„Umbrella Academy” to niezwykły serial o sprawach tak zwykłych jak czas i rodzina.
Fabularnie wygląda to tak: za osiem dni nastąpi koniec świata. Wieści o rychłej apokalipsie przynosi z przyszłości 58-letni Pięć Hargreeves (bezkonkurencyjny Aidan Gallagher), który z racji błędu w kalkulacjach przy podróży w czasie utknął w ciele trzynastolatka. Tylko on i jego przybrane rodzeństwo mogą uratować świat. Pięć nie mógł wybrać odpowiedniejszego momentu na powrót do przeszłości – Hargreevesowie spotykają się ze sobą po raz pierwszy od wielu lat z, wydawałoby się, przykrego powodu, jakim jest śmierć ojca. Ale że ten był szorstki i odległy, żadnemu z nich nie jest szczególnie przykro.
Dawniej Pięć i piątka adoptowanych przez ekscentrycznego miliardera dzieci walczyli z przestępczością jako Umbrella Academy. Pewnego październikowego dnia 1989 roku 43 różne kobiety nagle urodziły, mimo że nie były wcześniej w ciąży. Miliarderowi udało się przygarnąć siódemkę z tych wyjątkowych dzieci. Dlaczego zatem do Umbrella Academy należała szóstka? Numer Siedem, Vanya (fantastyczna Ellen Page), nie przejawiała żadnych nadzwyczajnych umiejętności, była więc trzymana przez ojca na uboczu. On zaś stale wypominał jej, jaka jest zwykła i nijaka. Po latach Vanya zemściła się na nim i rodzeństwie, publikując autobiografię, w której wyznała: „Nigdy nie byliśmy rodziną”. Zamiast ojca rodzinne ciepło zapewniali dzieciom gadający szympans Pogo i opiekunka-cyborg, do której zwracały się per Mama.
czytaj także
To nie wszystko. Nad pomyślnym przebiegiem apokalipsy czuwa Komisja, dla której kiedyś musiał pracować Pięć. Zadaniem Komisji jest dbałość o zachowanie kontinuum czasoprzestrzennego. Gdy pojawiają się zakłócenia, organizacja oddelegowuje w przeszłość zabójców, by ci przywrócili sprawom właściwy bieg. Tym razem pada na Hazela i Cha-Chę (w tej roli Mary J. Blige), którzy mają za zadanie zlikwidować Numer Pięć. Cha-Cha ponad wszystko kocha możliwości, jakie oferuje jej praca: „egzotyczne miejsca, poznawanie ludzi i zabijanie ich”, Hazel natomiast przechodzi kryzys i szuka sposobu na porzucenie profesji killera na rzecz prostego życia u boku pani cukierniczki.
Rodzina w życiu najważniejsza
Ktoś, kto nie czytał komiksów, do których scenariusz napisał Gerard Way, a zilustrował je Gabriela Bá, ma pełne prawo zapytać: „Netflix zrobił z tego serial? Przecież to nie może się udać”. A jednak, o ile w rodzinie często za pokrewieństwem krwi nie idzie spójność poglądów, o tyle w Umbrella Academy różne elementy fabuły idealnie współgrają, tworząc jedną z najbardziej interesujących ekranizacji komiksów ostatnich lat. Supermoce są tu przecież tylko dodatkiem do w miarę uniwersalnej opowieści o inności, odrzuceniu, przebaczeniu i akceptacji.
czytaj także
Komiksy o rodzinie Hargreevesów można scharakteryzować jako hybrydę X-Men i Genialnego klanu Wesa Andersona, ale serial jest już czymś trochę innym: porzuca (całkowite) szaleństwo na rzecz dogłębnej eksploracji skomplikowanych relacji zarówno między członkami rodziny, współpracownikami, jak i zażartymi wrogami. Ekranowi bohaterowie mają w sobie więcej ciepła, co wychodzi serii na dobre.
Wystarczy kilka minut, by rodzeństwo, które nie widziało się od kilku lat, mocno się posprzeczało. Wszyscy rozchodzą się do oddzielnych pomieszczeń ogromnej rezydencji i na swój sposób oswajają ze stratą osoby, która ich połączyła. Napięta atmosfera ustępuje, gdy Luther, Numer Jeden, wydobywa ze swojej kolekcji winyli płytę z hitem z lat 80. I Think We’re Alone Now. Tak jak w tytule, sami ze sobą bohaterowie mogą się wreszcie zachowywać naturalnie i, gdy nie widzą ich pozostali członkowie rodziny, tańczą. Ta jedna scena doskonale obrazuje ich główny problem – wiele ich łączy, ale nie widzą tego, bo oddzielają ich mury. Budulcem tych mentalnych jest przeszłość – zbyt trudna, by ją po prostu odrzucić. Ponieważ wznoszenie ich trwało latami, nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że największym przeciwnikiem Hargreevesów nie jest chcąca kontrolować czas Komisja, ale właśnie sam czas.
czytaj także
Przeszłość żyje
Sir Reginald Hargreeves na pierwszy rzut oka wydaje się prawdziwym tyranem. Ignoruje swoje dzieci, gdy te przeszkadzają mu w realizacji planów, sam natomiast wymaga, by były na każde jego skinienie i nie kwestionowały jego decyzji. To jednak dzięki niemu są razem. Więź rodzinna jest tak silna, że nawet nieżyjący już Ben, Numer Sześć, wciąż pozostaje z nimi jako duch widziany przez Numer Cztery, Klausa. Poza tym to dzięki ojcu są, kim są. On uczy ich kontroli nad mocami, których w innych okolicznościach mogliby używać do niewłaściwych celów. Można nawet odnieść wrażenie, że Hargreeves celowo stawia się w roli tego złego i poświęca wszelką miłość, jaką może od nich otrzymać, by ukształtować ich charakter.
Od pozytywnych uczuć jest Mama – cyborg, który ma nie tylko gotować i sprzątać, ale także podbudowywać dzieci w chwilach zwątpienia. Z kobietą szczególnie związany jest Numer Dwa, Diego. Chociaż jej dobroć i troska są sztuczne, dla dzieci, które poniekąd wychowała, są one bardzo prawdziwe. Kiedy Mama zaczyna mieć problemy z oprogramowaniem i powtarza słowo w słowo kwestie z przeszłości, Diego ze łzami w oczach ją wyłącza. Po resecie systemu traktuje ją jak wcześniej, nie odrzuca swojego dzieciństwa jako zbioru kłamstw.
czytaj także
Inaczej rzecz się ma z tymi członkami rodziny, którzy przeszłości nie potrafią porzucić. Klaus rozmawia z duchami, a więc dla niego przeszłość i teraźniejszość stanowią jedność. Duchy nawiedzają go, kiedy chcą, dlatego mężczyzna pozostaje pod wpływem środków odurzających, by je zablokować. Numer Jeden i Numer Trzy, Alisson, wciąż nie potrafią porzucić dziecięcego zauroczenia sobą nawzajem, co rzutuje na ich związki. Największe konsekwencje przeszłości ponosi jednak żyjąca na uboczu Vanya. Nawet jako dorosła wciąż czuje się zastraszona i odrzucona.
Odpowiednia dawka przesady
Problem z ekranizacjami komiksów jest taki, że często skróty użyte w obrazkowych historiach przechodzą bezpośrednio na ekran. Ze względu na swoją dość skondensowaną i przede wszystkim wizualną formę komiksy uciekają się do różnych wybiegów, by łatwiej i szybciej przekazać myśl autora, czy to scenarzysty, czy rysownika. Wypowiedzi i gesty muszą być naładowane większą treścią, przez to bywają teatralne, przesadzone.
To właśnie w zbyt wiernym przeniesieniu komiksowych kadrów na ekran należy upatrywać klęski takich produkcji jak Polar czy Titans. Film i serial też całkiem niedawno pojawiły się na polskim Netfliksie, ale porównywanie ich z takimi pozycjami jak Daredevil czy nawet rozczarowujący w drugim sezonie Punisher byłoby po prostu niesprawiedliwe. O ile Polar jeszcze da się obejrzeć w stanie ciężkiego odmóżdżenia, o tyle osobom, które wytrzymały jedenaście odcinków Titans, wypada szczerze pogratulować samozaparcia.
czytaj także
Na drugim biegunie znajduje się kwestia dłużyzn i popadania w melodramatyzm, które tak bardzo skrzywdziły drugi sezon Punishera. A przecież jest tyle gotowych scenariuszy, chociażby tych komiksowych, napisanych przez Gartha Ennisa, które doskonale pokazują, jak Frank Castle stał się Punisherem. Dlatego tak godna pochwały jest współpraca showrunnera Steve’a Blackmana z autorami komiksowej Umbrella Academy. I tu melodramatyzmu i nudy nie udaje się uniknąć, ale jeśli to cena, jaką trzeba zapłacić za sensowniejszą, mniej przesadzoną i głębszą wersję przygód Hargreevesów, to cóż, niech tak będzie.
Teza, że w Umbrella Academy nie pojawia się przesada, jest oczywiście… przesadą, ale ta przesada „działa”, bo same relacje między postaciami są prawdziwe. Łatwo zrozumieć utyskującego na biurokrację i szefową płatnego mordercę Hazela, bo każdy zna to uczucie, kiedy umawia się na coś z przełożonym, a wychodzi zupełnie inaczej. Odrzucenie, jakiego doświadcza Vanya, i towarzysząca mu frustracja to też uczucia uniwersalne. Tak samo jak kurczowe trzymanie się ciepłych wspomnień, nawet jeśli te były możliwe jedynie dzięki niańce-cyborgowi.