Historię firmy Muzak, czyli dostarczyciela „muzyki do windy” opisuje Jakub Bożek.
Dziś muzyka jest wszędzie. Właściwie trudno się przed nią ukryć: w autobusach dzieciaki grają muzykę przez głośniki w komórkach, w sklepie słychać radio, na ulicach – przytłumione basy z samochodowych car-audio, w mieszkaniach dochodzą nas dźwięki serwowane przez usłużnych sąsiadów. Kiedyś, aż wstyd się przyznać, sam byłem takim sąsiadem, na dowód czego mam nawet kartkę z upomnieniem od poszkodowanych współmieszkańców mojego bloku.
A przecież nie tak dawno temu było to zupełnie nie do pomyślenia. Jeszcze 150 lat technika rejestracji dźwięku była tak niedoskonała, że muzyka istniała wyłącznie jako coś żywego, a powszechny dostęp do nagrań pozostawał wyłącznie w sferze utopii. Autorem jednej z nich był amerykański pisarz Edward Bellamy, autor powieści W roku 2000. Jej bohater Julian West we śnie przenosi się do Ameryki rządzonej przez socjalistyczną armię przemysłową. Kraj jest niebywale rozwinięty, zapewnia wszystkim wolność wyboru, obfitość dóbr i powszechny dostęp do kultury, w tym do muzyki. W wyśnionej Ameryce słucha się jej nie „przed publicznością, ale w pokojach muzycznych, urządzonych akustycznie i połączonych drutem z domami przedpłacicieli”. Specjalne linie telefoniczne łączyły sale koncertowe, „doskonale przystosowane pod względem akustycznym do rozmaitych rodzajów muzyki”, ze wszystkimi, którzy chcieli płacić niski abonament. Każda z tych sal nadawała niemal przez 24 godziny na dobę. „Programy są tak ułożone, iż sztuki, grane jednocześnie i w rozmaitych salach, różnią się nie tylko pod względem instrumentalno-wokalnym, ale i pod względem rodzaju instrumentów, oraz pod względem motywów; mamy tu rzeczy poważne i wesołe, tak, iż wszelkim upodobaniom i usposobieniem można uczynić zadość”.
Na kartach książki zeskanowanej przez Cyfrową Bibliotekę Narodową, ktoś dopisał pod tym fragmentem komentarz: „Teraz są radia!”. Skojarzenie jest oczywiste, ale nie aż tak dokładne, jak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Ja nabazgrałbym raczej: „Muzak!”.
Muzak to założona w latach 20. firma, której działalność opierała się przede wszystkim na dostarczaniu muzyki do domów handlowych, hoteli, restauracji. Jej nazwa zazwyczaj kojarzy się dość nieprzyjemnie – z muzyką ciapowatą, jak rozgotowana marchewka z groszkiem, pełniącą rolę niczego więcej niż muzycznej tapety. Jednak prawdziwa historia firmy Muzak jest o wiele ciekawsza niż etykieta, która przylgnęła – słusznie zresztą – do sprzedawanej przez nią muzyki. Dlaczego? Z jednej strony Muzak realizował ideały Bellamy’ego, który za pomocą muzyki i nowych technologii chciał uprawiać inżynierię społeczną. Z drugiej strony Muzak w niedługim czasie przyczynił się do zmiany utopii powszechnego dostępu do muzyki w antyutopię niecichnącego zgiełku.
Założycielem firmy był Owen Squier, generał brygady Armii Stanów Zjednoczonych, a także genialny inżynier i konstruktor. Wojskowa kariera Squiera rozwijała się szybko jak dzisiejsze Chiny. Bardzo wcześnie dostał się do elitarnego West Pointu – akademię ukończył z wyróżnieniem. Był też chyba pierwszym amerykańskim generałem z doktoratem z elektrotechniki. Swój naukowy tytuł zdobył na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa. Jednym z jego najciekawszych odkryć był „florograf” – Squier potrafił przesyłać informacje na odległość za pomocą drzew, traktował je jak antenę radiową. Podobno udało mu się kiedyś odebrać sygnał nadany aż z Niemiec. W ten sposób żołnierze mogli sobie przesyłać informacje bez ujawniania swojej pozycji. Squier był też pierwszym wojskowym, którego Orville Wright zaprosił na pokład swojego dwupłatowca.
Jednak największym wynalazkiem generała było multipleksowanie, czyli przesyłanie kilku sygnałów za pomocą linii telefonicznej, telegraficznej albo elektrycznej. Pracownicy Bell Labs – słynnego oddziału badawczego i wdrożeniowego firmy komunikacyjnej AT&T – bardzo szybko namówili swoje szefostwo do zakupu patentu na tę technologię. Pozwalała ona na znaczne ograniczenie kosztów komunikacji w czasach, gdy zapotrzebowanie na telefonię rosło w lawinowym tempie. Co ciekawe Squiera bardzo to zezłościło. Uważał, że owoce jego pracy powinny służyć całemu społeczeństwu, a nie tylko jednej firmie. Generał pozwał AT&T, ponieważ chciał, by zyski, które zapewniała jego technologia, były uspołeczniane. Wprawdzie przegrał ten proces, ale później Kongres Stanów Zjednoczonych go poparł i od tej pory, część zysków AT&T trafiała do National Academy of Sciences.
Squier miał też inny pomysł na multipleksowanie – dzięki przewodom elektrycznym chciał przesyłać do domów muzykę oraz słuchowiska. W 1922 roku porozumiał się ze spółką komunalną North American Company, którą namówił na założenie spółki-córki odpowiedzialnej za transmisję mediów. Nowa firma z początku nazywała się Wired Radio, ale w roku 1934, dzięki namowom Squiera, nazwa ta została zmieniona na Muzak. Inispiracją był oczywiście Kodak. Misję firmy najlepiej, choć nieświadomie, zdefiniował nie kto inny niż awangardowy kompozytor, Eric Satie. Marzyła mu się muzyka pełniąca rolę domowego mebla, która „niepostrzeżenie mieszałaby się ze szczękiem widelców i łyżek podczas obiadu”.
Ze względu na szybki rozwój technologii transmisji radiowej pierwotny biznesplan Squire’a nie powiódł się. Domowy rynek został całkowicie zdominowany przez radia FM, niemal takie jak dziś. Ale generał znalazł dla siebie inną szansę – Muzak zaczął sprzedawać muzykę do restauracji, hoteli i sklepów. Stąd też wzięła się nazwa „muzyka do windy”. Z początku firma ograniczyła się do Nowego Jorku, ale już wkrótce rynek znacznie się rozszerzył. Wszystko dzięki brytyjskim ekspertom od zdrowia publicznego, którzy w 1937 roku opublikowali wyniki swoich badań w książce Fatigue and Boredom in Repetitive Work. Udowodnili między innymi, że spokojna i jednostajna muzyka znacznie podnosi efektywność pracowników. BBC bardzo szybko podchwyciła ten pomysł. W czasie II wojny światowej stacja zaczęła nadawać audycję Music While You Work, dzięki której fabryki miały produkować więcej czołgów, bomb i innych śmiercionośnych akcesoriów. A wszystko w rytm podawany przez elegancką orkiestrę radiową.
Marketingowcy Muzaku oszaleli. Bardzo szybko zaczęli przeprowadzać różnorakie dziwaczne eksperymenty, które miały potwierdzić związek między muzyką a wyższą efektywnością pracy. W jednej mleczarni w Pensylwanii nadawali Nad pięknym modrym Dunajem Straussa. Podobno dzięki łagodnej muzyce krowy dawały więcej mleka. Wyniki innych badań były równie zachęcające: klienci sklepów kaprysili mniej, kury znosiły więcej jajek, a drzewa mango dawały więcej owoców. Armię to przekonało. Muzak zyskał hojnego klienta i dostał olbrzymiego rozwojowego kopa.
Po wojnie firma nie straciła impetu. Przede wszystkim dzięki nowemu programowi stimulus progression, którego celem była łagodna stymulacja pracowników do większego wysiłku. Marketingowcy Muzaku twierdzili, że dzięki odpowiednio dobranym utworom są w stanie przeciwdziałać nieuchronnemu zmęczeniu pracowników. Robotnikom w fabrykach serwowano piętnastominutowe audycje złożone z utworów uporządkowanych według emocji, które miały wywołać („-3 – ponury” albo „8 – ekstatyczny”). Audycje były przeplatane 15 minutami ciszy. Muzak dysponował mnóstwem diagramów i wykresów, które potwierdzały skuteczność programu. Stymulacja miała zmniejszać stres i koszty, ułatwiać koncentrację i zwiększać morale. Naturalnie większość z tych wykresów była tylko marketingową sztuczką.
Jaką muzykę grał Muzak? Na ogół były to instrumentalne aranżacje popularnych piosenek, im łagodniejsze – tym lepsze. Firma prowadziła dokładne badania, wszystkie utwory, które denerwowały słuchaczy, były odrzucane. W latach 50. z oferty wyleciał swing, jive, polka i muzyka hawajska. Nie było też miejsca na wokale i wokalizy, które przykuwały uwagę. Wszelka spontaniczność była niemile widziana. Oto opinia jednego z późniejszych dyrektorów Muzaku: „Nie możesz puścić operatorowi koparki bebopu… Zanim się zorientujesz, będzie kiwał głową do taktu zamiast pracować”. Nawet w latach 90. firma zabraniała aranżerom stosowania „głośnego basu, piszczących gitar, wyjących saksofonów i hałaśliwych bębnów”.
Dziś takie moratoria są chyba niepotrzebne. Firma Muzak od dawna przestała produkować nijakie covery szlagierów i oferowała swoim klientom utwory, jakie można usłyszeć w każdej stacji radiowej. Co ciekawe, radzili sobie całkiem nieźle. „Dźwiękowi architekci” Muzaku tworzyli „muzyczne tożsamości” dla wielu bardzo znanych marek, np. dla sklepów Emporio Armani. Od lutego 2013 roku nie będą już tego robić jako Muzak, ale jako Mood Music. Trochę szkoda.