Film, Weekend

Oblężona twierdza, w której wszystko kręci się wokół Polski i Polaków [Siegień o „Przesmyku”]

Propaganda Łukaszenki nie musi się silić na produkowanie kontentu przedstawiającego Polskę jako wrogiego kraju, który prezentuje wobec Białorusi kolonialne postawy – wystarczy puścić w tamtejszej reżimowej telewizji polski serial „Przesmyk”.

Kiedy sytuacja geopolityczna zaostrza się dzięki dyplomatycznym wywijasom Trumpa i jego (nie)oczekiwanemu sojuszowi z Putinem, a nas po raz kolejny ogarnia lęk, że wojna w Ukrainie nie skończy się wcale, platforma Max emituje w dawkach po jednym odcinku tygodniowo nowy polski serial Przesmyk. Producenci reklamują go jako „thriller sensacyjny pokazujący widzom współczesne środowisko szpiegowskie w trakcie rodzącego się konfliktu i wielu napięć międzynarodowych”.

Niestety, wbrew deklaracjom twórców, Przesmyk to chaotyczna pulpa, której lepiszczem są kolonialne wyobrażenia. Z serialu przebija duszna atmosfera oblężonej twierdzy, a cały świat kręci się wokół Polski i Polaków.

Kto jest kim w serialu

Plot Przesmyku jest następujący: agentka polskiego wywiadu – kobieta z rosyjskimi korzeniami i narwanym siostrzeńcem pomagającym migrantom na granicy – w stanie silnego stresu posttraumatycznego związanego z poronieniem w trakcie nieudanej akcji w Rosji, zostaje pilnie wysłana do Białorusi, żeby odszukać kreta w okupowanej przez białoruski motłoch polskiej ambasadzie. Faktycznie próbuje jednak uratować swojego partnera – zarówno w życiu seksualnym, jak i agencji – torturowanego przez funkcjonariuszy reżimu putinołukaszenki. Aha, i jeszcze w dalekim tle mamy koncentrację wrogich wojsk w okolicach przesmyku suwalskiego, znaczy się wojna wisi na włosku.

Ikonowicz: Szli na zachód osadnicy

Na podstawie tego opisu można by podejrzewać, że między główną bohaterką a kretem z ambasady będzie toczyć się wyrafinowana gra, w której stawką będzie zarówno życie jej partnera, jak i wybuch wojny. Niestety scenarzystom coś nie pykło, bo w połowie serii wciąż nie wiadomo, na czym polega intryga. W czwartym z sześciu odcinków oba główne wątki się nagle urwały. Kret został zidentyfikowany i unieszkodliwiony, a agent-partner głównej bohaterki się odnalazł. Na horyzoncie zamajaczyli za to nowi szpiedzy, których pobudek jeszcze nie znamy i mamy tylko dwa odcinki, żeby je zrozumieć.

Postaci w Przesmyku zjawiają się i znikają, ich background poznajemy nagle, np. w czwartym odcinku, kiedy dowiadujemy się, że ojciec głównej bohaterki jest Rosjaninem i w sumie nie wiadomo, czy cokolwiek z tego wynika. Istotne fakty są nam raczej opowiadane, a nie pokazywane. Motywacje bohaterów zjawiają się nagle (albo wcale), zamiast budować się lub ujawniać w miarę rozwoju akcji.

I mimo że słowo „agent” oznacza podmiot działający, to główna bohaterka nie jest postacią szczególnie aktywną, raczej jest niesiona przez prądy tej zagmatwanej fabuły. Dokądś idzie, ktoś ją gdzieś wiezie, stoi, słucha, kogoś widzi. A kiedy nie ma co pokazać na ekranie, zawsze można pokazać bohaterkę w samej bieliźnie, w staniku albo bez, w scenach intymnych, przypominających brutalne kino lat 90. W końcu od czego są kobiece bohaterki.

Ach, są jeszcze od tego, żeby zachodzić w ciąże i rodzić, albo ronić te ciąże i nie móc mieć więcej dzieci. Macierzyństwo lub jego niemożność nawet w serialu o agentce wywiadu pozostaje jedną z konstytuujących cech kobiecej postaci. Dlatego w pierwszych odcinkach serialu pojawia się wschodnia matka Polka o imieniu Maria, która funkcjonuje jako alter ego głównej bohaterki. Maria, nosząc w łonie polskie dziecię, zabija tłuczkiem do mięsa agenta białoruskiego KGB. Jako widzowie zostajemy z pytaniem: czy Maria broni siebie i płodu, czy w tej scenie symbolicznie Polski? Agentka Ewa dzieci mieć nie może, poświęciła macierzyństwo dla spraw wagi państwowej.

Rozrywka czy propaganda?

Tutaj powoli dochodzimy do tego, co w Przesmyku o wiele istotniejsze niż scenariuszowe braki, a mianowicie do sposobu przedstawiania otaczającej rzeczywistości. Serial stanowi przedłużenie politycznej, militarystycznej propagandy, która stała się narzędziem presji na środowiska obywatelskie działające na granicy polsko-białoruskiej.

Akcja serialu toczy się wiosną 2021 roku. Choć kryzys humanitarny na granicy białoruskiej rozpoczął się późnym latem i rozwinął jesienią tego samego roku, twórcy przesunęli go już na maj i umieścili w tym czasie nawet te wydarzenia, które miały miejsce dopiero w późniejszych latach. Po czterech odcinkach nie wiadomo jeszcze, czemu ten kryzys jest istotny dla fabuły serialu, ale wiemy, że siostrzeniec głównej bohaterki „wpadł w tarapaty”, bo „pomaga uchodźcom na granicy”. I tylko tyle. Pomagasz uchodźcom, znaczy się wpadłeś w złe towarzystwo, które nie rozumie prawdziwego świata.

W Hajnówce rusza proces piątki aktywistów. Przestępstwo? Ratunek dla siódemki dzieci i trojga dorosłych

W tym kontekście pojawia się dziwaczna scena, kiedy młodzi mężczyźni – w tym rzeczony siostrzeniec bohaterki Ewy – wyprowadzają z baraku grupę uchodźców. Nagle podjeżdża samochód, z którego wyskakują opryszki i zaczynają bić młodych wolontariuszy. Nie ma wyraźnego wytłumaczenia, kim są te osoby. Są w cywilu i podjeżdżają cywilnym autem, można odnieść wrażenie, że są to jacyś „lokalsi”, którzy spuszczają łomot tym, którzy uchodźcom pomagają.

Absurd tej sceny polega na tym, że zwłaszcza na pierwszym etapie kryzysu tego rodzaju przemoc wobec osób zaangażowanych w pomoc na granicy nie była wcale domeną jakichś spontanicznych grup lokalnych mieszkańców czy jakichś zorganizowanych grupek faszystowskich, ale organów państwa – straży granicznej i wojska.

U nas przy granicy – piszę te słowa z Podlasia – obstawiamy już zakłady, czy ten wątek zarysowany w pierwszym odcinku i porzucony w następnych, nie wróci na koniec, kiedy wolontariusze i organizacje pozarządowe zostaną powiązane z KGB/FSB, by wpisać się w zmanipulowany prawicowy przekaz na temat kryzysu na granicy polsko-białoruskiej.

W Białorusi, czyli gdzie?

Ale i to jest drobiazg przy wykoślawionym obrazie Białorusi, który serwuje nam Przesmyk. Przytłaczająca większość akcji serialu toczy się właśnie w tym kraju, ale nie zobaczymy tam białoruskich postaci – nie licząc funkcjonariuszy KGB i anonimowego rozjuszonego tłumu, który oblega budynek polskiej ambasady, co ma być wyrazem dezaprobaty po zamachu, jakiego rzekomo dopuścił się w Mińsku białoruski Polak Drawicz. (A przypomnę, że wiosna 2021 roku to czas, kiedy przez Białoruś właśnie przetoczył się największy obywatelski zryw w jej najnowszej historii, po wyborach prezydenckich z 2020 roku).

Końca dobiegają protesty, zdławione przez siły reżimu, machina brutalnych represji działa pełną parą, ludzie są ścigani, trafiają do więzienia, uciekają z kraju. W tych ucieczkach pomagają polskie konsulaty, które wystawiają wizy humanitarne, a najbardziej dramatyczne przypadki to ucieczki przez zieloną granicę. Nie, straż graniczna nie robiła wtedy pushbacków.

Leder: Naprawdę tak być musi?!

Reżim Łukaszenki oskarżał Polskę o prowokowanie protestów. Jako dowód miało służyć zaangażowanie działających z polskiego terytorium niezależnych mediów, np. Nexty, ale też państwowego Biełsatu, które relacjonowały wybory i towarzyszące im protesty. W maju 2021 roku na polecenie Łukaszenki białoruskie służby „porwały” samolot Ryanair, którym z Aten do Wilna leciał jeden z twórców Nexty – dzisiaj złamany i odwrócony przez KGB – Raman Pratasiewicz z partnerką. To wydarzenie, które nie miało wcześniej precedensu, doprowadziło m.in. do nałożenia dotkliwych sankcji na Białoruś, ograniczenia dostępu dla białoruskich linii do europejskiej przestrzeni powietrznej. Ale żadnego z tych wątków nie zobaczycie w Przesmyku.

Cichanouska: Walka o wolną Białoruś trwa. Nic się nie skończyło

W Mińsku poza agentami KGB i FSB bohaterka spotyka jedynie Polaków. Twórcy serialu, którzy tak chwalili się osadzeniem produkcji w rzeczywistości, zamiast gotowych do zagospodarowania faktów, wytworzyli fikcyjne wydarzenia, w których centrum znalazła się polska mniejszość w postaci członków i działaczy Związku Polaków na Wschodzie. Jeden z nich mówi podczas publicznego wydarzenia, że „dzisiaj Polacy są mniejszością w tym kraju, ale nie zawsze tak było”. I znowu nic.

Nikt nic nie wyjaśnia, nie tłumaczy. A dużo bym dała, żeby osoba, która napisała tę kwestię i włożyła ją w usta bohatera, odpowiedziała mi na pytanie, kiedy to Polacy byli w Białorusi większością? Po takiej scenie mam wrażenie, że propaganda Łukaszenki nie musi się silić na produkowanie kontentu przedstawiającego Polskę jako wrogiego kraju, który prezentuje wobec Białorusi kolonialne postawy – wystarczy puścić w tamtejszej reżimowej telewizji Przesmyk.

Ten serial jednak coś wyjaśnia

Po obejrzeniu serialu trudno się dziwić, że Polska prowadzi tak fatalną politykę wobec własnych mniejszości narodowych. W Przesmyku widać, że osoby piszące i konsultujące scenariusz mylą przynależność narodową z przynależnością państwową. Członkowie polskiej mniejszości są przedstawiani jako „nasi opozycjoniści”, którzy mówią, że Polska to ich ojczyzna.

Zupełnie umyka tutaj podstawowy fakt, że są to obywatele Białorusi, i choć nie chciałabym się tutaj w niczyim imieniu wypowiadać, to podstawowym celem działalności zrzeszających mniejszość, w tym polską, jest (czy raczej było, biorąc pod uwagę obecne warunki) zapewnienie równych praw obywatelskich w ramach państwa białoruskiego niezależnie od narodowości. W tym prawo do kultywowania własnej kultury, języka itd. Polska już wiele lat temu stworzyła przyspieszoną ścieżkę naturalizacji dla osób z państw byłego ZSRR, które wykażą polskie pochodzenie, czyli tak zwane Karty Polaka.

To, że polska mniejszość nie spakowała się w całości i nie opuściła chociażby właśnie tej szczególnie represyjnej Białorusi, pokazuje, że chodzi jej o coś więcej niż tylko poczucie związku z państwem polskim – że odczuwają przede wszystkim więź ze swoim państwem.

Do tego dochodzą dziwaczne stylizacje rodem z lat 80., mające najwyraźniej na celu podkreślenie zapóźnionego, kołchozowego i prowincjonalnego charakteru Białorusi. Polski dyplomata w serialu uprzedza zresztą główną bohaterkę, że to „dzicz i prowincja”. Można odnieść wrażenie, że ci „nasi opozycjoniści” to jakiś odprysk Solidarności, który utknął w czasie i po korytarzach Domu Polaków na Wschodzie chodzą duchy Geremka z Kuroniem. Że to jakiś zapomniany kawałek PRL-u, któremu nie udało się zrzucić jarzma sowieckiej okupacji i ustanowić prawdziwej Polski tam, gdzie Polacy kiedyś byli większością.

