Przyszło mi do głowy, że skoro dotąd byłem Anglikiem, może nadszedł czas, by spróbować być przez chwilę Polakiem – mówi felicita, muzyk i producent, polsko-brytyjski reprezentant wytwórni PC Music.
Paulina Olszanka: Zazwyczaj spotykamy się raczej z jednowymiarowym obrazem Polski/polskości, postrzeganej głównie przez pryzmat stosunków międzynarodowych, zagranicznych korespondencji i przedziwnego postkomunistycznego fetyszyzowania Europy Wschodniej. Natomiast ty wydajesz się tworzyć własną poetykę. Co było pierwsze, muzyka czy Polska?
felicita: Moja matka jest Polką, więc wydaje mi się, że idea Polski tkwiła w mojej głowie zanim jeszcze w ogóle zająłem się muzyką. Jeżeli chodzi o pozostałe aspekty tego pytania: tworzona przeze mnie poetyka jest niesamowicie osobista, formalnie bliżej jej do pamiętnika czy tajnego dziennika niż jakiejś oficjalnej historii. Myślę jednak, że mój zwrot, choć stopniowy, w stronę takiej materii rzeczywiście zszokował ludzi, którzy znali moją wcześniejszą muzykę. Dla mnie była to naturalna kolej rzeczy, ekscytująca zmiana.
Ani moi dziadkowie, ani matka nie doświadczyli komunizmu w Polsce. Przyjechali do Londynu ze względu na wojnę i nigdy nie wrócili do kraju, o ile mi wiadomo, nawet nie bardzo mogli ze względu na poglądy polityczne i religijny aktywizm. Dlatego ta Polska, którą oni stworzyli w domu i w której dorastałem, była mocno oderwana od rzeczywistości, była to pewna kraina fantazji. Na przykład jako nastolatek byłem w harcerstwie. Jeździliśmy na obozy do lasu, śpiewaliśmy polskie piosenki, odgrywaliśmy przedstawienia, uczyliśmy się i dyskutowaliśmy o Józefie Piłsudskim, każdy kibicował innemu klubowi piłkarskiemu; to był świat, którego doświadczałem, choć moja stopa nigdy nie stanęła na polskiej ziemi.
Skąd wziął się w tobie ten imperatyw, by zrobić coś z polskością w twoim życiu? Obserwuję – i tu mówię także o sobie, że ci z nas, którzy zostali wychowani w tej barokowej polskiej kosmologii, nieustannie poszukują sposobów, jak dokonać jej sublimacji w warunkach angielskich. W przywiązaniu do Polski jest mnóstwo emocji, intensywność przeżyć. Pamiętam, że kiedy miałam dziesięć lat, chciałam się ochrzcić, bo katolicyzm wydawał mi się znacznie bardziej podniosły niż trywialność przynależenia do australijskiej klasy średniej.
Każdy ma wielowarstwową, płynną osobowość, skłonną do załamań i popadania w sprzeczności. Ja sam nagrałem płytę pod wpływem pewnego emocjonalnego impulsu. Byłem przekonany do tego materiału, wyczuwałem jego ukrytą moc. Miałem odpowiednie narzędzia, żeby właściwie do niego podejść. Można też powiedzieć, że była to historia, której jeszcze nikt inny przede mną nie opowiedział.
czytaj także
Zacząłem zastanawiać się nad pomysłem eksperymentowania z własną, osobistą tożsamością w sposób, który będzie z założenia sztuczny i formalny. Wychowywano mnie jako pół-Anglika, pół-Polaka. Od najmłodszych lat tak właśnie kazano mi się przedstawiać. Co prawda polskość była w moim życiu obecna i na różne sposoby wzmacniana, nie narzucano mi jej w taki sposób jak angielskości. Wychowywałem się w domu anglojęzycznym, w angielskim społeczeństwie i kulturze, dlatego rozwinęły się we mnie pewne konkretne rodzaje wrażliwości. Przyszło mi do głowy, że skoro dotąd byłem Anglikiem, może nadszedł czas, by spróbować być przez chwilę Polakiem.
Czy to trudne w czasach, kiedy przynależność narodowa i etniczna znów należą do znienawidzonych kategorii? W notce biograficznej do projektu dla Unsound wspominasz, że chciałeś odebrać władzę konserwatywnym kuratorom.
Nie wydaje mi się to trudne. Mam tę przewagę, że wiem, iż nie jestem częścią Polskiej debaty, ani tej kulturalnej, ani politycznej. Stoję z boku, trochę jak taki farbowany lis. Dlatego moja koncepcja tego, co to znaczy być Polakiem (która zresztą przede wszystkim zwraca uwagę na sztuczność takiej konstrukcji tożsamości) może być przez przypadek transformacyjna. Do tego dochodzi jeszcze pewne rozgorączkowanie, przez które cała ta debata staje się szczególnie ciekawa.
Konserwatyzm w tym wypadku niekoniecznie dotyczy ideologii politycznej. Z powodzeniem odnosi się również do konserwatywnych protektorów „czystości” form sztuki. Ja po prostu biorę jakiś materiał (w tym wypadku polskie tańce ludowe), majstruję przy nim, siekam na kawałki, dorzucam obce elementy i patrzę, co z tego wyjdzie… Jeżeli jestem zadowolony z efektu, próbuję dopracować całość tak, by powstało coś nowego. Najwięksi zwolennicy konserwatyzmu nie życzą sobie takich ekscesów! Dlatego soft power odnosi się również do progresywności Śląska jako instytucji.
Śmiejesz się z Sosnowca, nie byłeś w Zawierciu [rozmowa z Magdaleną Okraską]
czytaj także
Z jakimi innymi artystami nawiązałeś już kontakt? Był zespół Śląsk, marka modowa misbhv. Co was wzajemnie do siebie przyciągnęło?
Tak naprawdę wszystko zaczęło się od imprezy Unsound Festival w 2014 roku. Ukazała się właśnie moja debiutancka EP-ka. Miałem wystąpić w klubie razem z SOPHIE. Po raz pierwszy przyjechałem do Polski sam, wyjęty z rodzinnego kontekstu, poznałem ludzi z mojego pokolenia.
Dwa lata później wróciłem na ten sam festiwal, gdzie „spiknięto” mnie ze Śląskiem właśnie pod kątem prób i ewentualnie wydania soft power, które w tamtym momencie miało postać mętnej koncepcji nakreślonej na świstku papieru.
czytaj także
Z kolei z MISBHV zapoznała mnie na początku tego roku Gosia Płysa (Unsound Festival). Organizowali właśnie swój pierwszy pokaz mody w Polsce, w PKiN, i chcieli rozpocząć go od soft power. Wydaje mi się, że MISBHV chcieli pokazać światu nowy, odważny ruch w polskiej kreatywności i estetyce (pokaz zatytułowano Polish Jazz) w sposób, który byłby również odczuwany jako konfrontacyjny. Świetnie się dogadywaliśmy, wyprodukowałem ścieżkę dźwiękową do pokazu, która niedawno została udostępniona bezpłatnie online. MISBHV to prawdopodobnie najbardziej widoczni globalnie polscy artyści. To dla mnie zaszczyt, że trafiłem do ich świata.
Nawiązałem kontakt również z innymi polskimi muzykami, takimi jak Kacha Kowalczyk z zespołu Coals, niezwykle utalentowana artystka, kompozytorka i wokalistka. Jest nieźle zakręcona. Albo zespół Księżyc, z którym w ubiegłym roku przeprowadziłem wywiad dla Radia NTS: to słowiański hiperrealizm w najczystszej formie. I jeszcze wielkie dzięki dla Belli Ćwir!
Jak opisałbyś ów rodzący się słowiański hiperrealizm?
Polska ma bardzo specyficzną, wyraźną ikonografię folklorystyczną, która jest tak głęboko zanurzona w kulturze, że chyba wielu młodych Polaków nawet jej nie zauważa albo ją ignoruje. Z perspektywy turysty spacerującego po polskich miastach ta ikonografia staje się znacznie bardziej oczywista niż podczas spaceru po miastach w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii. To atrakcyjna dekoracja, ale na tym koniec. Brakuje jej symbolicznej energii, bo jej pierwotna rola polegająca na odzwierciedlaniu wiejskiego życia, tradycyjnych struktur rodzinnych lub binarnych ról genderowych, dawno temu legła na ołtarzu kiczu. Zawsze interesowała mnie uniwersalność ludowej ikonografii. Zajmuje podobną przestrzeń co nazwy marek i logo: to pewne gotowe systemy, które należy poddawać infiltracji i nie dawać się w nie wciągnąć.
czytaj także
Kiedy na początku tego roku rozmawiałem w Polsce z Robertem Nizińskim z Księżyca, powiedział coś, co szczególnie utkwiło mi w pamięci i z czym sam się utożsamiam: „my nie tyle pokazujemy Polskę czy jej kulturę, tylko coś, co siedzi w nas samych.”
