Ikonika wdarła się na scenę taneczną przebojem i choć wydaje się, że poszło jej łatwo, ciężko na to zapracowała. I z pewnością nie pomogła jej w tym płeć.
„Miasta, drapacze chmur, nocne lądowania” – w ten sposób swoją muzykę opisuje mi Sara Abdel-Hamid, czyli Ikonika. Faktycznie, jej nowy album, Aerotropolis, mógłby być ścieżką dźwiękową do lotu na trasie z Los Angeles, takiego, jakie znamy z Łowcy androidów, do Miami (Vice). Te dwa filmowe tropy są ważne, bo wyznaczają granice muzycznego świata Ikoniki.
Z jednej strony bowiem pociąga ją retrofuturyzm w duchu Kuedo i Oneohtrix Point Never, czyli nieco przestarzałe wizje przyszłości odmalowane za pomocą syntezatorów z lat 80.: legendarnej Yamahy CS-80, Rolanda Juno-106 czy maszyny perkusyjnej Drumtraks. W jej muzyce można wyczuć smak Vangelisa, ścieżek dźwiękowych do filmów Johna Carpentera (– Soundtracki są fantastyczne, ale takiej Ucieczki z Nowego Jorku nie da się oglądać – śmieje się Sara).
Jednak dźwiękowy retrofuturyzm jest z reguły dość melancholijny, a Aerotropolis to przede wszystkim letni i rozrywkowy album. Zdecydowanie więcej w nim syntetycznego R&B i freestyle’u, czyli latynoskiej odpowiedzi na hip-hop. Freestyle to zresztą zapomniany rozdział w historii muzyki tanecznej, choć przecież zostało po nim wiele hitów. Na przykład ten:
Skąd ta niespodziewana sympatia? – Freestyle to moja guilty-pleasure – mówi Ikonika. – Naprawdę mnie to rusza (śmiech). Uwielbiam rytmy i melodie z syntezatorów, szczególnie te syntetyczne dęciaki, pocięte wokale. Tylko że wolę wersje dubowe, choć wokalne też miały coś w sobie. Wokaliści z reguły nie umieli śpiewać; posłuchaj Connie, jej wykonania są po prostu straszne. Ale nawet lubię to amatorstwo, chodziło przecież o vibe. Te melodie chwytają mnie za serce i sprawiają, że chce mi się tańczyć. I to jak dziewczyna (śmiech). Z reguły nie tańczę w klubach, brytyjska muzyka taneczna to raczej kiwanie głową i przestępowanie z nogi na nogę.
Dziwnie słyszeć to od kogoś, kto produkuje taneczną muzyką basową i wydaje ją w chyba najlepszej oficynie kojarzonej z tym gatunkiem, Hyperdubie. Ikonika jednak nie ma problemu z paradoksami, jej kariera jest ich pełna.
Zaczynała od kapeli grającej amerykański hardcore, w której bębniła: – To był świetny okres, muzyka pomogła mi się znaleźć, chociaż nie byłam straight-edge ani nic takiego.
Potem przestawiła się na hip-hop i R&B, słuchała Dilli i Madliba. W końcu natrafiła na pierwszą falę dubstepu i sama usiadła do komputera, żeby kleić bity i robić hałas. – Tak jak każdy miałam w komputerze Fruity Loops. Potem przesiadłam się na bardziej zaawansowane oprogramowanie, ale do dziś tego żałuję (śmiech). FL było świetne, bo mogłeś wcisnąć kilka przycisków, wrzucić parę nut do sekwencera i voilà – zrobiłeś grime’owy numer. Sama robiłam hiphopowe instrumentale i R&B, potem wciągnął mnie grime i dubstep.
– Tak na poważnie zaczęłam produkować w roku 2007 – to wtedy zorientowałam się, że robię coś, czego nie słyszałam u kogoś innego. Moje brzmienie było może nieco ekscentryczne, ale mieściło się w dubstepowej formie. Tylko że bez dropów. W tym okresie dubstep był mroczniejszy i bardziej dubowy, sceną rządzili kolesie tacy jak Skream i Digital Mystikz. Też to lubiłam, bo chodziłam na imprezy z tą muzyką: właściwie liczyły się tylko dwa cykle FWD>> i DMZ. To podczas nich zawiązała się nowa scena, producenci i DJ-e poznawali się nawzajem. Spotkałam wtedy Bok Boka, Dave’a Kennedy’ego (dziś Pearson Sound), Ben UFO, Bracklessa, Onemana. Wszyscy byliśmy dziećmi FWD>> i DMZ.
Mniej więcej w tym samym czasie sama zaczęła zbierać czarne płyty i miksować. – Na początku wcale nie byłam dobra, próbowałam szybkich miksów, kiepsko mi szło zgrywanie dwóch nagrań. Trenowałam codziennie i teraz jestem całkiem niezła. To trochę jak z grami komputerowymi, które uwielbiam. Do miksowania podchodzę podobnie, szukam kawałków, które dobrze idą ze sobą w parze, traktuję je jak kombosy w Tekkenie.
