Niemal nic się w świecie Toma Cruise’a nie zmieniło: „stara, męska przyjaźń” na pierwszym planie, panowie bawią się gadżetami, gdzieś w tle są kobiety, ale latanie pozostaje zajęciem dla dużych, głównie białych chłopców.
Dla twórców nostalgia to najniebezpieczniejsza używka. Daje poczucie władzy, kontroli, czasami wręcz samograja. Wystarczy przecież zaprawić historię procentami wspomnień, niczym kostek lodu dorzucić oczywistych aluzji, a widz, złapany na kilka łyków nostalgicznego drinka, od razu się wzruszy. Tyle że nie.
Nostalgicznymi powrotami filmowe piekło jest wybrukowane. Więcej jest, zdaje się, nieudanych powrotów niż tych udanych. Nostalgiczne kino, kolejne części kultowych filmów, bazujące na naszym zachwycie sprzed lat, stały się już niemal znakiem ostrzegawczym, że raczej nie warto. Szkoda psuć sobie dawne wyobrażenie. Szkoda posmaku porażki w ustach. Bo w sumie, cóż się po latach udało? Mad Max? Bo Gwiezdne wojny czy Matrix chyba raczej nie bardzo.
czytaj także
Z Top Gun: Maverick mogło, a nawet miało być podobnie. Tymczasem film bije rekordy i coraz więcej jest świadectw, że niektórzy naprawdę chodzą oglądać go po kilka razy. Dlaczego tak się stało? Przecież wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ten film to kolejna próba zmonetyzowania naszego sentymentu do dzieciństwa.
W Top Gun: Maverick nostalgia stała się jednak tylko dodatkiem, a nie całym ersatzem filmu. Film ma do opowiedzenia historię podobną do tej z części pierwszej, ale jednak własną. To za mało. Ważniejsze jest coś innego. A mianowicie… bezpieczeństwo. Tak, Top Gun: Maverick to najbezpieczniejszy film na świecie. Najbezpieczniejszy dla widzów.
Kino lubi podejmować gry z odbiorcami. Scenarzyści i reżyserzy, jak w każdej grze, próbują zwodzić widza. Ograć go. Przedryblować. Nawet jeśli liczba sztuczek jest skończona, to twórcy wiecznie zastawiają pułapki, starają się wyprowadzić w pole i wyzywają nas do pojedynku na inteligencję. Niespodzianki, twisty fabularne, zaskakująca puenta – wszystko to ma być źródłem przyjemności.
Tymczasem twórcy sequela Top Guna wyszli z innego założenia. Widz ma się dobrze bawić w kinie nie dlatego, że jest zaskakiwany, ale dlatego, że dostaje komfort i bezpieczeństwo. Czyli dostaje dokładnie taką historię, jakiej się powinien spodziewać. Nie ma tu żadnych twistów, zasadzek, wszystko toczy się tak, jak wiemy, że się potoczy. To właśnie ten miks niebycia zaskakiwanym i nostalgii za tym, co znamy i lubimy, sprawia, że, moim zdaniem, Top Gun: Maverick odniósł taki komercyjny sukces.
Jak zapewniono widzom to bezpieczeństwo?
Po pierwsze, nostalgiczne ramowanie. Cała fabuła przetykana jest punktami orientacyjnymi z miło kojarzącej się przeszłości, czyli scenami będącymi celową kopią tych z pierwszej części. Począwszy od otwierającej sceny ze słynną ścieżką dźwiękową i oldschoolową czcionką wyjaśniającą początki Top Gun, przez sceny w knajpie, granie Great Balls of Fire, słynne podkręcanie piłki przed meczem w słońcu itd. To są te momenty, gdy widz dostaje co jakiś czas zapewnienie, że jest w tym samym ukochanym, znanym, a więc bezpiecznym uniwersum słonecznej bazy dla pilotów i jej bajkowych okolic.
Po drugie, proste emocje. W filmie właściwie nie ma złych bohaterów. Są tylko jedni dobrzy, drudzy dobrzy, ale skonfliktowani z tymi dobrymi pierwszymi, i jeszcze inni, drugoplanowi dobrzy in spe, którzy na dobrą stronę lada moment przejdą. W tym sensie Top Gun: Maverick jest wręcz kinem familijnym. Jedna wielka lotnicza rodzina, owszem, spierająca się, ale kochająca nawzajem, ma się mierzyć ze złem, które nie ma nawet twarzy i nazwy. Bo przecież jak to w każdym filmie familijnym, świat zewnętrzny jest tylko tłem do opowiedzenia rodzinnych relacji.
Po trzecie, znane sytuacje. Top Gun jest filmem o życiu… szkolnym. Przecież mimo tych wszystkich samolotów, bomb, misji tak naprawdę niemal cała akcja toczy się w szkole. Szkole specjalistycznej, elitarnej, ale jednak szkole. Dlatego tak łatwo nam odczytywać typy bohaterów i ich emocje, wzajemne animozje i przewidywać, jak to się dalej potoczy. Przecież każdy z nas spotkał w szkole albo widział w dziesiątkach filmów o szkole wredną dyrekcję, klasowego zarozumiałego prymusa, złośliwca, tych trzymających się na uboczu. Jeśli dodać do tego, że wiele osób miało crusha na nauczyciela albo doświadczyło sytuacji, że nauczyciel jest kumplem starego twojego koleżki z ławki, to ledwie po kilku scenach wiemy, gdzie i z kim jesteśmy.
Wreszcie Top Gun: Maverick zapewnił także bezpieczeństwo braku zmian. Tak, to nieco inna fabularna historia, ale, zauważmy, latanie w Top Gun to wciąż zajęcie dla dużych, głównie białych, chłopców. To wciąż kino chłopackie, gdzie panowie bawią się gadżetami, gdzieś w tle są, owszem, kobiety, ale jednak to „stara, męska przyjaźń” jest tu na pierwszym planie.
Niemal nic w tym świecie się nie zmieniło, Maverick przystojny i szalony jak zawsze, empatyczni Amerykanie znowu ratują świat, jeśli tylko dostaniesz szansę, to ją wykorzystasz, a rodzina jest najważniejsza na świecie. Nic, tylko siadać w fotelu, rozkoszować się gadżetami, o nic nie pytać, pan Cruise znowu nas wzruszy, nie stawiając nam, widzom, żadnych wymagań. W końcu po to zaprosił nas do kina, czyż nie?