Kluczowy problem, jaki bardzo subtelnie sygnalizuje „Humanitarna wampirzyca”, dotyczy etyki seksualnej i kwestii zgody. To wampiryzm po #MeToo. Historia ukazuje ostatecznie młodą parę negocjującą naznaczoną obustronnymi namiętnościami i popędami relację w duchu etyki zgody i troski.
Każdą porządną opowieść o traumie powinna otwierać przekonująca scena pierwotna, na zawsze naznaczająca bohatera lub bohaterkę. Twórcy kanadyjskiego filmu Humanitarna wampirzyca poszukuje osób chcących popełnić samobójstwo doskonale rozumieją tę zasadę. Historię tytułowej wampirzycy otwiera definiująca ją na całe życie scena z dzieciństwa. Jesteśmy w domu klasy średniej, gdzieś we frankofońskiej Kanadzie. Rodzina – ojciec, matka, starsza córka i siostra ojca – świętują urodziny małej dziewczynki, Sashy. Kostiumy i wnętrza wyglądają lekko anachronicznie, solenizantka dostaje w prezencie syntetyzator muzyki – dziś podobny model zobaczylibyśmy raczej w muzeum techniki, więc akcja z całą pewnością nie rozgrywa się współcześnie.
czytaj także
Nagle ktoś dzwoni do drzwi. Rozpieszczająca bratanicę ciocia zadbała o drugi prezent – klauna. Klaun prezentuje kolejne sztuczki, jest w tym nieporadny i niezręczny. Atmosfera na przyjęciu robi się coraz dziwniejsza i pełna napięcia, w końcu starsza siostra Sashy mówi: „kiedy w końcu go zjemy”? W ramach jednego ze swoich numerów klaun chowa się w specjalnej skrzyni, a gdy z niej wychodzi, zastaje stojącą nad sobą całą rodzinę. Z ust jej członków wystają wampirze kły, nieporadny klaun wkrótce przekona się, że bynajmniej nie są one żartobliwym rekwizytem.
Sasha obserwuje konsumpcję atrakcji swojego przyjęcia z narastającym przerażeniem. Choć jest już w odpowiednim wieku, nie wyżynają się jej wampirze kły. Jak tłumaczy zatroskanym rodzicom badający dziewczynkę specjalny lekarz od wampirów, Sasha niestety nawiązała więź emocjonalną z klaunem i scena brutalnego mordu, jakiej była świadkiem, zamiast wyzwolić w niej głód i instynkt łowiecki, sprowokowała w dziecku współczucie i poczucie winy.
czytaj także
Mija kilka dekad. Czas w świecie wampirów mija wolniej, Sasha wygląda więc i zachowuje się jak współczesna nastolatka. Choć czas ku temu dawno już minął, ciągle nie wykształciły się jej kły. Nawet gdyby się pojawiły, to dziewczyna nie chce zabijać, żywi się krwią „pozyskiwaną” przez swoich rodziców. Postawę bohaterki można by uznać za naznaczoną głęboką hipokryzją, w końcu godzi się na to, by na jej rzecz ginęli niewinni ludzie. W świecie Humanitarnej wampirzycy nie ma chyba jednak żadnego wegańskiego czy choćby zwierzęcego zamiennika ludzkiej krwi i Sasha ma wybór: albo żywić się ludzką krwią, albo samej zginąć.
Na swojej drodze spotyka jednak młodego chłopaka, Paula, któremu samozagłada wydaje się wręcz uwodzącą propozycją. Jest pogrążonym w depresji nastolatkiem, wychowuje go nieustannie zapracowana samotna matka. W szkole jest prześladowany przez rówieśników i gnębiony przez nauczycieli. Po południu pracuje w kręgielni, czego szczerze nienawidzi. Co dzień wspina się na dach swojego miejsca pracy i przymierza do skoku, ale nie ma odwagi, by wykonać ten jeden decydujący krok w pustkę.
Między Paulem i Sashą wywiązuje się relacja oparta na przystających do siebie potrzebach. Paul chce skończyć swoje życie, ale nie potrafi tego zrobić. Sasha, by żyć, potrzebuje krwi, ale nie jest w stanie zabijać. Gdy rodzice w końcu decydują się zaaplikować „twardą miłość” i odcinają córkę od krwi, Paul spada Sashy jak z nieba – bo przecież, jak zakłada film, odebranie życia komuś, kto i tak chce je zakończyć, jest czymś zupełnie innym niż przegryzienie gardła i wyssanie krwi z niczego niespodziewającej się ofiary. Nie będzie chyba wielkim spojlerem, jeśli napiszę, że relacja Paula i Sashy okazuje się mieć znacznie bogatszą przyszłość niż pakt samobójczo-spożywczy, wokół którego się zawiązuje.
Nie ma chyba w kinie i całej popkulturze bardziej obciążonej symbolicznie figury niż wampir. Wampiry symbolizowały już chyba wszystko: kapitalistycznych krwiopijców wysysających żywotne soki z klasy pracującej; relikty feudalizmu trzymające się życia mimo wszystkich społecznych i politycznych rewolucji; seksualnych drapieżców i inną seksualność destabilizującą heteronormę; niedające się zaspokoić pragnienie; tortury niespełnionej romantycznej miłości; absolutną samotność i wyobcowanie; wreszcie samą śmierć. Debiutującej w pełnym metrażu kanadyjskiej reżyserce Ariane Louis-Seize udało się jednak, korzystając z postaci wampirów, stworzyć całkiem świeżą alegorię.
Pastiszowo podane, utrzymane w konwencji komicznej kino wampiryczne służy reżyserce jako zwierciadło etycznych dylematów pokolenia Z. Historię Sashy można czytać jako przetworzony przez pracę bardzo bogatej i bardzo specyficznej filmowej wyobraźni portret rodziny, w której rodzice nie wiedzą, co zrobić z córką z pobudek etycznych odmawiającą spożywania produktów zwierzęcego pochodzenia.
Kluczowy problem, jaki bardzo subtelnie sygnalizuje Humanitarna wampirzyca, dotyczy jednak etyki seksualnej i kwestii zgody. To wampiryzm po #MeToo. Historia ukazuje ostatecznie młodą parę negocjującą naznaczoną obustronnymi namiętnościami i popędami relację w duchu etyki zgody i troski. Choć film podąża czasem w dyskusyjne obszary – nie każdy na przykład zgodzi się z milcząco przyjętym w Humanistycznej wampirzycy założeniem, że eutanazja jest czymś w zasadzie bezproblemowym etycznie – to broni się jako całość.
Pomaga mu w tym to, że nie traktuje siebie zbyt poważnie, a alegoria i zawarte w niej morały nie przeciążają filmowego widowiska. Louis-Seize objawia się jako bardzo sprawna reżyserka, umiejąca zainscenizować zarówno retromakrabeskę w prologu, jak i współczesny depresyjny dramat; połączyć nastoletni gniew z gotyckimi klimatami i czarną komedię z autentycznymi emocjami; wydobyć potencjał niesamowitości z nocnych zdjęć przeciętnego kanadyjskiego miasta, jakich setki na północnoamerykańskim kontynencie, i maksimum ze swoich aktorów – zwłaszcza rewelacyjnej Sary Montpetit jako Sashy.
czytaj także
Humanitarna wampirzyca nie będzie może wydarzeniem w historii gatunku, na jakie zapowiada się nowa wersja Nosferatu Roberta Eggersa, mająca wejść na ekrany pod koniec roku. Ale w fali kina grozy, jak co roku zalewającej kina w lecie, kanadyjska produkcja zdecydowanie wyróżnia się jako coś naprawdę oryginalnego, świeżego i umiejącego dowieźć do końca swoje idiosynkratyczne pomysły.