Przywódca Ukraińskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Mykoła Hankiewycz nie miał wątpliwości, że Polacy i Ukraińcy mają wspólne interesy polityczne, a hasła niepodległości Polski i Ukrainy są ze sobą nierozerwalnie związane. Ostro krytykował rozwijające się w społeczeństwie ukraińskim tendencje szowinistyczne, a ideologię nacjonalizmu, nie gryząc się w język, nazywał „syfilisem”.
Idea stworzenia niepodległej Ukrainy rozpowszechniła się w ostatniej dekadzie XIX wieku. Wraz z rozwojem świadomości narodowej wizja ta, wcześniej postrzegana jako nierealistyczna i zgoła fantastyczna, zaczęła zyskiwać zwolenników i orędowników zarówno w austriackiej Galicji, jak i na ziemiach ukraińskich znajdujących się w granicach imperium rosyjskiego.
Wiele polskich środowisk zinterpretowało ten proces jako zagrożenie dla swych własnych interesów. Przeciwko ambicjom wolnościowym Ukraińców najostrzej wystąpili endecy. Nie tylko deprecjonowali możliwość stworzenia przez nich samodzielnej państwowości, ale negowali nawet samo istnienie narodu ukraińskiego. W roku 1902 Roman Dmowski wykazywał w Myślach nowoczesnego Polaka, że Ukraińców należy albo spolonizować, albo kazać im budować swój naród w ogniu walki, a nie porozumienia ze stroną polską.
Z perspektywy późniejszych wydarzeń ten drugi ze scenariuszy jawi się iście samobójczo. Według endeków na żaden kompromis nie było miejsca, gdyż, jak pisał Zygmunt Balicki, nienawiść do Polaków stanowi dla Ukraińców narodową rację stanu. Wobec tego zdecydowanej obrony wymagały wpływy i pozycja Polaków jako „żywiołu panującego” na ziemiach zamieszkanych przez Ukraińców.
czytaj także
„Nie tylko nie mamy moralnego obowiązku ani interesu politycznego w popieraniu jawnie nam dziś wrogich dążności narodowych Rusinów, bo działalibyśmy na szkodę narodu naszego, ale nawet musimy w pewnych wypadkach te dążności zwalczać lub co najmniej obojętnie się względem nich zachowywać” – pisał „Przegląd Wszechpolski” w grudniu 1901 roku. Bardziej kompromisowe stanowisko zajmowali polscy konserwatyści, ale i dla nich hasło niepodległości Ukrainy było najczęściej niemającą realnych podstaw utopią.
Takie podejście, nacechowanie narodowym egoizmem i nieskrywanym poczuciem wyższości, budziło stanowczy sprzeciw środowisk socjalistycznych. „W Polsce są ciasne ograniczone łby szlacheckie, którym roi się wynarodowienie Rusinów. […] Zamiast szukać we własnym obopólnym interesie drogi sojuszu z Rusinami […], staliśmy się »panującym« na hańbę i na wstyd nasz narodem” – pisał w lipcu 1900 roku redagowany przez Ignacego Daszyńskiego krakowski „Naprzód”, organ działającej w zaborze austriackim Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej. „Nasi narodowi demokraci posługują się zupełnie tym samym słownictwem, co i hakatyści niemieccy” – oceniał w roku 1904 działacz PPS Leon Wasilewski. Jego zdaniem, stosunek endecji do Ukraińców sprowadzał się do tego, że „albo […] Rusini mają być usunięci i zastąpieni przez żywioł polski w drodze polityki eksterminacyjnej, albo mają dobrowolnie ulec polityce i kulturalnym wpływom polskości”.
Wasilewski uważał, że polityka taka jest „nadzwyczajnie głupia” i prowadzić może tylko do wzrostu wzajemnej nienawiści, wykluczającej zupełnie wszelką możliwość porozumienia. Ostrzegał, że „polski szowinizm rodzi analogiczny do niego ruch w środowisku ukraińskim”.
Do polsko-ukraińskiego porozumienia dążyli przedstawiciele środowisk socjalistycznych obu narodów. „Niepodległość Rusi-Ukrainy jest tak samo sprawą socjalistów polskich, jak i ruskich towarzyszy” – deklarował w roku 1897 jeden z działaczy PPSD Kazimierz Mokłowski. Owi „ruscy towarzysze” stworzyli wkrótce własną organizację – Ukraińską Partię Socjalno-Demokratyczną, a jej przywódca, Mykoła Hankewycz, nie miał wątpliwości, że Polacy i Ukraińcy mają wspólne interesy polityczne, a hasła niepodległości Polski i Ukrainy są ze sobą nierozerwalnie związane. Podczas publicznych wystąpień zapewniał, że socjaliści „walczyć będą niezachwianie nie tylko o poprawę doli robotniczej, ale również o wolne, niepodległe republiki – polską i ukraińską”.
Na idących wtedy ulicami Lwowa demonstracjach robotniczych transparenty z napisami „Niech żyje niepodległa Rzeczpospolita Polska” i „Niech żyje samostyjna demokratyczna Ukraina” były zgodnie niesione obok siebie. Hankewycz ostro krytykował rozwijające się w społeczeństwie ukraińskim tendencje szowinistyczne, a ideologię nacjonalizmu, nie gryząc się w język, nazywał „syfilisem”. Nieco łagodniejszy w swych słowach Semen Wityk, inny z działaczy UPSD, mówił o „ciężkim grzechu”, jaki popełniają ci, co prowokują do walki pomiędzy obiema nacjami. W odpowiedzi ukraińska prawica wprost nazywała socjalistów „zdrajcami narodu”.
Polscy socjaliści nie tylko wspierali ukraińskie marzenia o niepodległości, ale nawet przypisywali sobie ich inspirację. Wolność narodów miała zresztą być naturalnym skutkiem przewidywanego zwycięstwa powszechnej rewolucji społecznej. „Tylko socjalna demokracja […] gwarantuje zupełną autonomię i prawo samoistnego rozwoju dla każdego narodu. […] Tylko pod czerwonym sztandarem międzynarodowej jedności lud pracujący wszystkich narodowości wywalczy królestwo wolności, równości i braterstwa” – mówił Hankewycz na zgromadzeniu we Lwowie w listopadzie 1901 roku. „Ukraina socjalistyczna będzie oczywiście niezależną” – wtórował mu działacz PPS Witold Jodko-Narkiewicz – „Socjalizm nie może się przecie godzić z uciskiem narodowym”.
Współpraca była tak bliska, że w szeregach polskich organizacji socjalistycznych znaleźć można było ukraińskich działaczy niepodległościowych. Nawet sam Hankewycz, lider UPSD, był jednocześnie członkiem PPSD. Między polskimi a ukraińskimi socjalistami długo utrzymywał się zresztą dość specyficzny podział wpływów w Galicji. Ci pierwsi zajmowali się pracą w ośrodkach miejskich, ci drudzy agitowali przede wszystkim na wsi.
czytaj także
Kluczowym argumentem na rzecz współpracy był wspólny przeciwnik w postaci społecznie reakcyjnego i politycznie agresywnego imperium rosyjskiego. Socjalistyczny „Naprzód” opisywał hasło niepodległości Ukrainy jako „zarzewie rzucone na strzechę samowładnego caratu”. „My, Polacy, mamy najważniejszy interes w tym, żeby zyskać sprzymierzeńca przeciw Rosji, abyśmy mieli brata i przyjaciela, a nie wroga” – mówił Daszyński w austriackim parlamencie w roku 1908.
Separatyzm narodowości zamieszkujących Rosję przyspieszyć winien upadek tego państwa, a co za tym idzie, także i wyzwolenie Polski. A uwolnione spod obcej przemocy narody będą miały w końcu prawo stanowienia o swojej przyszłości. Rozpatrywano projekt federacji, jaka mogłaby następnie połączyć te kraje. Czołowy ideolog PPS Kazimierz Kelles-Krauz pisał, że „każda ze sprzymierzonych w walce narodowości będzie miała zupełną swobodę ukonstytuowania się samodzielnego lub wejścia w unię z Polską”, przy czym przewidywał, że z Ukrainą akurat „połączy Polskę związek luźniejszy”.
Urzekające wizje powszechnej wolności i międzynarodowego braterstwa rozbijały się jednak o brutalną rzeczywistość. Organizacje socjalistyczne ogarniały swymi wpływami i przekazem ideowym tylko część społeczeństwa. O ile w zaborze austriackim udało się rozwinąć wspólną agitację na dość szeroką skalę, o tyle o wiele trudniej było o to na ziemiach ukraińskich za rosyjskim kordonem granicznym.
Także i w Galicji zaczęły się zresztą piętrzyć problemy. W miarę rozwoju ukraińskiego ruchu narodowego pogłębiały się animozje pomiędzy oboma narodami. Nawet w UPSD widoczny był konflikt pomiędzy tymi, którzy optują za ścisłym sojuszem z polskimi socjalistami, a tymi, którzy z jednej strony oskarżają PPSD o tendencje nacjonalistyczne, a z drugiej sami chcą się od polskich współtowarzyszy separować. Po obu stronach wątpliwości budził poziom rzeczywistej gotowości do wzajemnych ustępstw. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, którędy przebiegać by mogła wspólna granica.
Niezależnie od pojawiających się nieporozumień, pomiędzy socjalistami panowała ogólna zgoda, że sprawa polsko-ukraińska musi zostać rozwiązana pokojowo, a relacje powinny być budowane na zasadach partnerskiej współpracy. Cytując Ignacego Daszyńskiego, w owym czasie socjaliści jako jedyni „budowali silne tamy przeciwko rozhukanym falom szowinizmu” i „nie dali się oszołomić narodowej nienawiści”. Nadchodzący okres wojny światowej pokazać miał, że tamy te były jednak zbyt słabe.
**
Przemysław Kmieciak – z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy.