Choć to historia III RP z lat 1989–1995, próżno szukać tu „zdrady w Magdalence” i „nocnej zmiany”. Znajdziemy za to wiele tez idących wbrew utartym sądom.
Choć autor kojarzony jest raczej z prawicą niż lewicą, nie znajdziemy w tej książce najważniejszych prawicowych mitów na temat najnowszej historii Polski. Próżno szukać tu „zdrady w Magdalence”, „nocnej zmiany” itd. Znajdziemy za to wiele tez idących wbrew wszelkim utartym sądom na temat pierwszych kilku lat III RP – że Jarosław Kaczyński, zanim zaczął oskarżać „okrągłostołowy układ”, sam był jednym z jego głównych architektów, że to Mazowiecki, a nie Wałęsa rozpoczął słynną „wojnę na górze” i wreszcie, że to właśnie Wałęsa był najwybitniejszym polskim politykiem tego okresu.
Robert Krasowski w swojej historii politycznej III RP, zatytułowanej Po południu, podkreśla swoje „odczarowanie”, „trzeźwość”, „brak złudzeń”. Jednak jak to często bywa z cynikami, ostatecznie pada on ofiarą swojej własnych fantazji – świat bowiem nigdy nie jest tak do końca „odczarowany”, jak na ogół wydaje się to cynikom. Krasowski im bardziej „trzeźwy” i „pozbawiony złudzeń” chce być, tym bardziej pada ofiarą własnej, bardzo polskiej fantazji – „fantazji o niefantazjowaniu” (pożyczam tę frazę od Agaty Bielik-Robson). W Po południu przyjmuje ona formę fantazji o cynicznej, sprofesjonalizowanej, „odczarowanej” polityce.
Bierna transformacja
Trzeba jednak przyznać, że na tle karnawału samozadowolenia, jaki eksplodował trzy lata temu z okazji okrągłej rocznicy „demokratycznych przemian”, książka Krasowskiego przynosi orzeźwiający „kopernikański przewrót” w postrzeganiu rzeczywistej roli opozycyjnych (czy postkomunisycznych elit) w transformacji Polski i regionu. Krasowski od początku jasno stawia sprawę: polska transformacja była procesem narzuconym z zewnątrz, określanym przede wszystkim przez interesy najważniejszych europejskich stolic i Waszyngtonu. Wprowadzenie w Polsce gospodarki wolnorynkowej, demokracji liberalnej, akces do struktur Unii Europejskiej i NATO wynikały przede wszystkim z interesów zachodnich mocarstw. Polskie zasługi w tym zakresie polegają przede wszystkim na tym, że nasza klasa polityczna nie zrobiła czegoś wyjątkowo głupiego, co mogłoby pogrzebać nasze „historyczne szanse” (np. nie rzuciła hasła „powrotu Wilna – czy Lwowa – do ojczyzny”).
Na planie ogólnym Krasowski ma oczywiście rację, w przemianach po roku ’89 znacznie większą rolę odgrywały interesy globalnych i regionalnych potęg, w znacznie mniejszym polityka lokalnych, wschodnioeuropejskich elit. Tylko, że mimo wszystko transformacja różnie wyglądała w różnych krajach regionu. W Polsce wiązała się ona z przynajmniej częściową potężną pauperyzacją szerokich mas ludności (co Krasowski sucho odnotowuje, nie przywiązując do tego żadnej specjalnej wagi, traktuje to po prostu jako część przykrych, choć nieuniknionych kosztów przemian), spadkiem produkcji przemysłowej, uwłaszczeniem wąskiej grupy, na ogół często związanej z było partyjnym aparatem średniego szczebla czy też środowiskiem służb specjalnych, gwałtownym rozwarstwieniem majątkowym. Owszem, podobne wzorce przemian możemy obserwować w całym regionie, tym niemniej w takich miejscach jak Czechy, Węgry, nie wspominając o Słowenii, wyglądało to trochę inaczej, koszta transformacji były odmiennie rozłożone, w jej wyniku powstały społeczeństwa o trochę innej strukturze majątkowej i dochodowej niż polskie. Oczywiście, być może także nie wynikało to z postawy i polityki tamtejszych elit politycznych, a z innych czynników. Np. z faktu, że były to małe kraje, bardziej mieszczańskie niż Polska, o gospodarkach o wyższej jakości kapitału stałego i ludzkiego, co w inny niż w Polsce, bardziej „cywilizowany” sposób kształtowało ich relacje z kapitałem zagranicznym.
