Chwalimy się, że w Polsce zlikwidowano problem z dopalaczami, że ludzie przestali brać dopalacze. To nie jest prawda. Wtedy się szło do sklepu przecznicę dalej, na każdej ulicy były po dwa, trzy sklepy, ludzie na tym zarabiali, teraz trzeba przejechać pół miasta, ale nie ma większych problemów.
Przeprowadziliśmy serię wywiadów z łódzkimi konsumentami dopalaczy jesienią 2011 roku. Skoncentrowaliśmy się na Łodzi, ponieważ jedna czwarta wszystkich polskich sklepów z dopalaczami znajdowała się w tym mieście. Po spisaniu i przeczytaniu wszystkich rozmów stwierdziliśmy, że rezygnujemy z komentarza odautorskiego i oddajemy głos naszym rozmówcom. Zmieniliśmy tylko im imiona: tutaj nazywają się Robert, Michał, Monika, Aneta i Artur.
Niebieski żołądek, niebieskie jelita
Robert: Dopalacze nigdy nie zastąpiły normalności normalnego narkotyku. Ja się po prostu tych dopalaczy boję. Dilerzy przestali działać, bo dopalacze wygryzły normalne narkotyki, ogromna konkurencja była w pewnym momencie. Ale kiedy okazało się, że znowu mamy dojście, że ktoś dzięki Bogu zaczął produkować normalną amfetaminę, to było jakby znowu zacząć jeść normalny chleb zamiast sztucznego. Taka różnica. Jakie to było cudowne. Stwierdziliśmy: Boże, normalny proch! Byliśmy zachwyceni. Wiesz, czego możesz się po tym spodziewać, mieszana czy nie, ze szkłem, to jest nieważne. TO uczucie w nosie, to jest to! Ten relaks, że serce ci nie nawala, nie wyrwie ci klatki piersiowej, tylko sobie siadasz i myślisz: ok, to jest normalny narkotyk, teraz czuję się dobrze. Jestem kompletnie naćpany, ale czuje się świetnie. Do rana zdążę się wyspać, jutro będę normalnym człowiekiem w pracy i ok, nie ma sprawy. A gumijagody – już sama nazwa – do końca życia zapamiętam tę lekcję. Poczęstowali mnie chłopcy, tacy z ulicy, którzy przychodzili do klubu. Powiedzieli: słuchaj, ty się ledwo trzymasz na nogach, mamy coś dla ciebie. Co to jest? Jakiś niebieski proch? Powiedzieli, że to coś takiego jak amfetamina, nazywa się gumijagody. Mówię: no dobrze, nic mi już nie zaszkodzi. Wciągnąłem sobie naprawdę niewiele, dużo mniej, niż gdybym miał sobie strzelić amfetaminy. Kontrolnie. I zrobiło się świetnie. O 5 rano zamknąłem lokal. Oczywiście beczka piwa w tym czasie pękła – wypiliśmy ją momentalnie, a było nas pięciu. Jakiś koszmar. Wróciłem do domu. Zazwyczaj zasypiam po takich rzeczach, albo biorę w tak delikatnych ilościach, żeby móc normalnie funkcjonować. A tutaj nie! Siedzę, zaczynam się pocić, trząść i bać. Kurwa, co to jest. Mówię: może coś zjem, ale nie. Bułka sucha to w ogóle odpada. Jakiś jogurt udało mi się kupić. I czekam, aż to zejdzie. Wyjmijcie to ze mnie, już nie mogę. Siedzę, chodzę po tym domu, nie mogę się skupić na niczym, nie mogę pracować, nie mogę spać, nie mogę jeść. I to zaczęło się przeciągać do wieczora. Myślę: nieee, to jest za długo. Znam swoje doświadczenia z narkotykami, tak zwana zwała rzadko się zdarza. Kiedy nie przesadzasz, to jej właściwie nie ma. Ale tutaj? Za parę godzin muszę wstać, iść do pracy, spotkać się z kimkolwiek. A ja blady, oczy czerwone, na boki latają. Wyłączyłem telefon, przestraszyłem się, nie byłem w stanie wyjść na ulicę ze strachu przed ludźmi. To była taka depresyjna, koszmarna jazda. Potem zacząłem się interesować z czego to jest. Zacząłem wypytywać chłopaków. To był taki specyfik, który mi totalnie przekreślił branie dopalaczy. Po tym cały nos masz niebieski, nie umyjesz tego. Nie wiem, to jest jakiś barwnik, pigment w proszku, to jest nie do zmycia po prostu. Nie wiem, dlaczego farbowali to w ten sposób. Chyba dlatego, żeby było śmiesznie, albo żeby można było na ulicy rozpoznać idiotę, bo jest cały niebieski. Zresztą po tym na OIOM – ie umarł chłopak na schodach, po gumijagodach. Kiedy doszło do sekcji, rozkroili go, w środku był… niebieski, po prostu smerf. Jelita, żołądek, wszystko niebieskie.
W spożywczaku spod lady
Michał: Po zamknięciu smartshopów moi znajomi wiedzieli, do kogo pójść, żeby dostać dopalacze. Pod bramą była dwudziestometrowa kolejka i handel szedł z pudełka. Byli ludzie, którzy tym handlowali, myślę, że byli też policjanci, którzy dostarczali towar ze swoich magazynów. Z policyjnych magazynów zginęło gdzieś z 4 tysiące dopalaczy. Teraz w niektórych sklepach dopalacze są w sprzedaży spod lady. To już nawet nie jest ze zbiorów policji czy z tego, co same smartshopy po zamknięciu wypchnęły na czarny rynek. Teraz można kupić dopalacze w internecie i to te sprzedaje się w sklepach. Bo naprawdę zarabia ten, który kupuje więcej w internecie, a potem odsprzedaje. Jak kupuje się więcej, to za cenę dziesięciu sztuk dostaje się dwadzieścia. Dwukrotność zamówienia. Nikt w paczkę nie zajrzy, zamawia się na niepolskiej stronie, jest to jak najbardziej legalne. Jak wcześniej wyroby kolekcjonerskie. Zresztą, nikt nie sprzedaje narkotyków ani dopalaczy w sieci. Sprzedaje się jakąś karteczkę czy coś. Nieważne, co jest w środku. To jest kruczek w naszym prawie, jak sądzę.
Robert: Dopalacze nadal można kupić spod lady, w sklepach spożywczych. Możesz się bez problemu dowiedzieć, gdzie. O dwóch wiem na pewno, myślę, że jest ich dużo więcej. A jak nie, to przecież jest internet. Sprzedaż internetowa nadal działa, jest legalna i tańsza. Są jeszcze ludzie, którzy nie mają internetu, chłopaki z nizin, znam ich aż za dobrze. Ale oni zawsze wiedzą, gdzie kupić. Nie to, że muszą szukać cały dzień, dzwonić itp. Oni po prostu wychodzą z domu i po godzinie mają, ile chcą.
Aneta: Teraz można dostać na Jaracza, w alkoholach.
Artur: Po zamknięciu sklepów dopalacze staniały. Jak coś kosztowało wtedy 50 złotych, teraz można dostać za 20, 25. Ceny są porównywalne do narkotyków. Ale podobno skład dopalaczy jest teraz zupełnie inny i wszystko działa jak ten Funky, gdzie była trutka na szczury. Z tego co wiem, wszystko jest na tym robione teraz. To strasznie ogłupia, przez to nie można spać w nocy i później się nie myśli.
Michał: Że zamknęli sklepy, to z jednej strony dobrze zrobili, z drugiej strony źle. Przedtem lekarze wiedzieli, jak to leczyć, teraz nie wiedzą, bo po zejściu do podziemia ciągle ktoś wymyśla jakiś nowy składnik.
Monika: Rząd chwali się pełnym sukcesem – spadkiem użycia dopalaczy do zera. Ja nie znam nikogo, kto by przestał brać.
Michał: Polska się chwali w Europie, że zlikwidowali problem, bo zamknęli sklepy. Śmiech. To jest głupota, po co chwalić się czymś, jeżeli tak nie jest. Po co robić taką politykę zagraniczną, wychwalać się tym, skoro oni nic nie zrobili tak naprawdę.
Artur: Chwalimy się, że w Polsce zlikwidowano problem z dopalaczami, że ludzie przestali brać dopalacze. To nie jest prawda. Wtedy się szło do sklepu przecznicę dalej, na każdej ulicy były po dwa, trzy sklepy, ludzie na tym zarabiali, teraz trzeba przejechać pół miasta, ale nie ma większych problemów, dzwoni się, jedzie, daje pieniądze, dostaje, co się chciało i tyle.
Robert: Zamiast zrobić taką rzecz: zalegalizować marychę, amfetaminę, to oni musieli doprowadzić do otwarcia tych sklepów. To jest już nie do cofnięcia. Coś pękło i myślę, że to już jest rana nie do zaleczenia dla wielu ludzi.