Muzyka

Bożek: Nielot

Mieszkam w Łodzi. Ktoś może powiedzieć, że marudzę, ale to naprawdę nie jest koncertowe zagłębie.

Nie zawsze tak było. Pamiętam, że jeszcze kilka dobrych lat temu w nieistniejącym dziś już klubie Jazzga koncerty polskich, ale często również europejskich zespołów – przy całej niedoskonałości tego określenia powiedzmy, że „niezależnych” – odbywały się po trzy, cztery razy w tygodniu. Dziś nie znajdzie się tyle w miesiącu. I tak jeśli nie żyje się w Warszawie – i być może w Trójmieście, które muzycznie wydaje się być samowystarczalne – to właściwie jedyną szansą na zobaczenie wielu ciekawych artystów i artystek są, chcąc nie chcąc, letnie festiwale. Ostatnio podczas koncertu – bo przecież jednak coś się tutaj dzieje – Bokki zacząłem się zastanawiać, na ile kształtują one to, czego słuchamy, i na ile definiują wyobraźnię muzyków.

 

Bokka to fajny zespół, którego największą zaletą jest androgyniczny głos wokalistki – niski, donośny, nieustannie drgający na granicy żeńskiego i męskiego rejestru. Piszą też ładne, nieco smutne piosenki, które są typowym przykładem openerowego, epickiego popu. Proste refreny, układające się warstwami linie syntezatorów i gitar, głośne na tyle, by przebić się przez wiatr, śmiechy i rozmowy. Choć anonimowi muzycy właściwie nie łapią kontaktu z publicznością, to już sama ich muzyka pyta: „Jak się bawicie?”.

 

To, że przestrzeń wpływa na muzykę, nie jest niczym nadzwyczajnym. David Byrne w How Music Works pisał, że harmoniczna prostota średniowiecznej muzyki to pochodna tego, że pisano ją z myślą o monumentalnych katedrach.

 

Ponieważ pogłos rozmywał brzmienie organów, wszelkie modulacje i bardziej skomplikowane harmonie brzmiałyby tam okropnie. Również brzmienie amerykańskiego punka było w pewnej mierze produktem miejsca, legendarnego klubu CBGB, który, jak pisze Byrne, miał zaskakująco dobrą akustykę: „nagromadzone tam badziewie – meble, bar, nierówne ściany, podwieszony sufit – świetnie pochłaniało i rozpraszało dźwięk. Zapewnienie takich warunków w studiu kosztowałoby fortunę”. To stąd wzięło się suche i oszczędne – przynajmniej na płycie 77 – brzmienie Talking Heads.

 

 

Wróćmy na polskie podwórko. Wydany w marcu Nielot Błażeja Króla jest przykładem albumu z popowymi ambicjami, którego brzmienie jest tak nieopenerowe jak to tylko możliwe. To jasne od samego początku, od otwierającego płytę A więc teraz. Jest wolno – gdy po raz pierwszy odpaliłem płytę na gramofonie pomyślałem, że Król zainspirował się legendarnym DJ-em Screw, ale okazało się, że krążek należy odtwarzać z prędkością 45 obrotów na minutę. Jednak nawet gdy naprawiłem błąd, piosenka nadal kuśtykała bez pośpiechu. Drugim, nawet poważniejszym wyróżnikiem Nielota jest bardzo świadome wykorzystanie przestrzeni i plam pogłosu. W A więc teraz te ostatnie grają równorzędną rolę z ciętą, perkusyjną gitarą. Te niezwykle sprytne dubowe sztuczki przełożone na popowy repertuar przypominają nieco lovers rock – brytyjską odmianę reggae dla zakochanych, z tym że mroczniejszą. O ile lovers rock łagodnie kołysał się na dubowej fali, Nielot walczy o oddech. Dosłownie. Na Wczoraj jest taki fantastyczny moment, kiedy rytm ustaje i słychać tylko długo wybrzmiewający klawisz charakterystyczny dla lat 80. Wiadomo, że piosenka niedługo powróci na pierwotny tor, ale dokładnie w chwili, kiedy ma się to stać, przez ułamek sekundy zostajemy tylko z oddechem wokalisty. Majstersztyk!

 

Nielot to także inne brzmienia rodem z lat 80. – gitara przepuszczona przez chorusa (Powoli) albo sekwencyjne syntezatorowe pasaże (Ciepło). Jednak najważniejszym instrumentem jest naturalnie wokal Króla – głęboki, a przy tym delikatny, słodki, tonizujący.

 

 

Zastanawiam się jednak, czy ten instrument nie zasługuje na inne partie. Król potrafi nienachalnie opisać nocne wariactwo (Wczoraj: „Wczoraj bez mrugnięcia dłoń w ogniu trzymana”), towarzyszące mu narkotyki albo miłości, które nie są w stanie przetrwać jednej nocy (Ćmy: „Nie opowiadaj o nas po kolacji / Bo przyjdziemy we śnie ze zgagą i koszmarem”). I choć nie jestem fanem poetyckich metafor czy egzaltacji, rozumiem i akceptuję konwencję. Problem tkwi w czym innym.

 

Król szkicuje swój świat bardzo niewyraźnie – nie ma w nim miejsca na więcej niż noce, smutek, narkotyki, związki. Zresztą nawet o nich nie opowiada zbyt szczegółowo, to wszystko raczej rozmyte kontury niż wyraźny obraz rzeczywistości.

 

To dlatego nawet jego strachy (A więc teraz: „Staniesz się taka jak ono jeśli nie uciekniesz”) czy lęki (Szczenię: „Ten stan chwyta za kark jak szczenię / Odbiera senność, zabija pożądanie”) są wręcz nadmiernie zuniwersalizowane – mogą dotyczyć wszystkich albo nikogo. Chciałbym wiedzieć, czym jest „ono” i czym jest „ten stan” – skąd się wzięły, jak się objawiają? Teraz, trochę jak u The Smiths, Nielot „says nothing to me about my life”. Może i dużo wymagam, ale ta znakomita płyta rozbudziła u mnie nadzieję na coś więcej.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij