„Projekt Metropolis” Fundacji Imago Mundi i CSW Kronika to ważny krok w kwestii sztuki na polu lokalnym, którego innym regionom należałoby życzyć.
Nie chciałbym popadać w patetyczny ton, który wcale do tej wystawy nie pasuje, więc odnotuję fakty. Faktem jest, że Muzeum Śląskie po niemal stu latach tragicznych perypetii (to zresztą temat na osobny artykuł) doczekało się w końcu gmachu z prawdziwego zdarzenia (warszawskiemu Muzeum Sztuki Nowoczesnej do rekordu jeszcze daleko). Budynek projektu Riegler Riewe Architekten – skrywający się w większości pod ziemią, na terenie byłej kopalni KWK Katowice – wchodzi razem z siedzibą Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia i Centrum Kongresowym w skład „Osi Kultury”. Oś ma być chlubą regionu i miejscem, które zmieni nadszarpnięty wizerunek miasta, a koncepcja ta ma tyluż fanów, co przeciwników.
Faktem jest także, że trwający przez ostatnie trzy lata Projekt Metropolis, realizowany przez bytomską Kronikę i fundację Imago Mundi, który miał za zadanie opowiedzieć o regionie Górnego Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego za pomocą narzędzi sztuki współczesnej, to przedsięwzięcie pionierskie, robiące wrażenie już samą swoją skalą. Przez trzy lata niemal pięćdziesięciu artystów z Polski i świata mieszkało tu, przyglądało się i tworzyło nową ikonografię dla regionu, o którym jeszcze nie tak dawno mówiło się jedynie w kontekście hałd i kolejnych zamykanych kopalń. Kolejnym faktem, wynikającym bezpośrednio z dwóch wcześniejszych jest to, że wystawa finałowa Projektu Metropolis (pokazywana między innymi właśnie w Muzeum Śląskim , jeszcze przed jego oficjalnym otwarciem) ma szanse stać się ważną cezurą w kontekście mówienia o sztuce w regionie.
(P)o Śląsku
O Śląsku mówi się coraz częściej i coraz częściej dobrze. Śląski design, modernistyczna architektura i cała moda na Śląsk, którego Projekt Metropolis jest po części powodem i symptomem. Stanisław Ruksza, dyrektor Kroniki, którego rozpoznawalnym znakiem stały się wystawy podejmujące w nowatorski sposób problemy polskiej transformacji i wykluczenia ekonomicznego, stanął przed karkołomnym zadaniem. Wystarczy przypomnieć emocje, jakie wzbudzał projekt wystawy stałej Muzeum Śląskiego (zakończony zwolnieniem Leszka Jodlińskiego z pozycji dyrektora), a zdamy sobie sprawę, ile nieprzepracowanych problemów dotyczących skomplikowanej historii regionu czy tożsamości mieszkańców nadal siedzi bardzo głęboko pod ich skórą. Projekt Metropolis stąpa brawurowo po grząskim gruncie – w odpowiedzi na konflikty o to, jaką historię Śląska należałoby w podziemnym muzeum opowiadać, tworzy nieoficjalną, zupełnie nową i niejednolitą, złożoną z nieskończonej ilości mikrohistorii opowieść.
Pierwszą z nich kreśli już na samym początku intrygujący obiekt – ustawiona zaraz przy wejściu, niegdyś ruchoma, dziś statyczna instalacja Jad Natalii Romik, czyli potężnych rozmiarów blaszana dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym, osadzona na kółkach. Jad przemieszczając się po Śląsku wskazywał zapomniane przez ludzi i boga miejsca pożydowskiej pamięci. Artystka, nawiązując do przyrządu liturgicznego w kształcie dłoni, którym przekłada się karty Tory, stworzyła narzędzie z jednej strony atrakcyjne wizualnie, a z drugiej całkowicie praktyczne w zastosowaniu, bo po zakończeniu wystawy obiekt ma nadal służyć różnego rodzaju aktywistom.
Metropolis to ekscytująca podróż na wielu płaszczyznach. Labirynt muzeum to szlak przez dziesiątki punktów widzenia, małych i dużych narracji, gdzie nie ma jednego i spójnego sposobu mówienia o regionie.
