Największym odkryciem tegorocznych Nowych Horyzontów są dla mnie na razie dokumenty Ulricha Seidla.
Największym odkryciem tegorocznych Nowych Horyzontów są dla mnie na razie dokumenty Ulricha Seidla. Po obejrzeniu jednego z nich, Zwierzęcej miłości, Werner Herzog miał powiedzieć, że wie już, jak wygląda piekło. Ja takie wrażenie miałem po każdym.
Dokumenty twórcy Upałów są o wiele mocniejsze niż jego fabuły. Z początku śmieszą, potem drażnią, niepokoją, zostawiają ogromny dyskomfort. Seidl zabiera widzów w sam środek zdegenerowanej, nędznej (duchowo, społecznie, estetycznie, egzystencjalnie) rzeczywistości, konfrontuje ich z dziwacznymi, śmiesznymi, na różny sposób złamanymi i pokaleczonymi postaciami. Nie udaje przy tym, że kręci filmy, bo interesuje go „spotkanie z człowiekiem”, że motywuje nim empatia. Wręcz przeciwnie, swoich bohaterom przygląda się z chłodem entomologa, często wręcz jakby specjalnie złośliwie ich prowokuje, ustawia tak, by pokazali się od najgorszej możliwej strony. Tworzy to fascynujące filmowo i poznawczo efekty, ale przy tym budzi pewne etyczne wątpliwości.
Podbrzusze demokracji
Seidl debiutował filmem Good News, przedstawiającym ulicznych sprzedawców gazet z Wiednia. Większość z nich pochodzi z Pakistanu i Bangladeszu, do Austrii przyjechali z przyczyn zarobkowych. Gnieżdżą się w rozpadających się ruderach; ich status prawny nie jest jasny. Uliczna sprzedaż gazet to praca ciężka i niezbyt dobrze płatna (rodowici Austriacy jej nie chcą), ale jedna z niewielu im dostępnych.
Seidl z lubością pokazuje przemoc i idiotyzm, z jakimi emigranci stykają się w zatrudniającej ich firmie. Obserwujemy szkolenia, na których przyszli sprzedawcy uczą się, jak mają się uśmiechać do klientów, spotkania motywacyjne z zarządem itd. Najmocniejsza jest scena, w której kamera Seidla towarzyszy kontrolerowi objeżdżającemu Wiedeń i sprawdzającemu, czy sprzedawcy są regulaminowo ubrani, stoją na swoim stanowisku, trzymają gazetę w określony przepisami sposób itp. Każde, najmniejsze nawet uchybienie regulaminu zostaje zanotowane, każdemu winnemu zostanie potrącone z pensji. Kontroler wykonuje swoją pracę nie tylko z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, ale także z pewną nadmiarową nadwyżką rozkoszy.
Widzimy więc, jak jedna z podstawowych instytucji demokracji liberalnej – codzienna gazeta – opiera się na skrajnie niedemokratycznych praktykach. Ale taka konstatacja byłaby banalna, Siedl idzie dalej. Przygląda się czytelnikom tych gazet. Większość sprzedawanych przez jego bohaterów czasopism to tabloidy pozbawione jakichkolwiek sensownych informacji, które czyta się nie po to, by się czegokolwiek dowiedzieć, ale by nie dowiedzieć się niczego i móc nadal trwać przy swoich poglądach.
Ich odbiorcy to głównie austriackie drobnomieszczaństwo – Seidl przygląda się mu z okrutną złośliwością. Pozwala się im zaprezentować z – jak wierzą – najlepszej strony, tak że sami obnażają nędzę (nie materialną, ale myślową i życiową) własnego świata. Kamera Seidla wchodzi do saloników drobnomieszczan: cała rodzina siedzi na wprost obiektywu na sofie, na ścianie za sofą landszafty, przed sofą stoliczek, na nim wazon z kwiatkami, dzielący kadr dokładnie na pół. Nachalna, banalna symetria odpowiada ciasnym ramom ich świata. A to właśnie ten świat stanowi kościec austriackiej demokracji, to gust tej klasy, jej wyobraźnia, aspiracje kształtują austriacką rzeczywistość.
Seidl jej nienawidzi, wytacza jej swoją prywatną wojnę. Z perwersyjnym umiłowaniem przygląda się jej tandetnemu dostatkowi, złemu gustowi, pazernemu egoizmowi. Robi swoim bohaterom krzywdę, ale jednocześnie wszystko to produkuje wiedzę o Austrii, której nastawiona na „empatię i spotkanie z człowiekiem” polska szkoła dokumentu na pewno nie mogłaby odkryć.