O jej miłości do gier niech świadczy klip do drugiego singla z Aerotropolis, czyli Mr Cake. Fabuła teledysku przypomina misję z GTA Vice City: striptizerka uwodzi bogatego faceta, kradnie kluczyki do jego prywatnego samolotu, pędzi przez miasto w czerwonym kabriolecie.
Na jednej z imprez DMZ Ikonika poznała Steve’a Goodmana, czyli Kode9, założyciela Hyperdubu. Przypadli sobie do gustu, zresztą już wcześniej wysyłała mu swoje kawałki. Niedługo potem w Hyperdubie ukazuje się jej pierwszy singiel, Please. Zaraz za nim zaś podąża debiutancki album Contact, Love, Want, Have.
Ikonika wdarła się na scenę taneczną przebojem i choć wydaje się, że poszło jej łatwo – album w kultowej wytwórni po dość krótkim stażu producenckim – w rzeczywistości wypracowała swoją karierę ciężką harówą. Z pewnością nie pomogła jej w tym płeć, bo scena jest jednak niezwykle zmaskulinizowana, a gdy jakaś kobieta próbuje wejść na nią na własnych warunkach, niemal od razu spotyka się z mniej lub bardziej jawnym seksizmem. Ostatnio głośno było o Ninie Kraviz, rosyjskiej DJ-ce grającej ghetto house, która w poświęconym jej dokumencie zrealizowanym przez duży internetowy serwis muzyczny dała się sfilmować m.in. w kąpieli. Wywołało to dość nieoczekiwaną reakcję tanecznego świata, bardzo nierozsądną i brzydką.
Pytam Sarę, jak radzi sobie na scenie jako kobieta. Na początku odpowiada dość wymijająco: – Aż tak bardzo mnie to nie zajmuje, to w sumie nie ma znaczenia. Drążę więc jeszcze chwilę: – Z drugiej strony jednak ma. Czasem dziwi mnie, jak bardzo seksistowska jest ta scena. Sama nie odczuwa już tego tak bardzo, ale w przeszłości wielokrotnie spotykałam się z szykanami. Jeden gość powiedział mi na przykład, że kobiety DJ-ki powinny miksować w samej bieliźnie. Słyszałam wiele innych tego typu uwag, spotkałam wielu obleśnych facetów. Nie przejmowałam się, bo mam dużo pewności siebie. Teraz też mnie to nie obchodzi.
Jednak niektóre ataki na nią były naprawdę podłe. Jeden z ciekawszych dziennikarzy muzycznych, Matthew Ingram, napisał kiedyś, że decyzja Hyperdubu o wydaniu albumów Ikoniki i Cooly G (fantastyczna producentka i wokalistka, wykrzywiająca gatunek UK funky) to przykład „seksizmu à rebours”. Codzienny seksizm sceny przejawia się też w innych, łagodniejszych mechanizmach. Na przykład większość singli i albumów jest produkowanych przez facetów; jeśli jest już na nich miejsce dla kobiet, to występują w roli wokalistek. Kiedyś zapytałem jednego z polskich producentów, dlaczego na kompilacji poświęconej polskiej scenie tanecznej nie ma żadnego kobiecego kawałka. Odpowiedział, że nie mogli znaleźć żadnej dziewczyny (albo podobnie). Wiem, że jak najdalej mu do dyskryminacji kobiet, w ogóle jest dobrym chłopakiem i ma raczej słuszne poglądy. Jego odpowiedź oznacza tylko tyle, że ta nieobecność kobiet-producentek wydaje się „naturalna”.
Pytam Ikonikę, co o tym sądzi. – Kiedy sprawdzam statystyki na swoim Facebooku i SoundCloudzie, wychodzi mi, że moi słuchacze to w 70 procentach faceci. Tak wygląda scena, kobiety nie słuchają tej muzyki. Dlaczego? Wydaje mi się, że muzyka elektroniczna jest zbyt nowa, ma dopiero około 40 lat, tak samo kultura DJ-ska.
Wydaje mi się to nieco dziwne, czyżby kobiety dłużej oswajały się z innowacjami? To chyba wątpliwe. – Pomyśl o tym w ten sposób: kobiety zyskały prawo głosu też nie tak dawno temu – tłumaczy Sara. – Społeczeństwo działa w ten sposób. Wiem, że to niesprawiedliwe, bo jest tak wiele świetnych DJ-ek. Wczoraj widziałam Kelalę (niedługo Fade to Mind wydaje jej mikstape), grała z samymi dziewczynami, nikt nie miał pretensji. Wydaje mi się więc, że kobiety znajdą swoje miejsce na scenie, tylko potrzeba na to czasu.
Po przesłuchaniu Aerotropolis, mogę powiedzieć tylko tylko: oby potrzebowały tego czasu jak najmniej. Kobiety do syntezatorów!