Kultura

Szelewa: Mamy prawo do zdrowia

Prawo do zdrowia pojawiło się już w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Jonathan Wolff w książce The Human Right to Health przekonuje, że traktowanie zdrowia jak innych praw obywatelskich jest dla wielu krajów jedyną szansą na poprawę stanu opieki zdrowotnej. Recenzja Barbary Szelewy.

O systemach opieki zdrowotnej najczęściej słyszy się, że niemożliwe jest stworzenie mechanizmu sprawiedliwego i wydajnego. Jednocześnie ciągle liczymy na to, że kiedyś może będzie lepiej – wydaje się nam, że każdy powinien mieć taki sam dostęp do specjalistów, że to niesprawiedliwe, gdy zamożniejsi mogą sobie zapłacić za szybszą operację, albo to, że czasem odmawia się leczenia ludzi starszych. Myślimy o zdrowiu w kategoriach uprawnienia (zapisanego zresztą w konstytucji) i nawet jeśli system nie działa dobrze, możemy domagać się zmian na lepsze. 


Żądajmy niemożliwego

Prawo do zdrowia pojawiło się już w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Następnie potwierdzone zostało w Międzynarodowym Pakcie Praw Gospodarczych i Kulturalnych z 1966 r., którego artykuł 12 stwierdza, że strony umowy „uznają prawo każdego do korzystania z najwyższego osiągalnego poziomu ochrony zdrowia fizycznego i psychicznego”.

Rzecz jasna, z przestrzeganiem samych praw człowieka bywa, delikatnie mówiąc, różnie. A co dopiero z przestrzeganiem prawa do zdrowia – nie dość, że trudno określić dokładnie, jaki miałby być zakres tego prawa, to przede wszystkim wiadomo, że opieka zdrowotna wymaga wielkich nakładów finansowych: często na pieniędzy zdrowie brakuje nawet krajom wysoko rozwiniętym.

W książce The Human Right to Health Jonathan Wolff bierze te i inne argumenty krytyczne pod uwagę. Zauważa, że Międzynarodowa Organizacja Zdrowia w późniejszych komentarzach do Paktu zaznaczyła, że prawo do zdrowia może być realizowane etapami i w zależności od dostępnych środków. Autor uznaje jednak, że w obliczu alternatywy – czyli podejścia, zgodnie z którym opieka zdrowotna ma być poddana zasadom ekonomicznej efektywności – warto raczej myśleć o tym, jak to, na co wydaje się niemożliwe, uczynić możliwym. I podaje przykłady.

Punktem zwrotnym dla rozwoju prawa do zdrowia jako prawa człowieka był wybuch epidemii AIDS. Po pierwszych panicznych reakcjach i stosowaniu środków prewencji, by zatrzymać rozprzestrzenianie się wirusa HIV (np. przymusowego odosobnienie chorych czy obowiązkowych testów dla przyszłych małżonków), o swoje prawa zawalczyli sami chorzy i powstające kolejno organizacje pozarządowe. Wymusiły na rządach i firmach farmaceutycznych, by zapewniły jak największej liczbie osób jak najlepszą opiekę – i AIDS dzisiaj nie jest już wyrokiem śmierci. 

Mechanizm w przypadku takich akcji zawsze jest podobny: „organizacje pozarządowe przykuwają uwagę opinii publicznej do jakiejś sprawy, następnie raport w tej sprawie publikuje WHO […], a dobroczyńca, rząd albo jakaś inna struktura podejmuje działania, które potem są krytykowane (słusznie lub nie) za to, że są nieefektywne, oparte na niedostatecznej wiedzy i pozbawione wrażliwości kulturowej. Ale potem korzysta się z nich przy wprowadzaniu programu na większą skalę”.

Problemy są rozliczne. Na przykład skupienie uwagi i pieniędzy na jednym schorzeniu powoduje odwrócenie uwagi i odpływ środków przeznaczanych na inne cele, w tym na przykład na edukację czy transport, nie mówiąc o innych chorobach. Działalność organizacji pozarządowych i sponsorów sprawia również, że często w krajach, których dotyczy pomoc, i tak bardzo nieliczna służba medyczna woli pracować w lepiej opłacanych ośrodkach finansowanych przez zagraniczne organizacje niż w miejscowych szpitalach.


Prawo, koszt czy źródło zysków?

Wolff podejmuje również temat wielkich koncernów farmaceutycznych. Krytykuje Porozumienie w sprawie Handlowych Aspektów Praw Własności Intelektualnej (TRIPS) z 1994 r., które musiało przyjąć każde państwo chcące przystąpić do WTO. Porozumienie to zakazywało produkowania tańszej wersji opatentowanego leku. Taktyką, która od niedawna pozwala na zmniejszanie oczywistych nierówności w dostępie do leków, jest różnicowanie ich ceny w zależności od możliwości finansowych nabywcy. Aby uniknąć rozwoju czarnego rynku leków, firmy farmaceutyczne dystrybuują tańsze medykamenty za pośrednictwem organizacji międzynarodowych i pozarządowych. Potrzebują dużych pieniędzy na badania – pisze Wolff, więc kwestia dochodu wynikającego z pozycji monopolisty zapewnionej przez TRIPS na 20 lat to nie tylko wyraz chciwości wielkich korporacji. 

Bardziej niż firmom farmaceutycznym dostaje się w książce Bankowi Światowego, który zaczął uzależniać pomoc rozwojową od realizacji programu „strukturalnego dostosowania”. Oznaczało to cięcia w wydatkach publicznych, na czym często w pierwszej kolejności tracił właśnie system opieki zdrowotnej. Autor twierdzi wręcz, że polityka ta znacząco utrudniała rządom realizację prawa do zdrowia w imię przyszłego wzrostu gospodarczego (który i tak nie jest pewny). Wolff cytuje raport Banku Światowego z 1993 r. zatytułowany Inwestycja w zdrowie. Zachęca się w nim rządy m.in. do „większej różnorodności i konkurencji w finansowaniu i dostarczaniu usług opieki zdrowotnej”. Nie tylko było to zalecenie zupełnie niedostosowane do realiów biedniejszych krajów, ale też budząca etyczne wątpliwości zachęta dla biznesu, by „inwestował” w zdrowie z obietnicą zysków – w krajach rozwijających się! „Któż mógłby uwierzyć w to, że dzieci umierają w Liberii i Angoli z powodu braku konkurencji w finansowaniu i dostarczaniu usług medycznych?” – pyta retorycznie autor. 

Odpowiedzialność za realizację prawa do zdrowia jako prawa człowieka spada przede wszystkim na rządy. Jeśli one nie wywiązują się z zobowiązań, społeczność międzynarodowa powinna wywierać na nie presję, a jeśli powodem jest brak pieniędzy, pomoc powinna przyjść z zagranicy. 

Wciąż jest wiele miejsc na świecie, gdzie kobiety wciąż umierają przy porodach, gdzie umiera za dużo noworodków i dzieci. Wolff przekonuje, że potraktowanie prawa do zdrowia jako prawa człowieka oznacza poprawę w dostępie do opieki zdrowotnej w miejscach, gdzie jest to najbardziej potrzebne. Prawa i swobody obywatelskie też kosztują – policja, sądy i inne instytucje egzekwujące podstawowe prawa i wolności pochłaniają dużo państwowych pieniędzy. System opieki zdrowotnej powinno się traktować podobnie. 

Jonathan Wolff, "The Human Right to Health", Norton 2012.

Tekst przygotowany w ramach projektu "Park książki" realizowanego przez Stowarzyszenie im. Stanisława Brozowskiego przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego 



__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij