Czy horror jako gatunek stanowi odpowiedź na pytanie o przyszłość? Lovecraft i Borczuch odpowiadają, że tak.
O istnieniu Cthulhu, potwornego bóstwa czającego się gdzieś na dnie oceanu, dowiedzieliśmy się 90 lat temu z opowiadania grozy Lovecrafta. Cthulhu jest najbardziej znaną postacią z panteonu starodawnych bóstw, tajemnych mocy, dziwnych bytów i rozmaitych potworów. Jest złem, które czai się na granicy snu i jawy, w każdej chwili gotowym, żeby przeniknąć do naszego świata. Istnienie Cthulhu jest tak oczywiste, że pojawiał się on potem w innych powieściach i opowiadaniach fantasy, w produkcjach zespołów heavymetalowych, grach RPG, a nawet w South Parku oraz w felietonach Cezarego Michalskiego.
czytaj także
Tym razem powraca w spektaklu Nowego Teatru w Warszawie w reżyserii Michała Borczucha: Zew Cthulhu.
Zacznijmy od programu – pięknie zrobionej książeczki z ilustracjami Macieja Sieńczyka. Na początek pięć fotografii. Ostatnie poprawki figury woskowej Trumpa w muzeum Madame Tussauds. Pokot zwierzyny i myśliwi w dniu św. Huberta. Marine Le Pen z jakimś prawie gołym panem. Okładka angielskiej gazety ogłaszająca Brexit. Limuzyna Beaty Szydło po wypadku pod Oświęcimiem. Czy to są właśnie symbole nadchodzącej grozy? Czy horror jako gatunek stanowi odpowiedź na pytanie o przyszłość?
czytaj także
Na to pytanie Borczuch (w programie) odpowiada – tak. Ale to przedstawienie raczej nie jest horrorem, a zdjęcia, chociaż przywołują współczesne konteksty, nie znajdują w nim bezpośredniego odbicia. I to chyba dobrze. Właściwie tylko jedna scena ma całkiem oczywiste odniesienie do aktualnej rzeczywistości i jest nieodparcie zabawna. Jadwiga, która przeczytała mnóstwo książek, spowiada się z powodu swojego rozczarowania i błędu, jakim było poparcie Kaczyńskiego. Nie ma jednak z tego powodów wyrzutów sumienia, bo jest autystką, nawiedzają ją za to przemieszczające się po scenie stożki. I to już jest Lovecraft i przewyższający ludzi pod każdym względem stożkowaci, choć nie w tak prostej geometrycznej formie, przedstawiciele Wielkiej Rasy, którzy przed wiekami zamieszkiwali Ziemię, ale ich duchy dotąd mogą się gdzieś pałętać.
I tak mniej więcej to wygląda – na pozór luźno powiązane ze sobą sceny, odwołujące się czasem bezpośrednio, a czasem wprost do opowiadań Lovecrafta. Niektóre, współczesne, nie mogłyby wyjść spod pióra autora opowiadań, był on bowiem aseksualny i kompletnie nie interesowały go kobiety. Np. kapitalna scena rozmowy o seksie analnym między ojcem gejem (Jacek Poniedziałek) i córką. Ale nie spodziewajcie się skandalu – to scena delikatna i prowadząca nas w miejsce, dla którego brak słów, choć dzisiaj chyba nie rządzi nim już Cthulhu. W innych scenach przenosimy się do zapadłej wsi. Z kolei opowiadanie Muzyka Ericha Zanna zostanie rozegrane jako dynamiczna gra RPG w terenie.
Stematyzowana zostanie też sama postać autora, jego dziwne dolegliwości szczękowe oraz konserwatywny i rasistowski światopogląd. Przez chwile powieje faszyzmem.
Nie zdziwię się, jeśli w tym momencie ktoś zapyta, czy to wszystko może składać się na jakąś spójna całość? Otóż tak! Może to być zasługa bardzo ciekawej i funkcjonalnej scenografii, ale wydaje mi się, że coś innego sprawiło, że spektakl jest płynny i konsekwentny. To wprowadzenie do niego tonu bardzo intymnej opowieści, czasem improwizowanych dialogów, co sprawia, że nie oglądamy spektaklu, który bawi się klasyką fantastyki, lecz jest to opowieść o nas: o naszych lękach, również tych dotyczących przyszłości. Puentą jest rozmowa ojca z synkiem o przyszłości, w której wszystko może być inaczej, niżbyśmy chcieli.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby odczytywać to przedstawienie w kontekście naszych lęków politycznych (jak to jest sugerowane w programie), ale, szczerze mówiąc, była to dla mnie przede wszystkim przyjemność całkiem bezinteresowna, co ostatnio w polskich teatrach rzadko mi się zdarza. I bez polityki też by mi się ten inteligentny spektakl podobał. Chętnie poleciłabym go wszystkim, ale uczciwość każe mi dodać, że niektórych moich znajomych też znudził. Dziwne to bardzo.
„Zew Cthulhu”, reż. Michał Borczuch, Nowy Teatr w Warszawie