje Ministerstwo Zdrowie w projekcie nowelizacji, należałoby wrzucić do kosza, to jak poradzić sobie z „problemem dopalaczy”?
Symptomatyczne, że w uzasadnieniu projektu autorzy odwołują się do doświadczeń Irlandii i Wielkiej Brytanii, krajów, które prowadzą ponadprzeciętnie represyjną politykę zarówno wobec starych jak i nowych substancji psychoaktywnych. Skutek? Rosnąca liczba osób uzależnionych zarówno od syntetycznych kannabinoidów, jak i opioidów (morfiny, heroiny, itp.). W projekcie nowelizacji nie pojawia się za to ani Portugalia, ani Czechy, gdzie problem dopalaczy prawie nie występuje. Zdrowy rozsądek podpowiadałby, żeby wzorować się na tych, którzy radzą sobie lepiej niż gorzej. Ale to w końcu Ministerstwo Zdrowia, a nie Zdrowego Rozsądku.
czytaj także
Jak to możliwe, że Czesi i Portugalczycy nie zliczają w tysiącach ofiar Mocarza? Lata temu zdecydowali się zdekryminalizować posiadanie wszelkich (Portugalia) bądź większości (Czechy) substancji psychoaktywnych. Co to znaczy w praktyce? Że w Czechach i Portugalii za posiadanie kilku gram marihuany, koksu, kartonu kwasa, czy piguł nie grożą żadne dotkliwe kary. Dlatego ludzie używają tradycyjnych substancji psychoaktywnych, których działanie jest bezpieczniejsze niż dopalaczy (choć dalej ryzykowne) oraz przede wszystkim dobrze znane lekarzom i ratownikom na pogotowiu. Jakkolwiek zaskakująco może to brzmieć, ratownikom łatwiej jest pomóc komuś, kto przedawkował heroinę (podając nalokson hamujący działanie heroiny) niż osobie, która traci przytomność po dopalaczu, bo najczęściej nie wiadomo, co to w ogóle za substancja.
Unia nas nie zbawi
Nowelizacja ustawy o narkomanii nie będzie pierwszym złym projektem przepchniętym przez ten rząd. Przez te ponad dwa lata rządów PiSu przerobiliśmy już karczowanie Puszczy Białowieskiej, paraliż Trybunału Konstytucyjnego, czy polityczne podporządkowanie sądownictwa. Ostatnią deską ratunku i lekiem na bezsilność na krajowym podwórku miało być odwołanie się do instytucji Unii Europejskiej. I o ile w przypadku wszystkich wymienionych spraw na razie UE okazuje się bezsilna, to przynajmniej próbuje coś zrobić. Jeśli chodzi o dopalacze, nie ma co spodziewać się wielkiej batalii.
Co prawda Unia nie zaleca wprost karania za posiadanie dopalaczy, ale 24 października przyjęła rezolucję wzywającą kraje członkowskie do rozwiązania problemu z nowymi substancjami psychoaktywnymi. Dużo w tym dokumencie o zagrożeniach, niebezpieczeństwie, potrzebie szybkiej oceny ryzyka. Żadnych zaleceń w związku z dekryminalizacją popularnych substancji psychoaktywnym śladem Portugalii i Czech.
„Uzależnienie od narkotyków jest chorobą. Wymiana igieł i strzykawek to element leczenia”
czytaj także
Teraz projekt nowelizacji zostanie poddany konsultacjom publicznym. W jakiejś formie pewnie uda się go przepchnąć, jedyna nadzieja w tym, że w czasie konsultacji eksperci zdołają przemówić autorom projektu do rozsądku i wykreślą z nowelizacji kary za posiadanie.
A jak zrozumieją, że nie należy karać nikogo za kilka gramów nowych substancji psychoaktywnych, to konsekwentnie pewnie zdekryminalizują posiadanie wszystkich substancji psychoaktywnych. Później już tylko wprowadzenie tabeli wartości granicznych (dokumentu, który określał będzie dokładnie, ile to jest „niewielka ilość na własny użytek” dla każdej substancji). Prosty przepis na racjonalną politykę narkotykową i zwiększenie grona wyborców popierających rząd.