W dwóch parafiach zbierają podpisy pod apelem o zdjęcie spektaklu. Protestuje sponsor teatru. Kilku oburzonych widzów przysłało listy. Nieskończona historia Uli Kijak obraża ich uczucia religijne. Po protestach dyrektorzy zabrzańskiego Teatru Nowego zażądali od reżyserki po protestach zmian w przedstawieniu. Tekst Witolda Mrozka
W dwóch parafiach zbierają podpisy pod apelem o zdjęcie spektaklu. Protestuje miejscowy adwokat i przedsiębiorca – sponsor teatru. Kilku oburzonych widzów przysłało listy do teatru. Sztuka Nieskończona historia Artura Pałygi w reżyserii Uli Kijak obraża ich uczucia religijne. Pod wpływem protestów dyrektorzy zabrzańskiego Teatru Nowego zażądali od reżyserki po protestach zmian w przedstawieniu.
Nieskończona historia przedstawia dzień z życia pewnego sąsiedztwa; rutynę poranka przerywa śmierć starszej samotnej kobiety, słuchaczki Radia Maryja. Odejście sąsiadki skłania do refleksji całą galerię kolejnych postaci: księdza, przyjaciółkę kobiety, uczennicę, mężczyznę-uczestnika erotycznych czatów czy młode małżeństwo. Premiera odbyła się 1 kwietnia.
Dyrektorzy teatru, Jerzy Makselon i Zbigniew Stryj, domagają się, by w scenie retrospekcji z młodości księdza nie nosił on stuły, a jego dawna miłość nie miała brzucha ciężarnej. Zniknąć ma moment, w którym jedna z postaci uderza drugą Biblią. Dwie pozostałe zmiany dotyczą sposobu wygłaszania tekstu.
Ula Kijak odpowiada na zarzuty z listów: – W moim spektaklu stoję po stronie sensu, nadziei, wartości. Dyrektor Makselon: – Zmiany nie miałyby najmniejszego wpływu na formę, wymowę, przesłanie, czy wyraz artystyczny spektaklu; możliwe byłyby do wprowadzenia w trakcie jednej próby, a mogłyby – naszym zdaniem – zapobiec odwróceniu się od nas znacznej części publiczności.
Mogłoby się zdawać, że proponowane ingerencje są kosmetyczne, że skoro tak niewielkie zmiany udobruchają rozsierdzonych widzów i sponsorów – to możliwy jest rozsądny kompromis. Ula Kijak: – Dyrektor artystyczny zasugerował, że po wprowadzeniu zmian uda się do proboszczów parafii, gdzie zbiera się podpisy – i wszystko wytłumaczy.
Aktorka Anna Konieczna: – Dyrektor „kompromisem” nazywa cenzurę. Nie zgadzam się na taką sytuację jako twórca, jako współtwórczyni przedstawienia”.
Pani prezydent dobrze zna miasto
Jak mówi Kijak, pracownicy teatru sugerowali, że za żądaniem zmian stoją także lokalne władze. Zapytany o to, dyrektor Makselon odpowiada, że oburzeni widzowie swoje protesty skierowali również do prezydent Zabrza, Małgorzaty Mańki-Szulik.
– Zwróciła się ona do teatru z pytaniem czy istotnie spektakl zawiera nieuzasadnione artystycznie obscena i elementy, które mogą obrażać uczucia religijne widzów. Zapytała też o perspektywy eksploatacji spektaklu, skoro jego premiera wywołała również takie, bo były i pozytywne, reakcje. Pytania te traktujemy normalnie – jako wyraz zainteresowania i troski organizatora o działalność prowadzonej przez niego instytucji artystycznej – tłumaczy dyrektor.
Wyraz „normalnej” troski o miejską placówkę– czy próba ingerowania w program instytucji artystycznej? Ostatnio wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński z mównicy, podczas sesji rady miasta, recenzował działalność stołecznego Teatru Dramatycznego. Sytuacja, w której urzędnik ocenia na bieżąco repertuar instytucji, zamiast po prostu zapewniać jej warunki funkcjonowania – spotkała się z miażdżącą krytyką. Jednak w Zabrzu na opinii władzy dyrekcji teatru zależało bardziej, niż sama władza chciała ją wyrazić.
Pierwszy raz spotykam się z sytuacją ingerencji w inscenizację po premierze – mówi Artur Pałyga, autor dramatu. – Po raz pierwszy też spotkałem się z próbą organizacji pokazu zamkniętego, który miałby „uratować spektakl”.
Dyrekcja, której pomysłem był pokaz zamknięty, chciała żeby wzięła w nim udział prezydent Mańka-Szulik. Miała ona wziąć udział w specjalnym pokazie zamkniętym, o którym wspomina Pałyga – i na którym miano zdecydować o przyszłości przedstawienia. Jak opowiada Makselon, prezydent Zabrza ostatecznie sama zdecydowała się nie brać udziału w przedstawieniu – by uniknąć zarzutów o ingerowanie w działalność teatru.
Makselon uważa że tego typu działanie nie musi oznaczać niedopuszczalnej ingerencji władz w działanie teatru. Dyrektor tłumaczy: – Mogłoby też być to rozumiane jako wynik i wyraz bardzo dobrej współpracy organizatora [władz miejskich] z prowadzoną przez niego instytucją artystyczną. (…) Pani prezydent bardzo dobrze „zna miasto”, ma znakomite wyczucie społeczne i jest osobą opiniotwórczą. Za sprawą kilku rozmów jest w stanie pewnym rzeczom nadać odpowiednie proporcje, pewne środowiska zniechęcić bądź zachęcić do czegoś.
