O tajemniczej warszawskiej kolekcji sztuki opowiada Bogna Świątkowska, szefowa Fundacji Bęc Zmiana i przewodnicząca warszawskiej Społecznej Rady Kultury.
Podobno jako obywatelki Warszawy jesteśmy współwłaścicielkami świetnej kolekcji sztuki?
To nie takie proste. Ale zacznijmy od początku. Zadałam sobie niedawno takie pytanie: co się właściwie dzieje z efektami działań, które od wielu lat realizuje się w ramach projektów finansowanych z budżetu miasta? Co roku organizacje pozarządowe realizują przecież kilkadziesiąt projektów – co one dają? Co zmieniają? Czy ktoś o nich wie? Czy to takie zamki z piasku – postawisz, później zburzysz, potem znowu od początku. Czy my jako mieszkańcy możemy traktować je jako nasz dorobek; coś, co buduje zasób kultury, który może jakoś charakteryzować to miasto? Jednak po zbadaniu strony prawnej czyli umów, które są podpisywane między miastem a organizacjami pozarządowymi uzyskującymi dotacje, okazało się, że są one sformułowane tak, że – jako miasto – nie mamy nic.
To niebezpieczny pomysł, żeby miasto rościło sobie prawo do dzieł sztuki powstających w ramach konkursów…
Nie chodziło o to, żeby na obrzeżach miasta zbudowano gigantyczne magazyny, w których przechowywano by to wszystko, co w ramach konkursów na kulturę powstaje. Chodziło o to, żeby zobaczyć czym to, co powstaje, jest. Dokumentacja konkursów, dostępna zresztą w sieci, mówi o tym, kto dostał, na co i w którym roku – suche informacje i tabele. Brakuje natomiast informacji o realizacjach, dokumentacji zrealizowanych wydarzeń i prac, wiedzy o artystach i twórcach.
Brak takiego miejskiego katalogu jest rzeczywiście zaskakujący…
Tak, dlatego nawet złożyliśmy do Fundacji Batorego taki watchdogowy wniosek: czy struktury samorządowe dobrze dysponują zasobem wiedzy o finansowanej przez siebie kulturze, ale natknęłam się tam na ścianę, co było z jednej strony śmieszne, a z drugiej irytujące. Usłyszałam na końcu dość długiej i nerwowej rozmowy, że „input musi być taki sam jak output”, a w naszym wniosku tego nie ma. Pomyślałam, że nie chcę rozmawiać tym martwym językiem „grantowym”, bo chodzi mi o coś innego. Odkryliśmy pewien brak, puste pole, którym trzeba się zająć od początku. Złożyliśmy zatem wniosek w sprawie takiego autoprzebadania się do Biura Kultury i uzyskaliśmy częściowe dofinansowanie. Chcieliśmy zbadać projekty kulturalne, które uzyskały dotacje miejskie od początku XXI wieku, jednak okazało się, że elektroniczne wersje wniosków przechowuje się dopiero od kilku lat – grzebanie w archiwach papierowych zjadłoby mnóstwo czasu i sądzimy, że tę pracę urząd powinien wykonać jednak samodzielnie. Zmieniliśmy podejście i zaczęliśmy szukać po prostu tego, co mamy jako miasto w XXI wieku. I wtedy w Biurze Kultury znalazła się księga warszawskich muzealiów.
Dochodzimy do kolekcji, która istnieje…
Tak. Kiedy przejrzeliśmy tę księgę, osłupieliśmy z wrażenia. Okazało się, że na początku lat dwutysięcznych ówczesny dyrektor CSW Zamek Ujazdowski Wojciech Krukowski, budując kolekcję tej instytucji, wszedł w porozumienie z nieistniejącą już dziś Gminą Centrum. Na podstawie tego porozumienia zakupy do CSW robiono za fundusze miejskie – w związku z tym wszystkie kupione wtedy z tych środków prace znajdują się w miejskich rejestrach jako obiekty będące własnością miasta. Lista nazwisk robi wrażenie: Althamer, Bałka, Sasnal, Libera, KwieKulik, Kozyra, Żmijewski, Opałka, Dróżdż. Ludzie ratujcie! Mamy znakomitą kolekcję sztuki, więc dlaczego nic o tym nie wiedzieliśmy? Dlaczego CSW nigdy nie wyodrębniło tej części kolekcji i nie zrobiło z niej ekspozycji stałej, miejskiej, którą można zobaczyć bez biletu? Moim zdaniem obowiązkiem instytucji, w której są przetrzymywane – a są w depozycie CSW do 2025 roku – jak i właściciela, czyli miasta, jest udostępnienie tego zbioru na zasadach otwartych wszystkim chętnym. Przecież to niezwykła promocja Warszawy. I tu – klops. Walczyliśmy o samą możliwość opublikowania reprodukcji w „Formacie P” przez prawie dwa miesiące.
Dyrektor Cavallucci nie chciał udostępniać tych reprodukcji?
