Strajk poparła też hollywoodzka arystokracja – gwiazdy zarabiające po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt milionów dolarów za film. Ale to nie o gwiazdy tu chodzi, a to, jak wiele osób w branży – wykonujących niezbędną dla niej pracę, ale pozbawionych gwiazdorskiego statusu – będzie w stanie utrzymać się na godziwym poziomie.
Tydzień temu w Londynie miała miejsce brytyjska premiera Oppenheimera. Gwiazdy stawiły się na czerwonym dywanie, udzielały wywiadów, pozowały do zdjęć. Tuż przed projekcją Christopher Nolan, reżyser filmu, wyszedł na środek i oznajmił widzom, że aktorzy opuścili salę w związku ze strajkiem. „Idą przygotować sobie hasła na transparenty” – powiedział.
Strajk został ogłoszony przez związek zawodowy SAG-AFTRA (The Screen Actors Guild – American Federation of Television and Radio Artists), reprezentujący około 160 tys. aktorów, dziennikarek, modeli, influencerek. Do czasu porozumienia z organizacją reprezentującą w negocjacjach studia filmowe i telewizje, związkowcy nie tylko nie mogą występować w produkcjach, ale nawet uczestniczyć w promocji już ukończonych dzieł.
Tym samym dołączyli do amerykańskich scenarzystów – zrzeszonych w Writers Guild of America (WGA) – strajkujących od 2 maja. Do czasu rozwiązania sporu praktycznie cała produkcja filmowa i telewizyjna w Stanach będzie wstrzymana. O ile dało się kręcić filmy czy seriale bez udziału scenarzystów – mając wcześniej napisane scenariusze – bez aktorów przed kamerą albo za mikrofonem w studiu nic zrobić się nie da.
Strajk w cieniu streamingu
Jak we wszystkich innych akcjach strajkowych, tutaj też chodzi o pieniądze. Związki domagają się między innymi podniesienia minimalnych stawek dla określonych kategorii pracowników, wyższych wpłat na ubezpieczenia zdrowotne i emerytalne, wreszcie – bardziej korzystnych dla scenarzystów i aktorów zasad rozliczania tantiem ze streamingu.
Ten ostatni postulat wydaje się kluczowy – strajki odbywają się w cieniu wywołanej przez streaming rewolucji, która w ciągu ostatnich kilkunastu lat radykalnie zmieniła to, jak produkowane są treści audiowizualne i jak je odbieramy.
Przerywaliśmy próby, kiedy aktorzy chcieli wziąć udział w protestach [rozmowa z Markusem Örhnem]
czytaj także
Streaming radykalnie osłabił rynek DVD, zmieniając go w niszę dla koneserów. Liniową telewizję uczynił medium dla niemal wyłącznie starszych odbiorców. Jak podaje portal nScreenMedia, do końca 2023 roku liczba amerykańskich gospodarstw domowych płacących za kablówkę lub telewizję satelitarną spadnie poniżej 50 proc. Jeszcze 10 lat temu było to 88,3 proc. Analitycy przewidują dalsze spadki.
Streaming zmienił też reguły produkcji kinowej. W ostatniej dekadzie wielkie platformy stały się poważnymi graczami na rynku dystrybucji i konkurencją dla wielkiego ekranu. Ich pozycję umocniła pandemia, w wyniku której kina w Stanach po raz pierwszy w historii tej branży zostały zamknięte.
Widownia na północnoamerykańskim rynku, kluczowym dla Hollywood, ciągle nie wróciła do stanu sprzed lockdownu. W 2019 roku w Kanadzie i Stanach sprzedano 1,23 miliarda biletów. W 2021 roku zaledwie 493 milionów, w 2022 – 800 milionów. Według wyników symulacji, przeprowadzonej przez analityków z PricewaterhouseCoopers, przytaczanych w „New York Timesie”, w 2027 roku globalna sprzedaż biletów kinowych wyniesie zaledwie 7,2 miliarda – wobec 7,9 miliardów w 2019 roku.
W tej sytuacji Hollywood niechętnie inwestuje w filmy o średnim budżecie. Stawia albo na skazane na sukces blockbustery, na ogół kolejne odsłony znanych franczyz – Gwiezdnych wojen, Parku Jurajskiego, Mission: Impossible, historii z uniwersów Marvela i DC. Albo na bardzo tanie produkcje, które jeśli okażą się klapą, nie przyniosą znaczących strat. A jeśli odniosą sukces, wygenerują duże zyski.
Wszystkie te zmiany mają wpływ także na to, w jakich warunkach pracują i jak są wynagradzani pracownicy branży filmowej i telewizyjnej.
Prekaryzacja branży
Teoretycznie nie musiały to być zmiany na gorsze. W drugiej połowie poprzedniej dekady wielkie platformy, rywalizując o subskrybentów, przeznaczyły olbrzymie pieniądze na produkcję nowych treści. Problem w tym, że – jak twierdzą związki zawodowe – niewielki procent trafia do przeciętnego scenarzysty czy aktora.
Według danych WGA, od 2018 do 2021 roku średnie wynagrodzenie scenarzystów pozostało w zasadzie na tym samym nominalnym poziomie. Co oznacza, że jego realna wartość spadła. O jakich kwotach mówimy?
W 2021 roku przeciętny członek WGA zarabiał 260 tysięcy dolarów rocznie. To przyzwoite pieniądze, nawet w Los Angeles i okolicach. Trzeba jednak pamiętać, że średnią arytmetyczną zawyżają bardzo wysokie wynagrodzenia gwiazd: showrunnerów, głównych aktorów najpopularniejszych seriali, autorów scenariuszy hollywoodzkich hitów. Tymczasem aż połowa scenarzystów dostaje dziś minimalną, wynegocjowaną przez związek stawkę.
Francuski miliarder buduje radykalnie prawicowe imperium medialne
czytaj także
W tym samym czasie rosło wynagrodzenie CEO platform stremingowych, hollywoodzkich studiów, konglomeratów medialnych. Według analizy „Los Angeles Timesa” najlepiej wynagradzany w branży David Zaslav, szef Warner Bros. Discovery, w latach 2018-2022 zarobił pół miliarda dolarów – choć oczywiście większość w opcjach na akcje, nie w gotówce.
Zdaniem przedstawicieli związków scenarzystów zmiany w modelu produkcji, jakie przyniosła ekspansja platform, przyczyniły się do prekaryzacji zawodu. Ma na to wpływ szereg czynników. W przypadku seriali jednym z nich jest zmniejszenie liczby odcinków przypadających na sezon. Doktor House czy Lost miały ich od kilkunastu do dwudziestu kilku. Dziś standardem jest od 8 do 10, maksymalnie 12. Oznacza to mniej pracy i mniej pieniędzy dla scenarzystów. WGA zwraca uwagę, że platformy produkują kolejne sezony wolniej niż telewizja, co sprawia, że praca jest jeszcze bardziej niepewna.
Związek kontestuje też coraz popularniejszą w branży praktykę tzw. mini pokoi pisarskich. W tradycyjnym modelu telewizyjnym najpierw grupa scenarzystów pisała scenariusz pilota, po jego wyprodukowaniu i akceptacji przez stację brała się za pracę nad sezonem. Dziś coraz częściej platformy i inni producenci zbierają autorów, którzy mają opracować ogólny zarys sezonu, zanim jeszcze podjęta zostanie decyzja, czy serial dostanie w ogóle zielone światło.
Coraz częściej branża chce mieć gotowy scenariusz przed rozpoczęciem kręcenia, a w procesie produkcji trzymać w pogotowiu jak najmniejszą liczbę scenarzystów, co przyczynia się do dalszej prekaryzacji warunków pracy. WGA twierdzi, że utrudnia to młodszym osobom zdobywanie praktycznych umiejętności – np. w zakresie tego, jak realnie wygląda proces zmiany ich słów w filmowy obraz – których nabycie jest konieczne, by rozwijać się zawodowo, z czasem wejść w rolę showrunnera czy producenta.
WGA domaga się zmiany tych praktyk – podobno właśnie te żądania są nie do zaakceptowania dla drugiej strony.
Zapłaćcie nam za odsłony!
Kiedyś istotną częścią dochodów scenarzystów i aktorów były tantiemy wypłacane wraz z kolejnymi telewizyjnymi powtórkami popularnego filmu lub serialu czy nowymi wydaniami DVD. Streaming spłaszczył tę strukturę. Hity Netflixa pojawiają się na Netflixie i tam zostają, chyba że platforma je zdejmie.
Związki domagają się mechanizmów, które umożliwiłyby twórcom finansowy udział w sukcesie tych przedsięwzięć, które przynoszą platformom największe zyski, np. w postaci nowych subskrybentów albo reklam wyświetlanych w związku z odsłonami. SAG-AFTRA chce, by 2 proc. wpływów ze streamingu generowanych przez każdą produkcję było dzielone między występujących w niej aktorów.
czytaj także
Walczą również o to, by studia już teraz zajęły się problemem, jaki branży może przynieść rewolucja technologiczna związana z rozwojem AI. Scenarzyści obawiają się, że sztuczna inteligencja ich zastąpi, zwłaszcza przy produkcjach realizujących ściśle określoną formułę – np. serialach policyjnych czy medycznych.
Żądają wprowadzenia regulacji dotyczących zastosowania AI w branży, tak by mogła służyć co najwyżej do prowadzenia researchu i prac przygotowawczych, ale nie do tworzenia gotowych materiałów, które następnie będą filmowane. Z kolei aktorzy obawiają się, że ich wizerunki mogą być wykorzystywane do generowania komputerowych obrazów. Zagrożeni byliby zwłaszcza aktorzy trzeciego planu, specjalizujący się np. w rolach drobnych przestępców.
Chcą wziąć związki głodem?
Branża nie jest skłonna do hojności. Okres wielkiej ekspansji się skończył. Dziś liczą się nie subskrybenci, nie nowe treści, ale zyskowność przedsięwzięć. Ekspansja sporo kosztowała, giganci z branży zaciągnęli długi, które trzeba zacząć spłacać, a inwestorzy domagają się zysków od swojego kapitału. Jeszcze przed strajkami medialni giganci wstrzymali wiele słabo rokujących produkcji, niektórzy z nich – jak Disney – przeprowadzili zbiorowe zwolnienia.
Nastroje po obu stronach barykady są konfrontacyjne, zwłaszcza jeśli chodzi o scenarzystów. Jak pisze branżowe pismo „Deadline”, studia zachowują się tak, jakby chciały przeczekać strajk, zakładając, że po kilku miesiącach strajkującym skończą się pieniądze i będą musieli wrócić do stołu negocjacyjnego ze znacznie słabszą pozycją. „Chodzi o to, by przeciągnąć to do momentu, gdy strajkujący zaczną tracić swoje domy” – powiedział pismu anonimowy członek zarządu jednego z hollywoodzkich studiów.
Piketty: Bez drastycznego ograniczenia nierówności nie pojawi się rozwiązanie kryzysu klimatycznego
czytaj także
Prowadząca negocjacje ze związkami w imieniu studiów i innych producentów organizacja Alliance of Motion Picture and Television Producers odcięła się od tej wypowiedzi, ale strajkujący potraktowali ją jako deklaracje tego, co osoby rządzące branżą tak naprawdę myślą. W odpowiedzi aktor Ron Perlman wrzucił na TikToka wideo, w którym mówi, że „jest wiele sposobów na to, by stracić dom, niekoniecznie finansowe” i że ludzie z branży wiedzą, gdzie kto mieszka.
Fran Drescher, przewodnicząca SAG-AFTRA, znana głównie z głównej roli w sitcomie Niania, wcześniej oskarżana o zbytnią uległość w negocjacjach, wygłosiła płomienne przemówienie, w którym zarzuciła hollywoodzkim bossom, że z jednej przekonują pracowników branży, że nie mają pieniędzy, by zapłacić im więcej, a następnie wypłacają sobie gigantyczne wynagrodzenia i premie.
Gdy Bob Iger, CEO Disneya, określił żądania strajkujących aktorów jako „nierealistyczne”, Drescher odpowiedziała, że nie ma on pojęcia, jak wygląda życie ludzi ciężko pracujących, by utrzymać się z aktorstwa, Stwierdziła też, że zarabiający „szalone pieniądze” Iger w swoim oderwaniu od rzeczywistości przypomina „średniowiecznego barona”. Iger miał otrzymać w zeszłym roku wynagrodzenie w wysokości 24 milionów dolarów.
Tu nie chodzi o gwiazdy
Strajk poparła też hollywoodzka arystokracja – gwiazdy zarabiające po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt milionów dolarów za film. Ale to nie o gwiazdy czy najhojniej nagradzanych scenarzystów tu chodzi, a to jak wiele osób w branży – dobrze wykonujących niezbędną dla niej pracę, ale pozbawionych gwiazdorskiego statusu – będzie w stanie utrzymać się na godziwym poziomie.
Jak zauważył krytyk telewizyjny James Poniewozik, problem dotyczy nie tylko Hollywood. Rosnące nierówności ekonomiczne sprawiają, że coraz więcej zawodów, kiedyś zdolnych utrzymać szeroką klasę średnią, zmienia się w branże, w których niewielka grupa kwitnie, coraz mniejsza grupa walczy, by utrzymać się w środku, a sytuacja coraz większej liczby osób staje się jeszcze bardziej prekarna.