Zbudowaliśmy coś na zgliszczach, warto wiedzieć, jakie były fundamenty. Anna Maziuk o projekcie Elżbiety Janickiej i Wojciecha Wilczyka „Inne miasto”.
Warszawa. Teren od Pałacu Kultury i Nauki od południa po centrum handlowe Arkadia przy alei Jana Pawła II na północ. Pomiędzy Nowym Miastem, Ogrodem Krasińskich i Placem Bankowym aż po tyły gmachu PAST-y od wschodu i ulicami Żelazną i Okopową od zachodu. Dziś centrum stolicy. Dawniej – granice żydowskiego getta.
Ta część miasta, przez badacza literatury i historyka warszawskiego getta Jacka Leociaka nazwana „Miejscem-po-getcie”, zwróciła uwagę dwójki artystów – Elżbiety Janickiej i Wojciecha Wilczyka. W duecie stworzyli serię fotografii wykonanych z dachów lub wysokich pięter budynków. Pomimo że zdjęcia zrobione zostały przy użyciu aparatu wielkoformatowego, nie są ani czaro-białe, ani w sepii, a w kolorze. W zasadzie nie było innego wyjścia. Nie chodziło o stworzenie sentymentalnego obrazka, a o realistyczne oddanie tego, jak dziś te miejsca wyglądają. O oddanie charakteru współczesnego nam, innego już miasta. Innego niż to, jakim było wtedy.
Warszawskie getto jest tematem intensywnie eksplorowanym w sztukach wizualnych, filmie i literaturze. Wydawać by się mogło, że został on już zanalizowany z każdej strony, a jednak wciąż powstają nowe interpretacje.
Zarówno Janicką, jak i Wilczyka interesuje temat obiektów znikających, przepoczwarzających się, choć nacisk na proces i zmianę kładzie w swoich wcześniejszych pracach przede wszystkim Wilczyk. Janicka, autorka książki Festung Warschau, uwagę koncentruje bezpośrednio na Zagładzie. Wilczyk do tematyki żydowskiej odniósł się kilka lat wcześniej, w projekcie o sugestywnym tytule Niewinne oko nie istnieje, w którym na przykładzie architektury sakralnej – pozostałości synagog i domów modlitwy w całej Polsce, próbował zbadać obszar wizualnej pamięci o zagładzie Żydów na naszych ziemiach. W Niewinnym oku… pytał przechodniów, czy wiedzą, że w danym miejscu mieściła się dawniej synagoga. W Innym mieście nikt nie stawia nam pytań, ale one nasuwają się same, szczególnie kiedy uświadamiamy sobie, jak ogromny obszar obejmuje teren dawnego getta, jak duża część tego, co było wówczas naszą kulturą, zostało zmiecione z powierzchni Ziemi.
To, co widzimy zaraz po wejściu na wystawę, to ekran, na którym wyświetla się pokaz slajdów zbierający efekty dotychczasowej pracy obojga artystów. Projektu work in progress, bo jak tłumaczą fotografowie, zmiany, jakie wciąż zachodzą w tkance miejskiej stolicy, powinni fotografować co najmniej pięć, a może nawet dziesięć lat. Na razie dokumentacja zajęła blisko trzy lata. W tej części brak jakichkolwiek dopowiedzeń, patrzymy po prostu na serię zdjęć miasta pokazanego z wysokości. Taki sposób przedstawienia tematu sprawia, że zyskujemy inną perspektywę, nabieramy dystansu. Patrzymy na coś dobrze nam znanego – w końcu wielu z nas w tych miejscach było, niektórzy mijają je codziennie – a mimo to dziwnie obcego.
Taki sposób ujęcia dawnej Dzielnicy Północnej sprawił, że gigantyczne budowle czy wielometrowe mrówkowce jakby zmalały, przeskalowane inną perspektywą, pozwalającą objąć nam wzrokiem więcej niż zazwyczaj jesteśmy w stanie.
To, co się naszym oczom ukazuje, nie jest znowu aż tak wielką nowością. Na pierwszy plan wysuwa się architektoniczny i przestrzenny chaos. Kompletny brak jakiegokolwiek ładu, planistycznego pomyślunku. Tu i ówdzie takowy się przebija, po to, żeby za chwilę zostać zburzonym przez upływ czasu, odmienne ustroje i kolejne rządy. Ta ciasna i zupełnie nieregularna zabudowa jest źródłem architektonicznych absurdów. Na wielu zdjęciach wzrokiem możemy omieść majestatyczne, modernistyczne kamienice sąsiadujące z socrealistycznymi blokami z wielkiej płyty albo stare ceglane ostańce bez szyb w oknach w towarzystwie szklanych wieżowców czy stawianych w latach 90. niekształtnych „potworków” (proceder niestety trwa do dziś!), które przy swej nowoczesnej bryle w sposób zupełnie nieporadny próbują jakimś detalem nawiązywać do folkloru. Pomiędzy to wszystko wplecione są rozrzucone nieregularnie garaże, baraki, budy i wreszcie wszechobecne, szpecące wielkoformatowe reklamy. Te elementy nie są przez artystów niepożądane, odwrotnie niż w przypadku wielu aktualnych trendów, nie retuszują ich, nie usuwają z obrazka.
Cały ten wizualny bałagan oddaje bowiem teraźniejszy charakter dawnej Dzielnicy Północnej. W przewrotny sposób ten miszmasz nawiązuje do różnorodności i wielokulturowości, jaka kiedyś tu panowała.
Drugim z ujęć interpretacyjnych jest zderzenie starego z nowym, nowszym i najnowszym, a jak widać podczas zaledwie kilku lat robienia zdjęć, tkanka miejska zmienia się bardzo szybko. Patrzymy na nakładające się na siebie dwa miasta, z tym że jedno z nich znika. To stare jest coraz mniej widoczne. Ostańce zdają się być swoistymi wyłomami w rzeczywistości, do której już nie przystają. Częsty brak szyb w oknach, odpadający tynk, powyłupywane kostki – te dziury to rany, świadectwo. Nasze oczy, uszy i pamięć. Przykładem pamięci jest jedna z nielicznych ocalałych na terenie dawnego getta kamienica przy ulicy Waliców 14 z wymalowanym na ścianie od ul. Grzybowskiej słynnym już muralem „Kamień i co” oraz czerwonym balonikiem na białym tle. Na jednym z ujęć Janickiej i Wilczyka budynek z nieregularnym wyłomem w ścianach wygląda trochę jak pęknięte serce. Czyżby pęknięte serce miasta? Panuje rozdźwięk pomiędzy obdrapaną ceglaną bryłą i tym co dokoła. Jednak charakter wydają się mieć właśnie te stare domy z suszącym się praniem w oknach, nie to, co następuje później – unifikacja, kolejne mrówkowce – jak na Żelaznej (choć niewątpliwie z góry można też dostrzec ciekawy zamysł architektoniczny osiedla Za Żelazną Bramą).
Każdej z pokazywanych w tradycyjnej formie fotografii towarzyszą opisy tego, co dawniej mieściło się na terenie objętym kadrem. Są to raczej suche, niesugestywne notki. Niby informacyjne, a jednak kiedy czytamy o dawnym Umschlagplatz – obecnie placu budowy, o tym, że z tego miejsca Niemcy wywieźli do komór gazowych do Treblinki około 300 tysięcy Żydów, to nasze zakorzenienie w normalności się chwieje, emocje biorą górę. Na innym zdjęciu, zrobionym z ulicy Zamenhofa w kierunku północno-zachodnim, na pierwszym planie widać ulicę Miłą. Tam, jak czytamy w opisie, pod numerem 18, za drzewami, po schodkach mieści się tak zwany kopiec Anielewicza – usypany na zwłokach około stu osób z Żydowskiej Organizacji Bojowej. Patrzymy na to miejsce tak dobrze nam znane i nie dowierzamy, bo przecież na co dzień nikt tam nie przystaje, nie ma refleksji.
Elementem budującym nastrój w tych zdjęciach jest światło. Janicka i Wilczyk celowo fotografowali jedynie w okresie od późnej jesieni do wiosny. Ważne było, żeby roślinność nie dominowała obrazu, nie zacierała szlaków komunikacyjnych. Ich celem było też użycie właściwego światła – rozproszonego i płaskiego – takiego, które uwypukli szczegóły. Światłocień modelowałby przecież bryły budynków po swojemu. Efekt jest jednak złowrogi.
„Miejsce-po-getcie” często okryte jest tajemniczą mgłą, za którą nie wiadomo, co może się czaić.
Na zdjęciach Janickiej i Wilczyka dokładnie widzimy też, że dzisiejsze centrum stolicy, centrum Polski, to obszar dawnego getta – lokalizacja PKiN-u wyznacza jego południowo-wschodnią granicę. W wywiadzie przeprowadzonym na potrzeby tej wystawy przez Lidią Ostałowską Elżbieta Janicka mówi, że Warszawa jako stolica jest przestrzenią zarówno reprezentacyjną, jak i reprezentatywną, oraz że ich projekt wizualizuje to, co na wierzchu, także w wymiarze kulturalno-społecznym. Nazywa to „konfrontacją ze stanem faktycznym”, uwypuklając, że miejsce Żydów, a później Zagłady w kulturze nie jest marginalne. Mimo to mamy do czynienia z zacieraniem śladów przeszłości, bo tam już nic szczególnie nie przypomina o historii tego miejsca. Na jednym z „widoków” w kierunku północno-wschodnim, z alei Solidarności patrzymy między innymi na błękitny wieżowiec, który stanął w miejscu dawnego sacrum – Wielkiej Synagogi na Tłomackiem. W opisach często przewija się słowo „nieistniejący”.
Cały ten projekt nasuwa pytanie o sens prezerwacji i pamięci w ogóle – niezależnie od tego, czy mówimy o architekturze, czy o historii narodu. Jak pamiętać w taki sposób, żeby nie zatrzymać się w miejscu? Wygląda na to, że w idącym do przodu świecie nie ma miejsca na wspominanie, tak jak nie ma miejsca na stare, rozpadające się kamienice. Przeszłość się zaciera, jak na zdjęciu, na którym widzimy kogoś opalającego się tuż obok pomnika pamięci. Tam nie ma patosu, jest codzienność. Wszyscy chyba musimy sobie odpowiedzieć na pytanie – czy to źle? A jednak zbudowaliśmy coś na zgliszczach, warto wiedzieć, jakie były fundamenty.
Wystawę Janicka & Wilczyk Inne miasto można oglądać do 28 lipca 2013 roku w warszawskiej Zachęcie.