Na wystawy i wernisaże przychodzi hermetyczne towarzystwo. Prawdziwej konfrontacji ze sztuką szukam na ulicy.
Agata Diduszko-Zyglewska: Od kilku lat robisz regularne artystyczne interwencje w przestrzeni publicznej. Ostatnio zawiesiłeś w Pasażu Italia na tyłach Nowego Światu w Warszawie wielkiego kleszcza…
Tomasz Górnicki: Instalacja nazywa się „Cień”. Zamontowałem ją tam razem z częstochowskim kolektywem streetartowym Monstfur. Tytuł instalacji ma nawiązywać do idei cienia osobistego i zbiorowego, stworzonej przez Carla Gustava Junga, czyli do wypartej nieświadomej, negatywnej części każdego z nas. Według Junga, żeby zrobić krok do przodu, rozwinąć się, trzeba skonfrontować się z tym cieniem. Identyfikacja cienia sprawia, że on się staje częścią naszego świadomego ja, że zyskujemy umiejętność patrzenia na samych siebie krytycznym okiem.
Ty chyba krytykujesz nasze społeczeństwo. Tymczasem w sondażu zrobionym ostatnio przez jedną ze stacji telewizyjnych okazało się, że 60% Polaków nie widzi w naszej historii ani jednego wydarzenia, którego należałoby się wstydzić. Jung chyba przyjąłby nas na terapię.
Ja staram się działać w skali mikro – interesuje mnie psychologia pojedynczego człowieka. Ale sztuka zawsze jakoś jest polityczna. Teraz w Polsce wychodzi na wierzch dużo złych emocji. Liczę na to, że każdy, kto tam trafi, przez chwilę o tym wszystkim pomyśli. Chociaż w to miejsce niełatwo trafić. I ta jego cecha nawiązuje do tematu pracy. To taki alternatywny świat Warszawy, jej trzewia. Pasaż Italia jest miejscem, z którym zapewne większość warszawiaków nie chce się identyfikować, bo chociaż jest to niewątpliwie perełka architektoniczna, to jest to także opuszczona i zdewastowana przestrzeń w samym centrum miasta. Całe tło namalowane przez kolektyw Monstfur ma te charakterystykę uwydatniać. To jest przeskalowana tablica z napisem „uwaga, urządzenie elektryczne” i powiększona roślinność. Chodzi o to, żeby widz poczuł, że wchodzi w świat tego robaka. Te rośliny są nieprzypadkowe – to rośliny ruderalne, których magia polega na tym, że są totalnie zależne od miasta. Rosną tylko w miejscach zmienionych przez człowieka, nie da się ich znaleźć na łąkach czy w lesie. Dokładnie to jest barszcz Sosnowskiego, który rośnie na betonowych ruinach, blokowiskach, gruzach.
Jeszcze niedawno w tej dość ponurej scenerii mieścił się punkt informacji dla imigrantów.
Już go nie ma. Teraz mieszczą się na Pradze przy Placu Hallera. Rozmawialiśmy z ludźmi stamtąd, mówili że mieli zarastający problem z chuligańskimi hasłami malowanymi na ścianach. Podobno kilka lat temu wkroczyli tam ONR-owcy i „ozdobili” cały ten korytarz swoimi niesympatycznymi hasłami.
Kleszcz to pasożyt. Kiedy go wieszałeś, wszystkim w uszach dźwięczały jeszcze niesławne słowa prezesa Kaczyńskiego o uchodźcach. Nie bałeś się takich skojarzeń z twoją pracą?
Trochę się obawiałem, że niektórzy będą szukać takich interpretacji, ale miałem poczucie, że kluczowa idea wykrycia cienia w sobie będzie czytelna. Do tego wiem, że tę pracę na żywo zobaczy najwyżej kilkadziesiąt osób. Ona ma drugie życie w świecie wirtualnym i to tą drogą ogląda ją większość osób. A tam kleszcz w Pasażu Italia pojawia się już z różnymi komentarzami i objaśnieniami. Oczywiście nam samym podczas pracy nie udało się uciec od skojarzeń politycznych. Kleszcza wieszaliśmy podczas ciszy wyborczej. Monstfur pod tym moim kleszczem wymalowali też krzyżyk, taki jak się stawia na karcie wyborczej. To było zobrazowanie stosunku wielu Polaków do polityki. Ta połowa społeczeństwa, która nie chodzi glosować, ma bardzo niskie mniemanie o politykach wszelkich opcji.
A ty poszedłeś głosować?
Jasne, że poszedłem.
To świetnie. Tym bardziej, że twój sposób działania ma jednak odcień anarchistyczny. Zdaje się, że twoje interwencje nie są poprzedzane żmudnym zdobywaniem pozwoleń od miasta. Te ręce we wnękach tunelu Trasy WZ, które przeraziły mnie pewnego wieczoru, kiedy przejeżdżałam tamtędy tramwajem, pojawiły się bez oficjalnych zapowiedzi. Dostałeś kiedyś mandat?
Przy okazji Trasy WZ dwa razy złapała mnie policja, ale policjanci okazali się wrażliwi artystycznie i powiedzieli mi po prostu jak powinienem to załatwić zgodnie z procedurami. Bo problemem było to, że wszedłem do tunelu piechotą pomimo zakazu wstępu. Następnym razem znalazłem lukę w prawie, bo przecież można tam wjeżdżać na rowerze, więc przejechałem tym tunelem na rowerze dwanaście razy i za każdym przejazdem wierciłem jedną ręką po kilka centymetrów – jak bohaterowie filmu „Skazani na Showshank” – jednocześnie udając, że rozmawiam przez telefon. W końcu udało mi się zamontować te wszystkie ręce. Potem, kiedy robiłem zdjęcia, też pojawiła się policja, ale powiedziałem, że robię reportaż o streetarcie i zaakceptowali to.
Dlaczego masz potrzebę montowania dzieł sztuki w miejscach, gdzie tak niewiele osób może je zobaczyć, albo w takich, gdzie można zobaczyć je tylko kątem oka, przejeżdżając obok?
Jestem wychowankiem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i jakiś czas temu poczułem pewien brak. Jak się robi wystawę i organizuje wernisaż, to przychodzi dosyć hermetyczne towarzystwo. Rozmowy są intelektualne, to mi pomaga w pracy nad formą, ale w tym kontekście moje prace nie wywołują spontanicznej reakcji, nie ma prawdziwej konfrontacji z dziełem sztuki. To się może zdarzyć tylko na ulicy. Dlatego często szukam samotnych miejsc w centrum miasta.
Tunel Trasy WZ jest świetnym miejscem do takich działań: wiedzie tuż pod Traktem Królewskim, codziennie przejeżdżają tamtędy setki ludzi i są tam nisze dopasowane skalą i głębokością do rozmiaru człowieka, w których można się schować. Jednocześnie obowiązuje zakaz wstępu do tunelu. Samotność i opuszczenie tych nisz podkreśla światło świetlówek. Ich wygląd przywodzi na myśl nisze w renesansowych kościołach. Rzeźby renesansowe to były w dużej mierze właśnie rzeźby wnękowe, które miały być oglądane tylko od przodu. Dlatego na przykład Dawid Michała Anioła wygląda bardzo źle od tyłu. Te wnęki aż wołały żeby je wypełnić. Miałem poczucie, że dla większości ludzi ten tunel był tylko dziurą w czasoprzestrzeni – punktem, a nie przestrzenią. Wstawiłem do tych wnęk ręce, używając kilku gestów kościelnych. Jeden to gest maryjny – „matko, gdzie twoje dzieci”, a drugi to gest błogosławieństwa – „dalej idziesz sam”.
Dużo osób zauważyło tę instalację?
Radio RDC zauważyło i nawet zrobili taką sondę: pytali ludzi na przystanku Stare Miasto, który jest przy tunelu, co to jest. Interpretacje były bardzo różne, głębokie i także zróżnicowane pokoleniowo. Na przykład jakaś starsza pani powiedziała: „przecież tunel Trasy WZ jest wykuty w ruinach, które były zmieszane ze zwłokami po wojnie, to jest tak jakby duchy tych zmarłych chciały o sobie przypomnieć”. Oczywiście większość tych ludzi nigdy nie poszłaby do galerii, żeby coś takiego zobaczyć, więc dotarcie do nich wszystkich dało mi satysfakcję. Ludzie mówią ciekawe rzeczy, kiedy się ich zmotywuje do myślenia o sztuce, a działanie w przestrzeni publicznej, nie galeryjnej, jest motywowaniem.
A wracając do kwestii formalnych…
Zdobywanie pozwoleń wymagałoby szczegółowego opisywania moich zamierzeń, tłumaczenia dlaczego tak, a nie inaczej. Wtedy to by się jakoś ukonstytuowało, a nie o to mi chodzi. Wielką frajdą jest adrenalina, która wiąże się z tą ingerencją. Kiedy jakaś instytucja przejmuje pieczę nad sztuką, często zaczynają się różnego rodzaju problemy…
Obawiasz się ingerencji w sztukę, a nie ingerowania sztuką w przestrzeń publiczną.
Mogłoby tak być, bo na przykład gest maryjny może się komuś nie spodobać w tym miejscu. Wtedy to wszystko traci sens. Bo miałbym poczucie, że działam na zlecenie. Papiery, dokumenty, księgowość, straż miejska, zamykanie ulicy. Ulatnia sie aspekt anarchizmu i wolności.
Jak długo te ręce były w tunelu? Czy kiedy robisz tego rodzaju prace, to po jakimś czasie sam je zdejmujesz i zachowujesz sobie?
Ręce wytrzymały cały miesiąc. Kleszcz też już zniknął. Administracja nie przyznaje się do demontażu i nie trafił też na okoliczne złomy… Moje prace po instalacji nie należą już do mnie. Ja sam już ich nie ruszam.
Planujesz następne interwencje?
Ostatnio trochę mnie zdenerwowały te wszystkie wydarzenia polityczne, więc wchodzę na wojenną ścieżkę sztuki (śmiech). Tytuł roboczy mojej kolejnej pracy interwencyjnej to „Postanowienia noworoczne”. Mam nadzieję, że tych, którzy ją znajdą, skłoni do przemyśleń.
**
Tomasz Górnicki – rzeźbiarz, artysta wizualny. Rocznik 1986, absolwent XXXIV LO im Miguela de Cervantesa w Warszawie. W roku 2010 dyplom z wyróżnieniem w pracowni profesora Janusza Antoniego Pastwy, na wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
**Dziennik Opinii nr 354/2015 (1138)