Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Terapia dla wszystkich [„Mój rok relaksu i odpoczynku” w warszawskim Dramatycznym]

Możemy wreszcie poznać nie wydumane zarzuty i przewidywania wojewody mazowieckiego, ale konkretne efekty dyrekcji Moniki Strzępki w warszawskim Teatrze Dramatycznym.

Zacznę od tego, co może najważniejsze dla widzów i widzek. Oraz od wstydliwego wyznania – ostatnio prawie przestałam chodzić do teatru, bo spektakle, często pewno znakomite, trwają bardzo długo i zwykle są dołujące. A powodów do zdołowania mamy na co dzień aż nadto. Kiedy pytam przyjaciół: „co mam zobaczyć w teatrze?”, dodaję do tego jeszcze pytanie: „a czy to będzie przyjemne?”. I po usłyszeniu odpowiedzi często rezygnuję. Nie chodzi mi o jakieś chi, chi, chi i ha, ha, ale wiadomo, żeby się nie umęczyć, nawet z intelektualnym pożytkiem.

Mój rok relaksu i odpoczynku w reżyserii młodej reżyserki Katarzyny Minkowskiej, jednak już docenionej między innymi za spektakl Cudzoziemka w Teatrze Polskim w Poznaniu, trwa cztery godziny. I tego właściwie się nie zauważa, mógłby nawet trwać dłużej. W końcu jesteśmy przyzwyczajeni do serialowego binge-watchingu, pod warunkiem że utrzymuje naszą uwagę. Na tym spektaklu publiczność śmieje się, klaszcze, cieszy się zgrabnymi, błyskotliwymi dialogami, wzrusza (tak przypuszczam, bo tego już przecież nie widać), śledzi akcję i nie spogląda na zegarki.

Czytaj takżeMonika Strzępka: Ja już nie chcę czuć po cichuAgata Diduszko-Zyglewska

Opowiedziana środkami teatralnym historia stanowi całkiem wierną adaptację powieści Otessy Moshfegh pod tym samym tytułem. Najkrócej: to historia młodej kobiety pogrążonej w depresji, niezbyt sympatycznej mizantropki, która postanowiła przespać kilka miesięcy. Naprawdę przespać, korzystając z leków nasennych. Pod koniec budzi się tylko raz na trzy dni.

Gdyby trzymać się tego literalnie, byłby to spektakl polegający na tym, że ktoś leży na scenie i śpi, ale oczywiści tak nie jest. Narratorka opowiada tę historię, swoje życie, komuś, kto to filmuje, a oglądamy je na scenie oraz na ekranach.

Sen to prawie śmierć, tylko taka nie na zawsze, ucieczka od wszystkiego, co nas dręczy. Od czego? Ogólnie od współczesnej kapitalistycznej kultury, w której wszystkiego jest za dużo i wszystko jest na sprzedaż, a praca bez sensu. Narratorka opowiada swoją historię artyście, który przerabia ją na wystawę w galerii sztuki. Taką, która ma prowokować, zrobić wrażenie, a przede wszystkim przyciągnąć publiczność. Żarty ze współczesnej sztuki są przewidywalne, ale śmieszne i może atrakcyjniejsze niż inne obrazy kapitalizmu.

Jest też narkotyczny taniec, w którym pogrążają się postacie. Rave? Jednak o tym, że w kapitalistycznym świecie nie każdego stać na przespanie roku, przypomina nam bezdomna, która przycupnęła gdzieś w galerii. Jest też dziwna męsko-kobieca, futrzana postać, kompletnie nie z tej bajki, chyba przypominająca nam o różnych innych osobach niemieszczących się w tym świecie.

Czytaj takżeLudzie mają problemyKinga Dunin

Ważniejsze są jednak prywatne cierpienia, chociaż przecież one też mają związek ze współczesną kulturą i stylami życia. I tu mamy dwa wątki – relacje z mężczyznami i śmierć rodziców. Te męsko-damskie bywają nieco groteskowe. Mam nadzieję, że dzisiaj młode dziewczyny mają do tego większy dystans, może i mężczyźni się trochę zmieniają – jesteśmy w roku 2000 – ale myślę, że nadal może to być źródłem autentycznego cierpienia. I nadal kobiety – o ile na to pozwolą, zakochały się lub im się tak wydaje – bywają traktowane instrumentalnie.

Jedna ze scen, które mi się bardzo podobały, wygląda tak, że narratorka zaczyna ze swoim kochankiem zabawę erotyczną, żadne BDSM, takie tam zabawy z jedzeniem, smarowaniem ciała, zasłanianiem oczu. Początkowo nie zawsze potrafi się w tę zabawę wczuć, wypada z roli, ale w końcu zaczyna jej się to podobać. Coś jednak poszło nie po myśli kochanka i ten po prostu obraża się, zostawia ją i wychodzi, trzaskając drzwiami.

Zdjęcia ze spektaklu „Mój rok relaksu i odpoczynku”. Fot. Monika Stolarska/Teatr Dramatyczny

Z kolei śmierć rodziców ma dwa różna oblicza – matki, która naprawdę była kochana, i rodziców, egotycznych i nieczułych. Ale to nie znaczy, że nie jest to trudne przeżycie. To chyba najlepsze psychologicznie momenty w sztuce.

I dwie bardzo dobre młode aktorki – Izabella Dudziak jako narratorka i Monika Frajczyk jako jej przyjaciółka Reva. No i jeszcze postać psychoterapeutki (Anna Kłos, super!), rozkojarzonej, niepamiętającej, co klientka jej mówiła wcześniej. Za to nieżałująca leków, próbek kolejnych wynalazków promowanych przez firmy farmaceutyczne.

Czytaj także„Zdarzyło się”: kogo stać na luksus uniwersalizacji?Klara Cykorz

Cykl rozpoczęty tym spektaklem nosi tytuł Terapia dla wszystkich. Na pewno jest on na czasie. Ale dobrze, że to terapia, z której wychodzimy zadowoleni, chociaż jest o czym myśleć i rozmawiać.

(Tu jednak pozwolę sobie na drobną złośliwość. Zgodnie z nowymi obyczajami teatr ostrzega przed pojawieniem się elementów „mogących wywołać niepożądane skutki uboczne: światło stroboskopowe, dosadny, wulgarny język, opisy lub obrazy aktów przemocy seksualnej, a także klasizm, seksizm i heteronormę”. Brakuje na tej liście ataku na WTC, o którym jest mowa. Czyli jeśli ktoś użyje wulgaryzmu, zresztą tak wiele ich nie ma, to może widza zaniepokoić, a ktoś skaczący z płonącego budynku to już spoko?)

Ostatecznie wszelkie przewidywania, że będzie to teatr dla jakieś małej bańki, skrajnie radykalny, niepasujący do publicznego teatru dla wszystkich, okazały się strzałem kulą w płot. (Niektórzy koneserzy mogą czuć się rozczarowani).

Wśród założeń konkursu, który wygrała Strzępka, znalazły się oczekiwania, że „teatr w ramach swojej statutowej działalności będzie, jak dotychczas, łączył poszanowanie tradycji teatralnego rzemiosła z poszukiwaniem nowoczesnych form scenicznych i z dbałością o wysoki poziom artystyczny. Zgodnie z oczekiwaniami Organizatora Teatr powinien być miejscem przyjaznym dla widzów i widzek. Działalność Teatru powinna być kierowana do dotychczasowej, stałej publiczności, z dbałością o jej komfort i oczekiwania, jak i otwierać się na nowych odbiorców i nowe odbiorczynie, proponując im odpowiednie spektakle i aktywności, w tym działania edukacyjne”.

I tak właśnie jest. A także coś więcej. Podczas premiery zobaczyliśmy na koniec prawie cały zespół, nie tylko aktorów, ale wszystkich pracowników. Teatrem kieruje kolektyw artystyczny, a jednym z jego celów jest zmiana warunków i zasad pracy twórczej i praktyk instytucjonalnych, przemyślenie procesu, który stoi za pracą zespołu teatralnego. Trochę nad tym wydziwiano. I co? Jakoś w niczym to nie szkodzi.

Czytaj takżePrzemoc nie jest metodą pracy w teatrzeMichał Zadara

*
Mój rok relaksu i odpoczynku na podstawie powieści Ottessy Moshfegh w przekładzie Łukasza Buchalskiego, reż. Katarzyna Minkowska, Teatr Dramatyczny w Warszawie

Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. Tao gospodyni domowej, Karoca z dyni – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne). Autorka książek Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności, Zadyma, Kochaj i rób.

Tagi: