Twórcy serialu „Kruk. Czorny Woron nie śpi” mogli wskoczyć na niosącą seriale falę kulturowych przewartościowań i spróbować opowiedzieć nam Podlasie, czyli region – jak sami twórcy podkreślają – kulturowego pogranicza, w jakiś zupełnie nieoczekiwany sposób. Ale nie spróbowali.
Kiedy piszę ten tekst, na Canal+ wciąż dostępny jest tylko pierwszy odcinek serialu Kruk. Czorny Woron nie śpi, czyli drugiego sezonu produkcji sprzed paru lat Kruk. Szepty słychać po zmroku.
Niby nie ocenia się książki po okładce, ale w przypadku seriali pierwszy odcinek gra rolę kluczową, akcja musi się porządnie zawiązać, żeby przykuć uwagę widza na kolejne godziny. Zwłaszcza w formule, jaką stosuje Canal+, który w odróżnieniu od Netflixa nie rzuca nam wszystkiego na raz, ale dozuje po jednym odcinku tygodniowo. Początek musi zatem sprawić, że po tygodniu będziemy jeszcze pamiętać o serialu i włączymy drugi odcinek.
Jeśli więc sądzić po pierwszym, nowy Kruk jest po prostu okej i już to może być samo w sobie rozczarowujące, bo na podstawie rozmów z twórcami i części recenzji można było odnieść wrażenie, że widza czeka coś zupełnie nowatorskiego i niesamowitego. Najbliżej prawdy jest chyba Aneta Kyzioł z „Polityki”, która pisze, że w drugim sezonie jest to samo co w pierwszym, tylko więcej. Jest ten sam bohater z problemami, są policjanci, tajemnicze zbrodnie, mafia i Podlasie.
Wszystko to − poza Podlasiem − znajdziemy w setkach innych seriali i nie jest to w żaden sposób dyskwalifikujące. Ludzie lubią seriale o policjantach, zbrodniach i mafii, więc powstają kolejne. Jednak z tej, wydawałoby się, ogranej do cna materii można stworzyć zupełnie nową jakość. Amerykańskie seriale, a chyba zgodzimy się, że to tam bije serialowe źródełko, coraz częściej ujawniają krytyczny potencjał gatunku. Dobrze ilustruje to ostatni sezon Fargo, który opowiada historię powojennej Ameryki z zupełnie innej perspektywy, przewartościowując kategorie swój–obcy. Twórcy Kruka mogli wskoczyć na tę falę kulturowych przewartościowań i spróbować opowiedzieć nam Podlasie, czyli region – jak sami twórcy podkreślają – kulturowego pogranicza, w jakiś zupełnie nieoczekiwany sposób. Ale nie spróbowali.
#magiapodlasia
Już pierwszy sezon nie spełniał obietnic. Wtedy wśród bohaterów pojawił się prawosławny polski narodowiec i wydawało się, że widz dowie się czegoś nowego o dziwacznej naturze, osławionej niestety, białostockiej ksenofobii. Ale szybko okazało się, że to postać poboczna. Zresztą ani ten chłopak, ani jego siostra – policjantka i koleżanka głównego bohatera nie dożyli do drugiego sezonu. Dożyła za to ich babcia, czyli szeptucha, której rola w nowym Kruku urosła. Całe szczęście, nie mówi ona już – przynajmniej w pierwszym odcinku – koszmarną mieszanką polskiego i rosyjskiego, którą posługiwała się w poprzednim sezonie. W ogóle wygląda na to, że wiele podlaskich detali tym razem dopracowano i jednocześnie podkręcono.
W jednej z pierwszych scen policjantka Justyna (Magdalena Koleśnik), schowana za wrakiem dużego fiata combi, modli się podczas strzelaniny w staro-cerkiewno-słowiańskim, czyli w liturgicznym języku cerkwi prawosławnej. Między scenami wskakują przebitki z podlaskimi krajobrazami, gdzie pojawia się to cerkiew, to krzyż prawosławny opasany tradycyjnym ręcznikiem. Jest w tym nawet nieco ostentacji.
Podlasie stało się też głównym koniem pociągowym promocji serialu. W różnych internetowych wydaniach zaroiło się od materiałów, które łączy jedno – przez wszystkie przypadki odmieniają „magię Podlasia”. W wywiadzie, którego Jakub Korolczuk, pochodzący z Białegostoku autor scenariusza, udzielił „Wyborczej”, słowo magia lub magiczny pojawia się 12 razy. Prawie zawsze „magiczne Podlasie” znajdziemy w tytułach lub leadach poświęconych serialowi tekstów.
Korolczuk podkreśla w wywiadach, że kuma Podlasie, bo to jego przestrzeń. Jednocześnie mówi, że „z perspektywy Warszawy, Bydgoszczy czy Szczecina to jest przestrzeń, gdzie jest magia, szeptuchy, natura, wschód, chłód, zimno, a dla mnie one są fundamentem tej rzeczywistości”.
W antropologii funkcjonuje rozróżnienie na perspektywę emic i etic. Pierwsza to sposób postrzegania własnej kultury przez jej uczestników, druga to opis sporządzony przez zewnętrznych obserwatorów. Z wypowiedzi Korolczuka przebija interesująca dwuznaczność, bo z jednej strony to widzenie jego własne, oparte na doświadczeniu dorastania, a więc, zdawałoby się, że głęboko uwewnętrznione, z drugiej zaś strony relacjonuje Podlasie widziane z centralnej lub zachodniej Polski i przyjmuje ten opis jako swój, jako opis fundamentalny dla podlaskiej rzeczywistości. Niby jest świadom, że w scenariuszu mitologizuje region, mówi w wywiadzie wprost, że to robi, ale nie mówi nic, co wskazywałoby, że istnieje u niego jakaś inna warstwa postrzegania, bardziej krytyczna, wychodząca poza utarte już dawno na turystyczny hasztag #magicznepodlasie z jego rzekomą wielokulturową sielanką.
Miej wątpliwość
Krytycznych pytań nie zadają też dziennikarze, biorą tę opowieść za dobrą monetę i nie świta im w głowie pytanie, jak to jest wszystko możliwe? Czy to przenikanie się kultur nie rodzi konfliktów? Jak żyją obok siebie katolicy i prawosławni? Jak odnajduje się w tym wszystkim garstka Tatarów? Koniec końców Białystok nie słynie z tolerancji i już to powinno rodzić różne wątpliwości na temat obrazu Podlasia, który w wypowiedziach budują twórcy serialu, szczególnie zaś Korolczuk, jako autor scenariusza i Podlasianin (Podlaszuk?).
Oczywiście, każdy ma prawo do własnej optyki, widzi swoje miejsca tak, jak chce i czuje, trudno dyskutować z argumentem bycia stąd. Opowieść czterdziestoparoletniego scenarzysty o tym, jak wychowywał się wśród cerkwi, meczetów, w tym multikulturowym melting pocie, jakim był ówczesny Białystok, może jednak dziwić. Wiele z istniejących dziś w Białymstoku cerkwi, niektóre rzeczywiście bardzo okazałe i trudno ich nie zauważyć, zbudowano stosunkowo niedawno.
Wschód kontra zachód, czyli polski liberał już wie, na kogo zagłosujemy
czytaj także
Białostockie centrum kultury muzułmańskiej powstało w 1994 roku w zupełnie niezwracającym na siebie uwagi murowanym budynku, nieco dalej od centrum miasta. A kiedy kilka lat temu muzułmańska gmina wyznaniowa dostała zgodę na przebudowę tzw. domu przy Grzybowej − gdzie społeczność tatarska spotykała się od lat 80. − na pełnowymiarowy meczet z minaretem, nie obeszło się bez kontrowersji i protestów mieszkańców okolicznych osiedli. Jednym z argumentów przeciwko było to, że minaret miał być dwa metry wyższy od okolicznych bloków (zgroza!).
Chyba po prostu grzeczność przemawia przez Korolczuka, bo w czasach, na które przypadło jego dorastanie, jedynym w Polsce miejscem naprawdę multi-kulti był Stadion Dziesięciolecia.
W obecnym Kruku powiewem świeżości jest nowa postać, policjantka Justyna. Wiemy już z pierwszego odcinka, że jest prawosławna, a Korolczuk w „Wyborczej” anonsuje tę postać tak: „Justyna jest z Podlasia, ona tam się urodziła, wychowała i mieszka. Gdzieś z tyłu głowy miałem poczucie, że tworzę postać kobiety, która w pewnym sensie uosabia Podlasie. Ma w sobie tę tajemniczość i dużo naturalności – w sensie czystej natury i magii. Jej korzenie wychodzą ze świata szeptuchowego, z domków, z zeszytów, w których są rozpisane sposoby na to, żeby się wyleczyć z różnych chorób”.
Nie trzeba być szczególnie obstukanym w krytyce feministycznej, żeby wiedzieć, czym to pachnie. Nieuchronnie polski fantazmat Wschodu vel kresów spotyka się z fantazmatem kobiecości. Do Niesamowitej Słowiańszczyzny, która jest jawnym bądź ukrytym skryptem wielu polskich seriali ostatnich lat, dołączają Kobiety i duch inności. Wszystko oparte jest zaś na wulgarnej i niezawodnej binarnej opozycji kultury i natury.
czytaj także
Niebezpieczeństwo tego sposobu przedstawienia polega na tym, że po stronie natury, po stronie magicznego i nieracjonalnego lokowany jest Inny, który nie jest jakimś wyobrażonym tworem, uszytym na potrzeby serialu, ale konkretną mniejszościową grupą zamieszkującą Podlasie. Wszystko, co w Kruku magiczne, postacie i krajobrazy, nie pochodzi z żadnej multikulturowości, nie wytwarza się na styku jako skutek pograniczności, tylko pochodzi z kultury prawosławnych Białorusinów, którzy w wielu miejscach na wschodzie i południowym wschodzie województwa podlaskiego zamieszkują w zwartych enklawach. Magizacja ich kultury, oczywiście na swój sposób niezwykle atrakcyjna i pociągająca, niesie ze sobą równocześnie depolityzację i ahistoryzm. Wszystkie te elementy są tak bardzo typowe dla kolonialnej wiedzy, że nie ma sensu tu się dłużej na ten temat rozpisywać.
Ruski komponent pozostaje nienazwany
Na chwilę przed seansem drugiego odcinka serii najciekawszą zagadką Kruka pozostaje dla mnie to, czy w ogóle uda się wypowiedzieć ten ruski (to jest pochodzący od Rusi, prawosławny) komponent świata przedstawionego wprost, nazwać różnicę kulturową po imieniu. Powiedzieć, że na Podlasiu mieszkają polscy obywatele nie-Polacy. Przypomina mi to atmosferę wokół filmu biograficznego o Zenku Martyniuku, który wychował się w prawosławnej wiosce Gredele w gminie Orla i za młodu wygrywał konkursy piosenki białoruskiej. Wiele osób na Podlasiu zastanawiało się, czy w tym filmie zostanie to jakkolwiek pokazane, że Zenek jest nasz, że jest przynajmniej trochę (bo matkę ma katoliczkę) ruski, że tablice z nazwą jego rodzinnej wsi są dwujęzyczne – polskie i białoruskie. Nikogo specjalnie nie zdziwiło, kiedy okazało się, że nie.
Autorzy Kruka. Czorny Woron nie śpi nie pochylają się nad tą sprawą w wywiadach, raczej typowo ją przemilczają. Nadzieję na przełom daje serialowa piosenka, którą śpiewają białostockie Południce w podlaskim dialekcie języka białoruskiego (tak na marginesie, to wciąż żywy język, w którym powstają książki i spektakle). Tekst na po swojomu przetłumaczyła podlaska entomuzykolożka Julita Charytoniuk. Ale w opisie singla na oficjalnym YouTubie, gdzie zamieszczono cały tekst, napisano jedynie, że to tekst w gwarze, bez zająknięcia się, o gwarę jakiego języka chodzi. Z opisu dowiadujemy się za to, że w serialu „nie brakuje również malowniczych pejzaży kresów oraz magii Szeptuch [pisownia oryginalna – przyp. red.] i ich przekazywanych od pokoleń wierzeń i rytuałów. Nowy singiel, podobnie jak sam serial, czerpie z tych inspiracji”.
Pozostaje się w takim razie cieszyć, że nikomu nie przyszło do głowy napisać, że to gwara kresowa. Ot, krok do przodu, krok wstecz.