Jeżeli nie trafi nas inny globalny szlag, w połowie wieku będzie nas 10 miliardów. I wszyscy będą głodni.
Podczas zakończonego właśnie festiwalu Millenium Docs Against Gravity film Pełny talerz dla 10 miliardów został nagrodzony statuetką Green Warsaw Award – jedyną w Polsce nagrodą za film o tematyce ekologicznej. Valentin Thurn, reżyser słynnego Taste the waste, dokonuje przeglądu pomysłów na rozwiązanie stojącego przed ludzkością poważnego wyzwania.
Jeżeli nie trafi nas wcześniej inny globalny szlag, już wkrótce, w połowie bieżącego wieku będzie nas – ludzi – 10 miliardów. Czy każdego uda się wyżywić? Wszystko wskazuje na to, że nie. Ziemia jest w coraz słabszej kondycji i już teraz 1/3 ludzi nie je tyle, ile potrzebuje. Pełny talerz dla 10 miliardów rzetelnie sprawdza, czy podejmowane obecnie działania rzeczywiście przybliżają nas na przyjęcie i nakarmienie dziesięciomiliardowego współmieszkańca.
Podejmując temat zastawionego stołu dla wszystkich ludzi, reżyser zdaje się rozumieć, że siada do stołu z poważnymi graczami. Zachowuje pokerową minę, nie uwypukla kontrowersyjnych aspektów, zawiesza najbardziej dyskusyjne kwestie, na przykład czy wolno czy nie wolno majstrować przy genotypie, zamiast tego jedzie do Indii i sprawdza, jak zmodyfikowane odmiany radzą sobie w porównaniu z odmianami wyselekcjonowanymi lokalnie. Czy to obserwuje fermy przemysłowe, czy mięso hodowane z komórek macierzystych, czy wielkoobszarowe plantacje, koncentruje się na elementarnej kwestii: czy dane działanie przybliża nas do rozwiązania problemu, czy, przeciwnie, próby pokonania kryzysu jedynie go pogłębiają.
Pełny talerz jest filmem radykalnie ekologicznym, chociaż jego temat z pozoru ekologiczny nie jest. Podejmując zagadnienie jedzenia, pokazuje, jak splatają się w nim wątki społeczne, ekonomiczne i klimatyczne. Z poziomu abstrakcji schodzi na ziemię, przyjmuje ludzką skalę i dochodzi do wniosku, że praktycznie żadne rozwiązanie proponowane przez dużych graczy (przywódcy, fundusze, korporacje) nie rozwiązuje problemu, lecz tworzy kolejne. Doskonale pokazuje to inny film z sekcji Klimat na zmiany tegorocznego festiwalu Millenium Docs Against Gravity – Robaki.
Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) ogłosiła, że wobec wzrostu populacji, nieopłacalności hodowli, kurczenia się terenów uprawnych i zasobów słodkiej wody, przełowienia oceanów, a wreszcie i zmian klimatycznych trzeba przemyśleć na nowo temat jedzenia i jego pozyskiwania, po czym zaczęła promować owady jako jedzenie jutra.
Bohaterami Robaków są dwaj spontaniczni, sympatyczni i entuzjastyczni młodzi ludzie, badacz Josh i kucharz Ben, jeżdżący po całym świecie i zajadający się owadami na zlecenie Nordic Food Lab, instytucji badawczej powołanej przez NOMĘ, kopenhaską restaurację, która sławę zawdzięcza spopularyzowaniu sezonowości i lokalności, a także sięganiu po nieoczywiste składniki z najbliższego środowiska. U podstaw działania leżało przekonanie, że dostęp do jedzenia to jedno, ale ważny też jest dostęp do dobrego jedzenia wpisanego w lokalny kontekst kulturowy.
Josh i Ben podróżują po świecie, próbują i dyskutują o smakach, odwiedzają społeczności Australii, Afryki, Ameryki Południowej i Azji Południowo-Wschodniej, gdzie zdobywanie jadalnych insektów i larw jest częścią lokalnych kultur. Jedząc owady przeżywają zmysłowe przyjemności, eksplozje smaków, kulinarne ekscytacje, a tym samym obnażają pojęcie obrzydliwości jako zjawiska do cna kulturowego. W kulturze Zachodu robaki kojarzą się z rozkładem i nieczystością, a to przecież rozpowszechniona żywność przemysłowa jest chorobotwórcza.
Podczas licznych podróży, jak przyznają Ben i Josh, zatruli się jeden jedyny raz – hamburgerem w Sydney.
W pewnym momencie do ich przygody włączają się globalne korporacje spożywcze. Widać, jak początkowe cele przedsięwzięcia zostaną wykorzystane przez globalne rynki, posługujące się oczywiście postulatem wyżywienia całej populacji. Doprowadza to do niespodziewanego zwrotu akcji. Ben, kucharz, rezygnuje z udziału w projekcie i w filmie, co jednak podkręca dramaturgię dokumentu, a jednocześnie pokazuje, w czym tkwi sedno globalnego problemu.
Jeśli FAO ogłasza, że robaki będą stanowić 10% pożywienia na świecie, to nie o to chodzi, żeby dodawać 10% mąki z robaków do płatków śniadaniowych albo 10% tłuszczu z larw do batoników. Rezultat jest łatwy do przewidzenia – w ten sposób działają i gigantyczne plantacje, i przemysłowe fermy – zabierają ziemię, niszczą ekosystemy i dezintegrują społeczności. Niedożywieni mieszkańcy krajów Globalnego Południa nie zobaczą ani wysoko przemysłowych produktów, ani owadów, które pozyskiwali z otoczenia. Nie o to chodzi, mówiąc zupełnie prosto, by cały świat zaczął jeść nagle pożywkę z robaków, lecz by wspierać pozyskiwanie i jedzenie owadów lokalnie, tam, gdzie są one trwale wpisane w kulturę.
Do zbieżnych wniosków dochodzą twórcy Pełnego talerza dla 10 miliardów, weryfikując efektywność wiodących pomysłów na sprostanie globalnemu wyzwaniu. Z tej weryfikacji wynika, że nic nie zbawi nas w makroskali, ani robaki, ani GMO, ani fermy, ani plantacje. Szansę powodzenia ma jedynie rozwój lokalnych systemów i rynków, lokalnych banków nasion, zrównoważonego rolnictwa wspieranego przez społeczność. Rozwiązania są różne tak, jak zróżnicowana jest Ziemia. Spójrzmy jednak na kilka wybranych dobrych praktyk z zachodniego kręgu kulturowego, które mogą w niedalekiej przyszłości okazać się kluczowe również dla polskich miast.
Will Allen jest byłym koszykarzem, a jednocześnie jedną z najbardziej wpływowych postaci działających na rzecz bezpieczeństwa żywnościowego. Rozwija ruch miejskiego rolnictwa w USA, gdzie dostęp do dobrego jedzenia jest ograniczony. Masowy przemysł spożywczy zdominował niemal cały rynek, a w efekcie dostęp do naturalnego, wartościowego i smacznego jedzenia jest ograniczony. Will Allen prowadzi organizację Growing Power, która zarządza siedmioma dużymi szklarniami w Milwaukee. Uprawia rośliny na rzecz społeczności, ale i promuje rozwiązania domowego ogrodnictwa. Wierzy, że wyżywienie ludzi w przyszłości będzie zależeć od upraw lokalnych.
Skoro 97% tego, czym handluje się na ziemi, nie istnieje, rozwiązaniem jest lokalny obrót pieniądza, by nie wędrował on w większości do banków i korporacji, lecz pracował na cele społeczności. Służy temu lokalność żywienia, między innymi wspieranie lokalnych producentów i skracanie łańcuchów dostaw. Taki model realizują Miasta Przemian, ich sieć wciąż się rozrasta, są już obecne w niemal wszystkich krajach europejskich. Choć różnią je metody działania, cel mają wspólny – zapewnienie zrównoważonego rozwoju lokalnego i, tym samym, uodpornienie na wahania rynków globalnych.
Najdalej posuniętym i najbardziej spektakularnym przykładem tworzenia lokalnych upraw jest oddolna inicjatywa Incredible Edible w brytyjskim mieście Todmorden. Mieszkańcy globalną zmianę zdecydowali się zacząć od swojej przestrzeni i własnych rąk. Wykarczowali kłujące i trujące drzewa i krzewy zaprojektowane przez architektów zieleni, a w ich miejsce zasadzili nowe. Dziś wszystko, co rośnie w mieście, jest jadalne, a w dbanie o rośliny zaangażowana jest cała lokalna społeczność.
Można? Można.
**Dziennik Opinii nr 148/2016 (1298)