Biedni ludzie w kościele
Tę samą metodę Seidl przyjmuje w filmie Jezu, ty wiesz. Kamera stoi tu na ogół w kościele – przed ołtarzem, na środku nawy głównej. Widzimy symetryczny obraz kościelnego wnętrza. Przed kamerę podchodzą kolejni wierni: modlą się na głos, zwierzając ze swoich problemów. Kamera towarzyszy im nadal, gdy wychodzą z kościoła, wchodzi w ich świat. Bohaterowie to kobieta, której nie układa się z muzułmańskim mężem, młody chłopak, z którego dewocji naśmiewa się cała rodzina, pokłócona para przyjaciół – dziewczyna liczyła, że ich przyjaźń to coś więcej, chłopak wstąpił do nowicjatu jednego z zakonów. Wszystkie te historie montowane są z obrazami modlących się ludzi, głównie, starszych, biednych, schorowanych.
W jednym z takich ujęć widzimy grupę starszych kobiet wyglądających jak słuchaczki Radia Maryja – na głowach mają nawet takie same moherowe nakrycia. Tylko że austriackie „moherowe berety” nie są politycznie zmobilizowane. Portretowani przez Seidla ludzie są bardzo samotni, nawet Kościół nie daje im wspólnoty, na której mogliby się oprzeć. Kościoły, do których przychodzą, są puste, nie w nich nikogo poza nimi i milczącymi figurami Chrystusa.
Współczucie i śmiech
Wątpliwości etyczne co do metody Seidla pojawiają się już przy Jezu, ty wiesz; jeszcze silniej można je poczuć w przypadku filmów z jednym bohaterem. W Zabawie bez granic jest nim mistrzyni świata w zwiedzaniu parków rozrywki – w ciągu 41 lat życia odwiedziła ich ponad 150. To znowu przedstawicielka niższej klasy średniej, tak znienawidzonej przez reżysera.
W filmie towarzyszymy jej w wyprawie do Europa-Park, wielkiego parku rozrywki w Badenii-Wirtembergii. Już sam widok jeżdżącej na karuzelach i kolejkach starszej, zmęczonej, śmiesznie ubranej kobiety jest smutny. Dodatkowo poznajemy historię jej życia – ojciec alkoholik, doświadczenia przemocy seksualnej, agresji. Kobieta mówi, że parki rozrywki są dla niej enklawą, jedyną przestrzenią, w której czuje się bezpiecznie. Jej historia porusza, a jednocześnie kadry, w których fotografuje się z wielkimi maskotkami parku, wywołują śmiech na sali kinowej.
Podobnie śmieszą wypowiedzi bohatera filmu Miłośnik biustów. To mało atrakcyjny mężczyzna w średnim wieku, nauczyciel matematyki. Na lekcjach, wyjaśniając uczniom funkcje trygonometryczne, porównuje wykresy sinusa i cosinusa do kobiecych biustów. Biusty są jego obsesją, przez cały film opowiada o tym, jak powinien wyglądać idealny biust i idealna kobieta. Przy tym jedyną kobietą, z jaką ma realny kontakt, jest schorowana matka. Żyją razem w potwornie zapuszczonym mieszkaniu. Matka ciągle suszy mu głowę, żeby kogoś sobie znalazł, ale on nie wydaje się zdolny do jakiejkolwiek relacji z kobietą. Gdy oglądamy jego historię, poczucie złości i zażenowania ustępuje w końcu jakiejś formie współczucia, na pewno jednak nie da się tego bohatera polubić.
To od naszej interpretacji zależy, czy uznamy, że Seidl pomaga swoim bohaterom, czyniąc widzialnymi ich zmarginalizowane problemy, czy wręcz przeciwnie – wykorzystując pozycję filmowca, naśmiewa się z biednych ludzi, egzotyzuje ich i zmienia ich życiowe dramaty w rozrywkę dla festiwalowej publiczności. Sam ciągle nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
Na pewno jest to jednak wielkie kino, wciskające w fotel, niepozwalające się od siebie uwolnić. Fabuły Seidla kontynuują jego dokumentalną metodę i wizję świata, ale tam wszystko to zastyga w manierę, pojawia się jakaś fałszywa nuta. A dokumenty naprawdę działają – choć koszty tego, przede wszystkim dla ich bohaterów, są bardzo wysokie.