Ale ty też lubisz pomajstrować trochę przy formie, prawda?
Używam zwrotu „czysta forma” w odniesieniu do soft power nawiązując do szkicu Stanisława Ignacego Witkiewicza pt. „Czysta Forma w teatrze”. Przeczytałem ten szkic i inne jego sztuki, kiedy byłem młody i pewnie za bardzo ich nie zrozumiałem, jednak to wyrażenie i sama koncepcja miały ogromny wpływ na moje postrzeganie muzyki. Witkacy jest również interesujący m.in. dlatego, że wyprzedził czasy opracowując teorię absurdyzmu w teatrze i czerpał z polskiej historii i filozofii (np. Romana Ingardena). Absurdyzmu, który nawet teraz można by uznać za radykalny.
Wszystkie te rozważania wydają się skupiać jak w soczewce w utworze Marzipan, pochodzącym z twojego najnowszego albumu hej! Powstał we współpracy z Caroline Polachek, która robi obecnie spore zamieszanie. Wziąłeś na warsztat polską kołysankę Był sobie król i zrobiłeś z Polachek niepokojącą narratorkę, która śpiewa wyraźnie łamaną polszczyzną. W klipie twoja królowa i paź siedzą na arizońskiej pustyni, zaciekle przesiewając piasek, dopóki owa nerwowa energia nie sprowadzi dnia i wraz z nim ostatecznego końca. Zostaje tylko opasły „polski” robotnik budowlany w stroju ludowym, operator koparki, który zbiera przesiany piasek i pozostałości po jatce. Ja odczuwam swoją polskość podobnie jak ten klip, jako coś mrocznego, pewną wzburzoną metafizyczność. A jakie wrażenie zrobił on na tobie?
Pomysł, by wziąć piosenkę należącą do bardzo konkretnej części świata, piosenkę, która znaczy bardzo dużo dla bardzo wąskiej grupy ludzi, w tym dla mnie, i odtworzyć ją w zupełnie innym miejscu, wydawał mi się bardzo psychodeliczny. Jednak okazuje się, że tak naprawdę nie ma od tego kontekstu ucieczki: łowickie stroje ludowe wykorzystane w filmie wypożyczyliśmy od polskiej grupy folklorystycznej z Tucson w Arizonie, z którą utrzymywałem regularne kontakty w trakcie realizacji całego projektu.
Wideo miało m.in. na celu przetransformowanie, przekształcenie możliwie każdego elementu tej historii. Jest bezkompromisowe i mroczne, chociaż nie tyle chodziło mi w nim o Polskę, co o stworzenie pewnej dręczącej, nieuchwytnej rzeczywistości i rozbudowanie jej do granic możliwości. Chciałem w jakimś sensie przepuścić świat przez niszczarkę do papieru.
Niestety, prawda jest taka, że bardzo źle się czułem podczas zdjęć do tego wideo. Zostaliśmy zaproszeni jako rezydenci przez Muzeum Sztuki Arizońskiego Uniwersytetu Stanowego. Mogliśmy korzystać tam z gorących kąpieli, co bardzo nam się podobało. Ale pierwszego wieczora złapałem jakiegoś wirusa i zachorowałem.
W takim razie, co dalej? Czy wchodzi w grę przeprowadzka do Polski?
Obecnie jestem w pewnym rozkroku między Atenami i Londynem. Ateny to teraz dobra baza. Łatwiej mi się tu skupić. Podoba mi się też ta neutralność przebywania w miejscu, z którym nie łączą mnie żadne więzi rodzinne ani kulturowe. To trzecia przestrzeń, gdzie mogę myśleć na różne sposoby.
Jeżeli chodzi o Polskę, trudno powiedzieć. W 2019 roku chcę zrobić w Polsce parę nagrań, więc być może wtedy na chwilę się tu przeniosę. Chciałbym przeżyć prawdziwą polską zimę i wybrać się z kuzynami do Białowieży.
**
felicita – ur. w 1987 roku w Londynie muzyk i producent. W 2018 r. współpracował z Zespołem Pieśni i Tańca Śląsk w projekcie „Soft Power” na festiwalu Unsound w Krakowie. W sierpniu 2018 r. powstał debiutancki album Hej!
Rozmowę z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.