Publiczność musi być
Tych „pewnych środowisk” dyrektor wyraźnie się obawia; w swoich wypowiedziach wskazuje na trudne warunki, w jakich działa zabrzański teatr. Przypomina spektakle, na które widzowie przestali przychodzić – chociażby ze względu na nadmiar wulgaryzmów padających ze sceny.
Ale przedstawienia odważnie naruszające społeczne tabu można jakoś robić w Kielcach, Wałbrzychu czy Legnicy. Czy górnośląska publiczność faktycznie jest bardziej konserwatywna od tamtejszych?
Dariusz Miłkowski, od niemal trzydziestu lat dyrektor Teatru Rozrywki w pobliskim Chorzowie, opowiada, jak jego widownia przyjęła kontrowersyjne Położnice szpitala św. Zofii Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego: – Po premierze publiczność podzieliła się na pół; jedni zareagowali owacją na stojąco, drudzy – ostentacyjnie wyrażali swoją dezaprobatę. Były też listy do dyrekcji. Żadna z tych grup nie ma wyłącznego prawa do teatru. Mentalność odbiorców się zmienia, pamiętam jak po premierze rock-opery Jesus Christ Superstar odbierałem telefony od oburzonych widzów. Dziś nie mogę zdjąć spektaklu z afisza – bo ludzie tego nie chcą, ciągle walą na przedstawienia. Widzów trzeba traktować poważnie, budować wokół teatru grono odbiorców – wtedy można z nimi dyskutować.
Jak wyglądała próba dyskusji w Teatrze Nowym? – Najbardziej bulwersuje mnie, że panowie dyrektorzy nie zgodzili się na żadną inną, niż zmiany, formę rozwiązania konfliktu z publicznością – mówi Konieczna. Reżyserka zaproponowała otwarte spotkania z widzami, także z przedstawicielami kleru, na których miano dyskutować nad spektaklem, dzielić się opiniami i wątpliwościami. Nie otrzymała zgody.
Dyrektor Makselon: – W Zabrzu nie można liczyć na to, że bulwersując jakąś część widowni, tym skuteczniej przyciągnie się do teatru inną. Dialog z publicznością można prowadzić jedynie wówczas, kiedy publiczność jest.
Szantaż czy klapa?
Dyrektor teatru kreuje repertuar zgodnie ze swoją koncepcją. Dlatego też może nie przyjąć przedstawienia na próbie generalnej, może też wnosić uwagi i zmiany w trakcie prób, może wreszcie przejąć prowadzenie prób czy przerwać pracę nad spektaklem. Taka sytuacja miała ostatnio miejsce w Kielcach, gdzie Piotr Sieklucki i Tomasz Kireńczuk przygotowywali inscenizację autorskiego scenariusza opartego o pisma markiza de Sade. Dyrektor przerwał prace przed premierą. I choć dla niektórych decyzja ta była kontrowersyjna – mieściła się w teatralnej praktyce i przepisach.
W Zabrzu jest inaczej. Nastąpił odbiór dzieła na próbie generalnej. Dyrektor zgodził się, by spektakl – w takiej postaci – pojawił się na deskach Teatru Nowego. Warunki, pod jakimi teatr mógłby wprowadzić zmiany bez zgody reżysera po premierze – są ściśle wyznaczone nie tylko teatralnym obyczajem, ale i umową cywilno-prawną. Są wśród nich kłopoty z prawem autorskim, kwestie techniczne czy związane ze zmianami obsadowymi – nie ma tam jednak mowy o oburzeniu miejscowych adwokatów czy przedsiębiorców. Dyrekcja Nowego oczekuje od Kijak akceptacji zmian. Jak twierdzi reżyserka, dawano jej do zrozumienia, że w przeciwnym wypadku – spektakl może zejść z afisza. Makselon tłumaczy: – Jeśli z powodu przekroczenia pewnych granic, przez część i tak zawężonej widowni przedstawienie może zostać odrzucone, a na to wskazują wydarzenia popremierowe, w naszych warunkach grozi to jego śmiercią naturalną po kilku prezentacjach. Byłoby to ogromną stratą, zmarnowaniem wielkiego potencjału, jaki tkwi w tym przedstawieniu. I dodaje: – W naszym teatrze spektakle schodzą z afisza, gdy zdecydują o tym widzowie, przestając na nie przychodzić.
Dla artystów takie postawienie sprawy to szantaż i cenzura; dla dyrektora – zwykła praktyka zarządzania, wynik równania, o którym decyduje między innymi frekwencja. Trudno się temu dziwić, ale jak dotąd odbył się jeden jedyny pokaz przedstawienia – i przewidywanie, ilu widzów przyjdzie na następne to spekulacja. Zresztą, budżet spektaklu takiego, jak Nieskończona historia – to 80-100 tysięcy złotych. Zdjęcie go ze sceny zaraz po premierze – bądź odłożenie na półkę, pozostawienie formalnie w repertuarze na „wieczne niegranie” – mogłoby zostać uznane za niegospodarność.
Można pewnie zgodzić się z twórcami Nieskończonej historii, że dyrekcja Teatru Nowego występuje wobec nich z pozycji siły, cała sytuacja dowodzi zarazem słabości szefów sceny. Za umiarkowanymi propozycjami ugody kryje się obawa przed wpływami „pewnych środowisk” świeckich i kościelnych, dwuznaczne postrzeganie roli władz samorządowych i ich kompetencji względem instytucji kultury.
Nieraz porównuje się teatr do agory, miejsca ścierania się rozmaitych światopoglądów – a zarazem placu spotkań lokalnej wspólnoty. Na ile jest ona demokratyczna, gdy jej funkcjonowaniem wstrząsnąć może miejscowy proboszcz, adwokat czy biznesmen? Widz widzowi nierówny.