To, co przyciąga wzrok już w pierwszej chwili, wzbudza ciekawość i jest zarazem przewodnikiem dla widza po wystawie, to scenografia Łukasza Błażejewskiego. Nieregularne, co chwila rwące się i znów tworzące spójną całość, czasami drobne a nieraz oszałamiająco wielkie kształty, wykonane z dobrze przecież wszystkim znanej czarnej folii, niepokoją i korespondują z popkulturowymi wyobrażeniami o postindustrialnym, zdegenerowanym i nieprzyjaznym regionie. Jednocześnie wprowadzają zupełnie inną, biologiczną alegorię dla tytułowego Metropolis, będącego jednym, pokiereszowanym organizmem, którego fragmenty, wzbudzające na przemian podziw i niezrozumienie, tworzą często osobne, quasi-rzeźbiarskie kompozycje. Scenografia, tak jak zresztą cała wystawa, gra w przewrotny sposób ze sterylnym white cube’em samego muzeum, wprowadza zamęt i zamienia sterylny obszar w fascynującą i niepokojącą zarazem przestrzeń spektaklu, do którego jesteśmy zaproszeni.
Suma narracji
Wystawa – co jest jej siłą – wcale nie forsuje jakiegoś zupełnie przeciwnego do utartych stereotypów obrazu Śląska. Pojawiają się na niej (chociaż często w innej niż zwykle, nieoczywistej formie) motywy, które towarzyszą zazwyczaj dyskusji o regionie. Myślę tu przede wszystkim o zbiorze projektów tatuaży zebranych przez Łukasza Skąpskiego Przaja moimu hajmatowi, poruszający, wydawałoby się, nieco zużyty już wątek śląskiego patriotyzmu oraz dokumentację akcji z zeszłego roku, gdy chętni mogli przenieść za darmo wybrany wzór na swoje ciało. To zresztą jedna z wielu tego typu prac – będąca jedynie namiastką stojącej za nią akcji, wprowadzeniem do szerszych działań podjętych przez artystów. Tak jest też w przypadku Szczęśliwego nowego roku Łukasza Surowca. Monumentalny ekran ustawiony w rogu głównej sali ekspozycyjnej przedstawia historię grupy bezdomnych, którym towarzyszył artysta, dokumentując ich zmagania z codziennym życiem, bolesne klęski, małe sukcesy i walkę o szacunek ze strony świata. Obok ekranu eksponowany jest fotomontaż przedstawiający utopijne zdarzenie, do którego nigdy przecież nie dojdzie – jeden z bohaterów, z uśmiechem na ustach wymienia uścisk dłoni z byłym już prezydentem Katowic Piotrem Uszokiem.
Dla uważnej publiczności ze Śląska większość prac zebranych w MŚ nie będzie niespodzianką, jako że były wcześniej prezentowane w bytomskiej Kronice. Jednak, mimo że projekty broniły się już na mniejszych wystawach, to tu zyskują drugą młodość – współgrają z innymi pracami, a my możemy odczytywać je w szerszym kontekście. Dobrym przykładem może być analogia prac Łukasza Surowca z The word for this place is not Utopia Magdy Tothovej, gdzie dzieci pochodzące z nieciekawej dzielnicy Bytomia Bobrek próbują odpowiedzieć na stawiane na całym świecie ich rówieśnikom pytania. W innym ujęciu obserwujemy je, gdy stoją obok siebie na terenie nieczynnego zakładu przemysłowego. Ta niepewność o przyszłość, której jesteśmy świadkami, poprzez zestawienie z pracami Łukasza Surowca, gdzie sportretowani są ci, dla których w społeczeństwie zabrakło miejsca, przekazuje bardzo mocną i gorzką zarazem wiadomość. Przestaje tu być jednocześnie ważny kontekst Śląska, te wszystkie historie mogłyby się przecież wydarzyć równie dobrze w Grecji, Hiszpanii czy Bangladeszu.
W Kresach eksponowanych w CSW Kronika, włoski artysta Giuseppe Fanizza nakreśla – za pomocą zdjęć dokumentujących siedziby związków mniejszości narodowych w Bytomiu, a także miejsca naznaczone historią jak np. mysłowicki „Trójkąt trzech cesarzy”, czy budynki nieużywanych już stróżówek na polsko-czeskiej granicy – skomplikowaną sytuację Śląska, będącego miejscem niekończących się konfliktów i pytań o kształt granic państwowych. Spojrzenie to jednak, zestawione z sytuacją na ukraińskim Euromajdanie, staje się odpolitycznioną obserwacją osadzoną w globalnej dyskusji o kształcie współczesnych państw i umowności ich granic.
Radykalizm, nostalgia, humor
Na wystawie nie brak także radykalnych postaw, jak choćby praca Solidarity guerilla Grzegorza Klamana, snującego wizję o anarchistycznych zmilitaryzowanych bojówkach, patrolujących postapokaliptyczny krajobraz Górnego Śląska (na marginesie należałoby zadać pytanie, na ile praca ta jest fantazją, a na ile realizującą się stopniowo rzeczywistością) czy Roboty ziemne Macieja Salomona i Macieja Chodzińskiego, przewrotne video z prostym, agresywnym przekazem zniszczenia i zasypania solą całej istniejącej na ziemi przyrody, będące tragikomicznym komentarzem do postępującej (nie tylko na Śląsku) degradacji środowiska. Jednak nawet te silne, radykalne w treści i formie motywy nie wysuwają się ostatecznie przed szereg – nie ma tu mowy o żadnej hierarchii. Każda opowieść występuje tu na równych prawach, jest tak samo ważnym elementem w misternie utkanej pajęczynie tożsamości współczesnego Śląska. Zaraz obok radykałów pojawia się nostalgia, bardzo prywatne, sentymentalne perspektywy jak z Videopolu Mikołaja Długosza, złożonego z fragmentów rodzinnych nagrań na vhs. Także Gabinet dobrej historii Łukasza Trzcińskiego, choć w zupełnie inny, nieco bardziej chłodny i intelektualny sposób, porusza kwestię pamięci i jej źródeł, wątku bardzo ważnego szczególnie na Śląsku, który ciągle rewiduje swą przeszłość.
Wreszcie, nie brak na wystawie świetnego poczucia humoru. Wspomniane już Roboty ziemne czy prezentowany w formie art booka, lub raczej jego parodii, Przewodnik po Katowicach Kuby Dąbrowskiego, czerpiący garściami z konstytutywnych dla miasta stereotypów, anegdot i legend miejskich, sprawiają, że całość pozbawiona jest patosu i staje się lżejsza, mimo że poruszane wątki wcale do lekkich nie należą. Myślę tu choćby o instalacji Where I was not Magdy Fabiańczyk – obrusie, wzorowanym na tradycyjnej, szytej z koła romskiej sukni, ze znamienną dziurą wypaloną na samym środku. Przy stole, nakrytym prezentowanym na wystawie obrusem podczas swojej rezydencji artystka aranżowała spotkania bytomskich Romów z przedstawicielami lokalnej władzy.
Potencjał postindustrialnego świata
Finał Projektu…, na który składają się również wystawy prezentowane poza gmachem Muzeum Śląskiego – w CSW Kronice, Kopalni Guido w Zabrzu a nawet szalecie miejskim w Tychach, gdzie Aleksandra Wasilkowska kontynuuje prezentowany niedawno w stołecznym Muzeum Sztuki Nowoczesnej projekt Architektura cienia, w pełni czerpie z całego tematycznego bogactwa, jakie kryje się na Śląsku. Wykorzystany zostaje zarówno estetyczny, filozoficzny jak i ekonomiczno-społeczny potencjał postindustrialnego świata.
Projekt Metropolis, mówiąc z jednej strony o rzeczach małych, codziennych i prywatnych, przenosi jednocześnie refleksje na kwestie bardziej ogólne, to po prostu opowieść o społeczeństwie XXI wieku, które po latach skupienia na przemyśle musi się dziś na nowo zdefiniować. Nie kontynuuje się tu mitu Śląska innego, osobnego. To raczej Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie awansują do pełnowartościowej części świata. Oczywiście znajdziemy także prace słabsze, czy zwyczajnie gryzące się z całością (Gdzie żyją rusałki Bogny Burskiej, łopatologiczną alegorię twórczości artysty jako życia motyla, czy Punkty wsparcia Jana Pfeiffera, które na ekspozycji w muzeum dużo tracą).
Ale Projekt… mimo obecności w Muzeum Śląskim, ciągle stawia pytania, podważając majestat instytucji, w której się znajduje i nie boi się wejść w dyskusję z zaaprobowaną przez władze „Miasta Ogrodów” polityką.
To ważny krok w kwestii sztuki na polu lokalnym, którego innym regionom należałoby życzyć.
**Dziennik Opinii 125/2015 (909)