Kolejny tekst Filipa Lecha i Jacka Plewickiego z „Glissanda” w cyklu o piosenkach i pieśniach rewolucyjnych i wolnościowych. Tym razem z okazji Dnia Kobiet o dziewczynach, które są naprawdę wkurzone!
W Łodzi i w Toruniu Manify przeszły 8 marca. W Krakowie, Trójmieście, Warszawie i Wrocławiu przejdą już jutro. Wciąż stawiają przed opinią publiczną trudne i istotne kwestie – warszawska czyni to już po raz trzynasty. Hasła postulowane na Manifach dotykają spraw istotnych nie tylko dla ruchów kobiecych, ale dla całego społeczeństwa – to dzień, w którym we wspólnej sprawie maszerować mogą razem członkinie i członkowie związków zawodowych, pracownice i pracownicy korporacji, posłanki i posłowie (chociaż akurat nad ich zaangażowaniem trzeba jeszcze popracować), anarchiści i wnuczki z babciami. Wciąż jednak pokutuje w Polsce przekonanie o tym, że na wydarzenie to skrzykują się agresywne jednostki, które same wykluczają się ze społeczeństwa, czy to wspierając oderwane od rzeczywistości postulaty, czy pokazując zachowanie odbiegające od ról „przeznaczonych” kobietom w społeczeństwie. Oczywiście można by na to wszystko odpowiedzieć gromkim „i co z tego!?”, ale warto chyba też przy okazji pokazać, jak doszło do powstania tego stereotypu „wojowniczej feministki”, i skupić się na tym, jak bardzo powierzchownie odbierane są przez kontestatorów ruchy feministyczne. Co więcej, ten, często zmyślony, wizerunek jest zupełnie źle interpretowany, traktowany jako wyraz najskrajniejszego buntu, podczas gdy w rzeczywistości wyglądało to zupełnie inaczej. Płytkość tego spojrzenia można ukazać na przykładzie dorobku muzycznej sceny spod znaku riot grrrl.
Zaczniemy od prehistorii tego ruchu, która wiąże się z drugą falą punk-rocka w Wielkiej Brytanii. Po wielkim sukcesie grupy Sex Pistols punkowe zespoły zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, a naćwiekowane i poprzebijane agrafkami skóry wpisały się już na trwale w miejskie pejzaże. Bunt często wyrażany był tylko za pomocą dziwnego ubioru, szybkiego tańca i nihilizujących fraz. Być może z tego względu kobiety grające punk-rocka były prawdziwą rzadkością, a feministki określały punkową scenę mianem boys club. Swego rodzaju przełomu dokonała grupa X-Ray Spex, której siłą napędową były dwie kobiety. Warto zaznaczyć, że Pola Styrene – kierowniczka zespołu – nie dość, że różniła się płcią od przeciętnego punkowca, to jeszcze nie była biała. A czarnych zaangażowanych w punk było wtedy jeszcze mniej niż kobiet. Przechodząc do sedna, już Oh Bondage Up Yours!, czyli debiutancki singiel brytyjskiej grupy X-Ray Spex, jest reprezentatywny dla kreacji i wydźwięku, jaki przyjęła cała późniejsza fala riot grrrls. Pieśń zaczyna się od politycznego wstępu, Pola Styrene mówi: „Some people say little girls should be seen and not heard” [„Niektórzy mówią, że dziewczynki powinny być oglądane, a nie słyszane”], jednak za chwilę słychać słowa piosenki, które okazują się mówić coś wręcz przeciwnego. Narracja piosenki z jednej strony zawiera w sobie zdania „Chain me to the wall / I wanna be a slave” [„Przywiąż mnie do ściany, chcę być niewolnikiem”] oraz „I wanna be a victim / for you all” [„Chcę być waszą ofiarą”], a z drugiej w refrenie powtarzany jest tytuł piosenki, który można przetłumaczyć jako „Pierdol niewolę”. Własnie na tej osi rozgrywać się miało przesłanie polityczne, które aż do dziś niesione jest często przez ubiór i zachowanie wiązane z postawą „wojującej feministki”. Celem nie jest tu negacja jakiegokolwiek porządku społecznego, a zestawienie ze sobą seksistowskich stwierdzeń czy ubioru odpowiadającego temu punktowi widzenia z drobnym elementem, który zaburza jego hegemonię.
Dosadniej i prościej wyraziła to inna brytyjska grupa z tego czasu, tym razem złożona w całości z kobiet – The Slits. Wokalistka, którą jest tu tym razem Niemka – Ari Up (a w Niemczech punkowych, kobiecych zespołów było trochę więcej – np. Malaria!) – w piosence Typical Girls z 1979 roku, jak można się domyślić, śpiewa o zwykłych dziewczynach, które przecież w gruncie rzeczy są bardzo do siebie podobne. Utwór ten pozbawiony jest punkowej agresji, dzisiaj z pewnością mógłby służyć jako tło do rozmowy w kawiarni na równi z Music to Watch Girls by Andy’ego Williamsa, warto jednak wsłuchać się w słowa. W przyjemnej, melodyjnej otoczce dowiadujemy się, że zwykłe dziewczyny „nie tworzą”, „nie buntują się”, „są przewidywalne”, „uczą się udawać zdziwienie” i „są emocjonalne”. Pląsając radośnie do tej muzyki, gładko przechodzimy od tych kwestii do pytania stawianego pod koniec – „Who invented the typical girl?” [„kto wymyślił typową dziewczynę?”] i równie bezproblemowo dokicujemy do puenty – „The typical boy gets the typical girl / The typical girl gets the typical boy” [„Typowy chłopiec dostaje typową dziewczynę / Typowa dziewczyna dostaje typowego chłopca”].
Zanim się zorientowaliśmy, przetańczyliśmy naszą drogę od stereotypów do zakończenia, które je niezauważenie podważa. I właśnie w tym tkwi największe niebezpieczeństwo imprez takich, jak Manifa. Nie należy na nie przychodzić, bo można na nich zmienić poglądy. Dlatego zdecydowanie odradzamy przychodzenie jutro pod Pałac Kultury o godzinie 12:00, wcale nie będziemy stali od strony Teatru Dramatycznego (nie przy samym wejściu, trochę w stronę Alei Jerozolimskich).
Czas jednak wrócić do tematu. Żegnamy się już z pionierkami punka na Wyspach i przenosimy się do Stanów. Mamy rok 1993, jesteśmy w Olympii, w stanie Waszyngton. Właśnie kończy się smutna kadencja Busha seniora, od kilku lat rozwija się prężnie scena riot grrrl – dziewczyny drukują ziny, tworzą dziesiątki garażowych zespołów i chałupniczo rozpowszechniają swoje nagrania. Niektóre z nich są działaczkami queer, niektóre są związane z ruchami politycznymi, głównie anarchistycznymi. Inne są radykalnymi feministkami, albo po prostu są wkurwione. Dzięki Courtney Love z zespołu Hole popularny staje się styl kinderwhore, który wykorzystuje wizerunek najbardziej zdominowanych jednostek – młodocianych prostytutek – do tego, by podkreślić wagę swoich słów i poglądów. Kultura riot grrrl była oddolna, zróżnicowana i bardzo efemeryczna – projekty powstawały, żeby zagrać kilku prób i jeden koncert na gigu organizowanym przez koleżanki. Kilka zespołów odniosło jednak duży sukces i na stałe wpisało się w historię muzyki i w bogate dzieje ruchów feministycznych. Tutaj trzeba powiedzieć o sztandarowej grupie – Bikini Kill – zespole Kathleen Hanny (znanej później z Le Tigre), Kathi Wilcox, Tobi Vail (tworzącej jeden z ciekawszych indie rockowych zespołów początku lat 90. – The Go Team) i Billy Karren. Wśród fanek Bikini Kill znajdował się między innymi Kurt Cobain.
Największy przebój BK to Rebel Girl, ale dzisiaj chcielibyśmy napisać o emancypacyjnym hymnie Sugar.
Tak, jak przekaz Oh Bondage Up Yours! był rozproszony i zwracał uwagę na problemy tkwiące w języku, tak Sugar jest już konkretnym postulatem politycznym i ideową deklaracją. Hanna krzyczy, żądając prawa do własnego doświadczenia i zaznawania rozkoszy na swój własny sposób. Woła do agresywnych, kolonizujących mężczyzn („You’ve such a big cock”), tytułowanych jako sugar, cukiereczki – „I mimic out your every fucking fantasy yeah, yeah” [„odgrywam każdą twoją pierdoloną fantazję”]. Swój przekaz kieruje też do kobiet, które dały się zawładnąć, deklarując: „I won’t play girl to you boy any more” [„już więcej nie chcę grać dla ciebie dziewczynki”]. Atakują, przejmując język, opisując kliszami stosunek seksualny (chociaż bardziej adekwatne byłoby użycie słowa „pieprzenie” albo „ruchanie”) używa zwrotu „I’m almost cumming” – co można przetłumaczyć jako „prawie dochodzę”, ale odnosi się do ejakulacji i literalne znaczenie to „już prawie wytryskam”.
Popularnoprawicowe dyskursy, atakują wyzwoleńcze tendencje feministek, próbę opisywania rzeczywistości w kategoriach innych niż „żona”, „matka-inkubator” (ew. „matka boska”), „babcia” jako utratę „kobiecego pierwiastka”. Cokolwiek miałoby to znaczyć, to Bikini Kill, swoimi piosenkami tryskają takim dyskursom prosto w twarz. Cała ta agresja wydaje się jeszcze bardziej niebezpieczna, gdy przypomnieć o tym, że Hanna zarabiała na życie jako striptizerka, a więc nie znasz dnia ani godziny – feminizm może dopaść cię gdziekolwiek i przekonać cię do siebie wszędzie – także dzięki zręczności, z jaką członkinie tych grup operują swoim wizerunkiem.
Skończyły się lata 90. a ludzie powoli zaczynali zapomniać, że kiedyś słuchało się takiej muzyki, jak punk i grunge. Popularność zaczęły zdobywać różne gatunki muzyki klubowej i elektronicznej – w każdym sezonie pojawiała się nowa moda. Zerwanie z rockiem przypieczętowała wspólna piosenka monachijskiego zespołu Chicks on Speed i Peaches, kanadyjskiej gwiazdy electroclash – We Don’t Play Guitars. Obok Lesbians on Ecstasy, wymienione wyżej artystki są najbardziej znanymi i zaangażowanymi następczyniami riot grrrls. „We can go shopping in the supermarket, but we don’t play guitars” [„Możemy iść na zakupy do supermarketu, ale nie zagramy na gitarach”] – gniewnie krzyczą dziewczyny w rytm elektronicznych dźwięków i zasamplowanej gitary. Zaraz potem Peaches odgrywa pompatyczną solówkę w stylu Joe Satrianiego, ale co się stało, to się nie odstanie – najczęstszym muzycznym środkiem wyrazu feminizmu jest dzisiaj muzyka klubowa i elektroniczna. Dlatego uważać trzeba nie tylko w niedzielny poranek i południe, ale także wieczorem, gdy jak ognia będziemy unikać tanecznej zabawy pomanifowej w klubie Solec na warszawskim Powiślu (wejście od godziny 20:00).
Po tym wszystkim wypada nam tylko zamieścić pieśń tegorocznej Manify, która, jakkolwiek krytykuje Jarosława Gowina, jest melodią ładną, którą zaśpiewać możemy, nie zważając zbytnio uwagi na słowa, z którymi przecież możemy się przypadkiem zgodzić. Muzykę do tego marszu napisał Izaak Dunajewski, którego utwory uświetniały wiele sowieckich filmowych hitów (między innymi piosenki śpiewane przez Lubow Orłową i Leonida Utjesowa w Świat się śmieje czy kompozycje do filmu Cyrk), był także twórcą słynnych marszów Armii Czerwonej. Parafrazując Dunajewskiego – „Мы в смертный бой идем за честь’ дня женщины!”.
P.S. Hej siostry, bracia – Manifa wzywa nas!
Hej siostry, bracia – Manifę zacząć czas!