Problem tkwi w treści zawartych umów – są w nich niejasności dotyczące pól eksploatacji danych prac. Już myśleliśmy, że wydrukujemy tylko te reprodukcje, które dostaniemy od samych artystów lub instytucji, które ich reprezentują (pomogła nam bardzo Fundacja Galerii Foksal, Raster i kilka innych). Ale co z resztą? Przecież to jest totalna hipokryzja – wiemy, jak te prace wyglądają, bo są dostępne w internecie, były wielokrotnie publikowane przy okazji różnych tekstów prasowych, więc dlaczego nie możemy ich pokazać Warszawiakom?
Wygląda na to, że nie dla wszystkich otwarty dostęp do kultury jest priorytetem.
Nasze oczekiwania w tej w kwestii są duże, tym bardziej, że w listopadzie, po historii z protestami przeciwko ACTA, minister Zdrojewski zrobił gest właśnie w tym kierunku – trzy największe muzea w Warszawie, które są zarządzane przez Ministerstwo Kultury (Zamek Królewski, pałace w Łazienkach i w Wilanowie) zostały na miesiąc otwarte bezpłatnie dla publiczności. Mija też rok, od kiedy Zachęta utworzyła internetowy program Otwarta Zachęta. Tego rodzaju działania łączą się oczywiście z problemami – np. Zachęta ma kłopoty z renegocjowaniem umów z artystami w taki sposób, żeby móc ich prace udostępniać na zasadach Creative Commons (te umożliwiają nie tylko wolny dostęp do kultury, ale także tworzenie remiksów).
Czy kolekcja miejska Warszawy kończy się na depozycie w CSW i obiektach odstępnych w przestrzeni publicznej, które umieściliście w waszym katalogu?
Warszawa ma do zinwentaryzowania także liczne dzieła sztuki znajdujące się w instytucjach miejskich. Sam ratusz na Placu Bankowym jest dość duży a w każdym gabinecie wisi pewnie jakiś obraz. W Teatrze Studio wisi trochę znakomitych prac, a instytucji miejskich jest przecież mnóstwo. Biuro Kultury, które zresztą bardzo się w ten nasz projekt zaangażowało, obiecało, że zinwentaryzuje to wszystko. Nasze działania to tylko początek, który wywołuje mnóstwo pytań: czy ta kolekcja będzie rozwijana, jak będzie prezentowana, gdzie będzie się znajdowała…
Czy ujawnienie tej kolekcji nie jest ruchem niebezpiecznym? Władze miasta mogą zechcieć ją spieniężyć w czasie kryzysu…
Nasze działanie ma dokładnie odwrotny cel. Chcemy, żeby to wszystko, przynajmniej na czas wystawy prezentującej kolekcję, wyjechało z gabinetów i magazynów – i stało się publicznie dostępne. A swoją drogą to ciekawe, czy miasto rzeczywiście mogłoby sprzedać te prace? W jaki sposób? Ujawnienie istnienia tej kolekcji to początek wielu pytań, na które nie ma gotowych odpowiedzi – jest to po prostu sytuacja wyjątkowa.
Jaka powinna być twoim zdaniem przyszłość tej kolekcji?
Przede wszystkim trzeba ją porządnie opisać – część skatalogowana przez nas jest dostępna na stronie www.kolekcjapublicznawarszawy.pl. Poza tym trzeba to pokazać na wystawie. Ta część kolekcji, która znajduje się w CSW, powinna zostać udostępniona na zasadzie ekspozycji stałej, dostępnej bez biletów. To mogłoby być pole do popisu dla sekcji edukacyjnej CSW.
Czy warszawska kolekcja to jakiś ewenement na skalę światową?
No raczej nie, ale takie kolekcje miejskie to raczej anglosaska specjalność. Zresztą podajemy przykłady kilku istniejących w Australii, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii. Kolekcje publiczne na świecie są konstruowane na różnych zasadach. Czasami są przekazywane miastu przez mieszkańców. Istnieją komisje, które oceniają, czy dana praca jest godna wejść do kolekcji. My mamy sporą kolekcję bez kolekcjonera, bez kuratora. W „Formacie P” umieściliśmy taki cytat z Waltera Benjamina: „Bo czymże jest ta kolekcja, jeśli nie bałaganem, w którym przyzwyczajenie tak się zadomowiło, że może ona sprawiać wrażenie porządku?”. Po kolekcji spodziewasz się jakiejś myśli; tego, że ona jakoś charakteryzuje swojego twórcę – w przypadku Warszawy dobrze widać jej dość chaotyczny charakter.
Uporządkować sprawy kultury w Warszawie ma Program Rozwoju Kultury, dokument stworzony przy współpracy urzędu ze stroną społeczną, którego wprowadzanie w życie właśnie się rozpoczęło – jednym z pierwszych działań porządkujących ma być stworzenie warszawskiej mapy kultury. Miejska kolekcja sztuki to właśnie kawałek tej mapy.