Krasowski jednak w ogóle nie podnosi tego problemu, przyjmuje, że po ‘89 roku możliwy był tylko jeden kierunek i model transformacji, a politycy mogli go jedynie przyspieszać (jak wychwalani przez niego Wałęsa i Balcerowicz) lub opóźniać. Nie jest to jednak prawda, jak wiemy choćby z książki www.polskatransformacja.pl Tadeusza Kowalika, było przynajmniej kilka możliwych planów transformacji przedstawionych polskim elitom przez Bank Światowy – wybraliśmy sobie, ku zdziwieniu zachodnich bankierów – plan najbardziej restrykcyjny. Zanim dawni eksperci „Solidarności” zaczęli słuchać się „chłopców z Marriotta” jeździli po porady dotyczące przyszłego modelu gospodarki rynkowej m.in. do Szwecji.
Sztuka polityki
Jedynym obszarem, jaki zdaniem Krasowskiego zależał wyłącznie od polskich polityków, było zbudowanie rodzimej sceny politycznej, efektywnego systemu partyjnego itd. I z tego wydania wywiązali się oni – zdaniem autora Po południu – fatalnie. „Najgorsza możliwa ordynacja wyborcza” w pierwszych w pełni wolnych wyborach parlamentarnych, ciągłe rozmnażanie się partii przez podział, groteskowe frondy, bezsensowne rozłamy, paraliżujące wyłonienie się dużych, sprawnych machin partyjnych ambicyjki drugorzędnych liderów itp.
Zdaniem Krasowskiego świeża polska klasa polityczna, zwłaszcza jej część wywodząca się z elit solidarnościowych, ukształtowana była przez tradycję „antypolityki”, opartej na moralnym oporze wobec autorytarnych władz PRL. Takie „antypolityczne” rozumienie polityki udało się jej narzucić większości polskiej opinii publicznej – stąd na początku polskiej demokracji z oburzeniem przyjmowała ona zabiegi, które stanowią chleb powszechny zachodnich demokracji liberalnych: budowanie wizerunku, marketing polityczny, czarny PR wymierzony w przeciwnika, polityczna destrukcja itd. Opowiadając historię polityczną III RP, Krasowski snuje jednocześnie narrację „profesjonalizacji” polskiej polityki, uczenia się i przez wyborców i samych polityków „twardych reguł” politycznej gry, budowania nowoczesnych aparatów partyjnych, przyjmowania nowoczesnych technik politycznych. Całe doświadczenie tak zwanego opozycyjnego „etosu” bardziej im w tym przeszkadza, niż pomaga. Etos, antypolityczny opór z okresu PRL stanowi balast utrudniający zrozumienie specyfiki polityki jako osobnej praktyki społecznej. Cały etos i mówienie o etosie był więc tak naprawdę dla wielu polityków po prostu maską pokrywającą ich potworną polityczną niekompetencję i skrywającą resentyment wobec tych, którzy te kompetencje posiedli.
Dla Krasowskiego polityka jest bowiem – choć wprost o tym nigdy nie pisze – przede wszystkim pewną techniką, rzemiosłem. Rządzi się swoją własną logiką, jest odrębną praktyką, nie ma realizować żadnych celów pochodzących spoza jej pola – np. społecznych, czy ideologicznych. Ideologie są dla zawodowego polityka tylko narzędziami uprawiania jego sztuki, maskami, które zakłada tak jak aktor na scenie, prawdziwie wytrawny polityk nigdy nie może dać masce przyrosnąć do jego twarzy, to on ma instrumentalnie traktować idee, a nie im służyć Taka wizja polityki sięga do początków jej nowożytnego rozumienia, jakie narodziło się w renesansowej Italii. Dla pisarzy politycznych tego okresu polityka była przede wszystkim sztuką, całkowicie autonomiczną wobec sfery społecznej czy religijnej. W tym ujęciu skuteczność nie jest dla polityka tylko narzędziem do wprowadzania w życie celów spoza pola polityki, ale przede wszystkim podstawową zasadą etyczną, określającą i nadającą zasadę jego postępowaniu. Podobnie o etyczności polityki myślał Brzozowski, który pisał w Ideach o konieczności „tworzenia myśli dającej powodzenie” i wskazywał na Makiawela, jako na „wielkiego prawodawcę”. Na tle resentymentalnych, czy to „etosowych”, czy narodowo-katolickich zawodzeń polskich polityków, obrażających się na rzeczywistość za to, że w zamian za ich mądrość, słuszność ich poglądów, oraz ogólną, promieniującą z nich szlachetność nie dała im władzy, trzeźwy, odczarowany ton Krasowskiego, rozliczającego polityków ze skuteczności, jako podstawowej zasady etycznej działania politycznego, jest jak powiew świeżego powietrza. Ale w jego wizji jednocześnie coś radykalnie ginie.
Na placu, czy w pałacu
Macchiavelli, pisząc o polityce współczesnych mu Włoch, czy starożytnego Rzymu ciągle przywołuje opozycję placu i pałacu. Pałacu, jako siedziby elit i ich rozgrywek i placu, jako pierwiastka ludowego, ciągle naciskającego na pałac, zmuszającego go do uwzględniania polityki, prowadzącego swoją polityczną grę. W Po południu perspektywa placu znika niemal zupełnie. Polityka jest tu tylko rozgrywką między elitami, pojedynkiem między kilkoma panami, okładającymi się łopatkami po głowie w piaskownicy, starciem charakterów, namiętności i resentymentów. W analizie psychologii namiętności kształtującej naszą politykę do 1995 roku Krasowski wspina się na wyżyny dziennikarskiego kunsztu, opisy zakulisowych rozgrywek, napędzających je i nadających im kierunek afektów, urazów, małostkowych ambicyjek, stanowią najciekawsze fragmenty jego książki. Ale nie wystarczą one za całość obrazu pierwszych lat III RP. Tam, gdzie Krasowski próbuje syntezy, szkicu panoramy epoki, powtarza na ogół powtarzane przez wszystkich w gazetowym obiegu komunały („konieczne koszty przemian”, „budowa normalnej gospodarki” itd.).
Brak uwzględnienia strony placu, ruchów społecznych, oporu wobec transformacji, protestów społecznych, całkowite lekceważenie pojawiających się po roku ‘89 nowych ruchów społecznych bardzo zubaża narrację Krasowskiego (może następne tomy jakoś nadrobią to zaniedbanie). Nawet jeśli przyjmiemy, co chyba przyjmuje autor Po południu, że nie odegrały one żadnej istotnej roli w polskiej polityce, to i tak należałoby z tego zdać sprawę. Jak na standardy zachodnich demokracji liberalnych jest to jednak sytuacja nienormalna, ruchy społeczne, nawet w najbardziej sprofesjonalizowanych zachodnich demokracjach liberalnych odgrywały i wciąż odgrywają istotną rolę.
Les non-dupes errent
Krasowski zapowiada w wielu miejscach książki, że kresem jego narracji o „normalizacji” i „profesjonalizacji” polskiej polityki jest powstanie nowoczesnych, pozbawionych inteligenckich, „etosowych” pretensji dużych partii PiS i PO. Czy są one tak profesjonalne, jak chce Krasowski, zobaczymy tak naprawdę dopiero wówczas, gdy rozwiążą problem sukcesji. Zobaczymy, czy zdołają przetrwać przekazanie władzy przez Tuska, czy Kaczyńskiego kolejnemu pokoleniu przywódców – już dziś widać, że PiS raczej tego testu nie przejdzie. Autor Po południu nie zauważa także tego, że na samym Zachodzie współczesna „postpolityka” oparta na PR i marketingu politycznym przez wielu autorów, niekoniecznie z moralistycznych pozycji, traktowana jest jako przejaw kryzysu demokracji, a przynajmniej systemu partyjnego, jego wykorzenienia ze społecznego kontekstu, w którym przez szereg takich instytucji, takich jak związki zawodowe, miał on zakorzenienie w okresie powojennej dominacji partii masowych – przede wszystkim socjaldemokratycznych i chadeckich.
Cyniczna narracja Krasowskiego jest też bezradna wobec takich współczesnych wydarzeń jak np. ruch oburzonych. Bez uwzględnienia tej siły cyniczni, realistyczni komentatorzy zawsze są zaskoczeni kolejnymi wydarzeniami w rodzaju rewolucji irańskiej, pierwszej Solidarności, arabskiej wiosny. Autor Po południu odpowiedziałby pewnie, że wszystkie te wydarzenia, to po prostu artykulacja antypolitycznego oporu, a prawdziwa polityka jest gdzie indziej, w korytarzach władzy, nie na Placu Tahrir czy okupowanym Wall Street. Być może tak jest, na pewno po ‘89 roku tak było w Polsce, tym nie mniej takie rzadkie zdarzenia, nagłe, niemieszczące się w kategoriach realpolitik wystąpienia placu przeciw pałacowi znacząco zmieniają także warunki tego, co może pomyśleć i zrobić pałac. Tak właśnie działają także liberalne demokracje, mimo stabilnych aparatów partyjnych, politycznego marketingu na o wiele większą od naszej skalę i tak dalej. Pogrążony w „polskiej fantazji o niefantazjowaniu” autor książki w ogóle nie dostrzega tego wymiaru politycznej praktyki.
Nawet jeśli polska polityka po ‘89 nie doświadczyła takiego momentu, to konsekwentne zaufanie metodzie i założeniom przyjętym przez Krasowskiego daje 100% pewność jego przegapienia w przyszłości. Bo koniec końców, to cynicy okazują się często najbardziej ograniczeni przez własne iluzje. Jak powiedział to w tytule jednego ze swoich seminariów Jacques Lacan – les non-dupes errent.
Robert Krasowski, Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy, Czerwone i Czarne, Warszawa 2012.