Porozmawiajmy o absurdach

W Przesmyku nie brakuje też drobniejszych absurdów. Zupełnie typowa dla polskich seriali ze wschodnim zacięciem jest fantomowość granicy państwowej. Gdy przeszkadza w poprowadzeniu fabuły, to po prostu się ją ignoruje.

Dlatego możemy sobie jedynie zadawać pytania, jak krwawiąca z dróg rodnych polska agentka trafiła przez nikogo nieniepokojona z obwodu królewieckiego do szpitala w Braniewie albo jak białoruska obywatelka (być może z Kartą Polaka) przekroczyła z noworodkiem bez dokumentów granicę polsko-białoruską. No chyba że przedzierała się przez Bug, Świsłocz albo bagna w Puszczy Białowieskiej.

Zabawne są też niektóre wątki kaliningradzkie, choć zapewne nie do wychwycenia przez większość widzów. Co to za obiekt jądrowy w obwodzie, gdzie pracuje jedna z postaci, pewna bogata Rosjanka obnosząca się z logo Channel? Może o czymś nie wiem, ale nigdy nie słyszałam o żadnym instytucie jądrowym w obwodzie, a budowa bałtyckiej elektrowni atomowej została spisana na straty już wiele lat temu.

Jeszcze zabawniejsze jest to, że polskie służby odkrywają, że rosyjska inżynierka jądrowa pracuje nad brudną bombą, na podstawie izotopu (wykradzionego?) z zaporoskiej elektrowni jądrowej. Czy inżynierzy od atomu w kraju, który dysponuje gigantycznym arsenałem jądrowym, naprawdę nie mają nic innego do roboty niż konstruować brudną bombę, żeby radioaktywnie skazić 1 km kwadratowy powierzchni?

Ale absolutnym hitem jest dla mnie sytuacja, gdy przybywająca do obwodu postać postanawia wybrać się do Polski, by wyśledzić tam naszą główną bohaterkę Ewę. Bogata Rosjanka mówi do swojego pomagiera, by szykował paszporty, a za chwilę już od polskich służb słyszymy, że właśnie przekroczyła granicę w Terespolu. Technicznie oczywiście da się to zrobić, ale po co? Po co jechać przez dwa kraje – Litwę i Białoruś – skoro z obwodu można się szybko dostać do Polski przez otwarte nawet dzisiaj, w warunkach wojny, przejścia graniczne, np. w Gronowie lub Bezledach?

Posłuchaj podcastu Blok wschodni:

Polacy z Polakami i dla Polaków

To są jednak szczegóły na tle odzwierciedlonej w serialu rzeczywistości, w której istnieją jedynie Polacy z Polakami i dla Polaków, a cała reszta to wroga agentura. Tekst na czarnej planszy na początku pierwszego odcinka wprowadza nas co prawda w realia, dowiadujemy się, że aneksja Krymu przez Rosję zmieniła układ sił, a oczy całego świata zwróciły się ku przesmykowi suwalskiemu, który jest „rosyjską bramą do Europy”. Ale w Przesmyku, gdy wojna może zacząć się w każdej chwili, nie widać Ukrainy ani Ukraińców. Nie widać też Litwy i Litwinów. Może dlatego, że to serial o rywalizacji dwóch imperialnych potęg, które trzęsą całym regionem, czyli Polski i Rosji.

Tymczasem w kontekście tego, co Rosjanie nazywają „korytarzem suwalskim”, największe obciążenie spoczywa właśnie na Litwie. To przez ten kraj Rosjanie mają prawo tranzytu osobowego i kolejowego do obwodu kaliningradzkiego.

W 2022 roku, zaledwie kilka miesięcy po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, jeden z pakietów unijnych sankcji uderzył w ten tranzyt, wywołując agresywną reakcję rosyjskich władz i propagandy, która groziła użyciem broni jądrowej, by „oczyścić sobie korytarz suwalski”. Wtedy, gdy dalsza eskalacja wojny przez Kreml wydawała się prawdopodobna, to litewskie władze musiały sobie radzić z tą presją. I to właśnie wtedy Politico opublikowało słynny reportaż z Druskiennik pod tytułem The most dangerous place on earth. Szkoda, że twórcy Przesmyku go nie przeczytali. Bo zamiast serialu o najbardziej niebezpiecznym miejscu na Ziemi wyszedł im serial o monotonnej polskiej równinie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij