Jakaś forma uznania dla symboliki „przeciwnika” czy „wroga” stanowi niezbędny warunek każdego aktu komunikacji, nawet gestu ikonoklazmu, wyszydzania czy profanacji. Nie da się sprofanować tego, czego zupełnie nie znamy, nie rozumiemy, nie podzielamy. Jeżeli jeszcze możemy się kłócić, to znaczy, że wciąż mówimy tym samym językiem.
1.
Znak, który znają i rozumieją wszyscy, staje się uniwersalnym środkiem płatniczym. Zaczyna łączyć coraz większą wspólnotę, wchodzi w coraz szersze obiegi. Krąży coraz szybciej, staje się wszechobecny. Pozwala mówić o różnych rzeczach, dokonywać wymian. Ja sprzedaję sens – ty kupujesz. Oni mówią – my słuchamy. Dialog, komunikacja, nawet spór – z punktu widzenia semiotyki to wszystko transakcje umożliwiane przez system płatniczy znaków.
Żeby być razem, musimy mieć wspólne znaki. Ceną za tę uniwersalność jest zawężanie znaczenia, ale też jego stopniowe blaknięcie. Żeby się dogadać, musimy się zgodzić, które elementy metafory czy symbolu są naprawdę istotne.
2.
Losy kotwicy Polski Walczącej śledziłem dość uważnie przez ostatnie trzynaście lat. Najpierw pracując nad książką Powstanie umarłych, potem próbując uwolnić się od niej. Po skończeniu maszynopisu postanowiłem nie zajmować się więcej powstaniem ani w ogóle sporami o pamięć. Młode psy powinny uczyć się wciąż nowych sztuczek.
Przerzuciłem się na symbole współczesnego polskiego kapitalizmu. Co się okazało? Powstanie warszawskie stało się wiodącą polską marką. Dopadło mnie znienacka.
Spektakularne muzeum, dziesiątki inicjatyw upamiętniających, nalepki na zderzakach warszawskich aut, ale też zawrotna kariera odzieży patriotycznej, która wyszła z niszy i w ciągu kilku lat podbiła ulice polskich miast. To wszystko różne aspekty kariery znaku.
W tym obiegu kotwica i przywoływane przez nią powstanie stało się po prostu symbolem pamięci, patriotyzmu, przywiązania do historii. Czymś słabo zdefiniowanym, ale bardzo popularnym.
3.
Wraz z popularnością pojawia się cień. Kotwica pojawia się nabazgrana na murach, szokuje dziennikarzy i komentatorów naniesiona na bieliznę czy kije bejsbolowe. Jako lubiany emblemat odzieżowy pojawia się – nieintencjonalnie – na dziesiątkach zdjęć dokumentujących uliczne zamieszki i chuligańskie wybryki. Zaczyna stawać się złym pieniądzem.
Każda moda minie, moda patriotyczna też [rozmowa z Barbarą Hoff]
czytaj także
Wypaczenia przysłaniają pierwotny sens. Czara goryczy przelała się, gdy znak – obok swastyki czy krzyża celtyckiego – trafił na ulotkę dystrybuowaną w Nowym Jorku. Pierwotnie był antyfaszystowski, ale zawłaszczyły go ruchy neofaszystowskie – tłumaczyli się twórcy. Polonia nie kryła oburzenia. Trzeba wyznaczyć granice, zapobiec dewaluacji, przywrócić pierwotne znaczenie.
Stąd ustawa o ochronie Znaku Polski Walczącej (2014 r.) czy odnawiana od kilku lat kampania przeciw niestosownemu nadużywaniu kotwicy. Ale słuszne oburzenie daje też paliwo tym, którzy znak chcieliby zawłaszczyć.
czytaj także
4.
Tam, gdzie znak staje się kluczową walutą, szybko pojawiają się i ci, którzy chcieliby utrzymać monopol na jej wybijanie. Strażnicy interpretacji. Właściciele praw autorskich. Oburzeni, wiedzący najlepiej, lepiej wykształceni albo po prostu silniejsi.
Czasem robią to sami, czasem inni robią to za nich. W tym przypadku trudno orzec, kto właściwie uczynił z kotwicy Polski Walczącej znak polskiej prawicy, a czasem nawet jednej, konkretnej partii. Czy to umiejętne działania jej polityków i związanych z nimi intelektualistów? A może raczej histeryczne reakcje przeciwników?
Taką czy inną drogą dotarliśmy dziś do sytuacji, gdy symbol antynazistowskiego ruchu oporu opatrzony komentarzem „przeciw faszyzmowi” może się stać przyczyną zgorszenia. Warszawska radna PiS na antenie TVP INFO uznała naklejkę tej treści za prowokację, szarganie narodowych świętości i – nie wiedzieć czemu – plucie na katolików. Na Twitterze prostowała potem: „Przepraszam za niefortunne sformułowania użyte przeze mnie w programie Studio Polska. W oczywisty sposób nie było moją intencją obrażenie kogokolwiek. Jednocześnie podtrzymuję, że narodowa symbolika nie powinna być wykorzystywana jako narzędzie ataku na Prawo i Sprawiedliwość”.
Przepraszam za niefortunne sformułowania użyte przeze mnie w programie Studio Polska. W oczywisty sposób nie było moją intencją obrażenie kogokolwiek. Jednocześnie podtrzymuję, że narodowa symbolika nie powinna być wykorzystywana jako narzędzie ataku na Prawo i Sprawiedliwość.
— Olga Semeniuk ?? (@OlgaEwaSemeniuk) July 28, 2019
Czy to znaczy, że radna Prawa i Sprawiedliwości sama utożsamia swoją partię z faszyzmem? Możemy poprzestać na śmiechu albo uznać to sprostowanie za jeszcze bardziej niefortunne niż oryginalna wypowiedź. Ale z punktu widzenia strukturalizmu, gdy weźmiemy pod uwagę całość kontekstu, to oburzenie ma sens. Znak stał się żetonem na planszy obejmującej różne konteksty. Gracze przesuwają go na dogodne pola, wyrywają sobie, próbują zawłaszczyć.
5.
Na uniwersalne znaki nikt nie ma ostatecznie monopolu. Kotwicę Polski Walczącej wpisaną w znak @ nieśli na transparentach młodzi ludzie protestujący przeciw ACTA. Opatrzona piersiami lub warkoczami stała się jednym z symboli Czarnego Protestu. Teraz, umieszczona na tęczowym tle, ma dodawać siły walczącym o prawa dla osób LGBT.
Co chcieli tym znakiem wyrazić? Na pewno nie „przegramy”, „podjęliśmy błędną decyzję”, „nasza walka pociągnie za sobą śmierć 200 tysięcy ofiar i zagładę miasta”. Z mitu powstania warszawskiego wybrali tylko pewne elementy. Właściwie jeden, który łączy ich wszystkich. Bo kotwica Polski Walczącej, zredukowana najpierw do roli logo powstania warszawskiego, stała się następnie symbolem bohaterskiej walki słabych przeciw silnym.
czytaj także
Do tego – w przypadku ruchów lewicowych – dochodzi jeszcze chęć odebrania pamięci zawłaszczonej przez ideowych przeciwników. Ten komponent, co warto zauważyć, jest doskonale zgodny z wizją Rebelii walczącej przeciw potężnemu Imperium.
W ten sposób kotwica staje się – po różnych stronach politycznych sporów – także symbolem ważnego dla nas mitu oblężonej twierdzy. I dyskryminowane mniejszości, i ci, którzy chcieliby się za takie uważać, mogą swoją opowieść o świecie wyrazić za pomocą tego symbolu. Stawiamy opór. Walczymy. Nie poddajemy się.
6.
Nadużywany znak ulega dewaluacji. Wyciera się, jak moneta, która zbyt wiele razy przeszła z rąk do rąk. Ale w tym blaknięciu znaku, nawet w sporach i szamotaninach, można dostrzec coś dobrego, co chyba zbyt łatwo wymyka się naszej uwadze.
Nawet znaki, które mają nas dzielić, czerpią swój potencjał z tego, że na głębszym poziomie nas łączą. Zgoda jest warunkiem sporu (przynajmniej z punktu widzenia nauki o znakach i komunikacji). Warto o tym pamiętać, bo z tego spostrzeżenia płynie nadzieja.
Każdy znak na najgłębszym poziomie jest symbolem naszego oporu przed światem, w którym nie ma znaków, komunikacji i dialogu, w którym nikt nikomu nie ma nic do powiedzenia i nic powiedzieć nie może. Ten opór kosmosu dialogu przeciw chaosowi milczenia jest podglebiem, na którym wyrastają wszystkie znaki. Nawet te zawłaszczone, oburzające, nawet te nienawistne. Każdy z nich skażony jest dialogiem i przypomina nam, że niezależnie od poglądów, płci, statusu, rasy czy orientacji seksualnej jesteśmy zwierzętami obdarzonymi zdolnością komunikacji.
Szacunek dla obcego nam znaku może być ważną lekcją, początkiem czegoś wartościowego.
Ale jakaś forma uznania dla symboliki „przeciwnika” czy „wroga” stanowi niezbędny warunek każdego aktu komunikacji, nawet gestu ikonoklazmu, wyszydzania czy profanacji. Nie da się sprofanować tego, czego zupełnie nie znamy, nie rozumiemy, nie podzielamy. Jeżeli jeszcze możemy się kłócić, to znaczy, że wciąż mówimy tym samym językiem.
Kiedy go utracimy, zostanie przemoc. Ona może się obejść bez znaków.
Tekst ukazał się na blogu Mitologia współczesności.