Film, Weekend

„Blisko”: Zrobić miejsce dla męskiej czułości

Kadr z filmu „Blisko".

Człowiek to niezwykle złożona istota i wiele traci, kiedy wciśnie się ją w gorset homofobii, oczekiwań, przymusu – pokazuje Lukas Dhont.

Poznajemy ich, kiedy w napięciu ukrywają się przed zakutymi w zbroje rycerzami. Nasłuchują, czy już nadchodzą, czy słychać, jak pod miarowym krokiem drży ziemia, jak szczęka stal. Wytrzymują do ostatniej chwili, a potem wyskakują ze swojej kryjówki i pędzą, aż dudni ziemia, przez pole kwiatów. Są na progu dorastania. Myślałam: któryś z nich za chwilę będzie patrzył ze smutkiem, jak ten drugi przestaje się bawić, niczego już sobie nie wyobraża.

Są ciągle razem, obserwujemy ich z bardzo bliska, widzimy zaczerwienienia na skórze, ubrudzone ziemią ręce, słyszymy ich oddechy. Oddechem jeden drugiego usypia. Opowiada mu bajkę o małej kaczuszce, która skacze aż do kosmosu, naśladuje przeciągły szum lotu kaczuszki przez niezmierzone przestrzenie, przepuszczając powietrze przez zęby.

Są blisko. Razem się bawią, razem jedzą, razem śpią. Ich ciała są dla siebie przyjazne, siadają tuż obok siebie, opierają się, dotykają. Tego, co jest między nimi, mogą pozazdrościć bracia, siostry, kochankowie, rodzice i przyjaciele. Rodzaj bezwarunkowej bliskości, który wszyscy mamy na wyciągnięcie ręki, ale zbyt wielu brakuje odwagi. Bez zazdrości, rywalizacji czy oczekiwań, tam jest tylko zachwyt i czułość, i zabawa – ich relacja jest jak woda życia albo pokarm bogów.

Lato się kończy, Léo (Eden Dambrine) i Rémi (Gustav De Waele) idą do liceum. Trafiają do tej samej klasy, co wcale nie było pewne. Wydaje się, że to doskonale, ale w nowym otoczeniu ich relacja zostaje zauważona i poddawana jest ocenie. – Czy jesteście parą? – pytają koleżanki. – Bo oparłeś mu głowę o ramię, o tak – pokazuje jedna z nich. Chichoczą. Nie jest to hejt, nie jest nawet drwina. Jest przede wszystkim ciekawość, i trochę zażenowania, jakby się podglądało. Nie mamy tu jawnej homofobii, ale wydaje się, że gdzieś pod sufitem zawisło wspomnienie nienawiści, która nie pozwala mężczyznom na czułość wobec siebie albo czyni ją podejrzaną.

W uszach Léo pytanie brzmi jak oskarżenie. – Nie jesteśmy parą. Jesteśmy przyjaciółmi – odpowiada. I pochmurnieje.

Wystarczyło spojrzenie z zewnątrz, by spłoszyć bliskość. By odleciała. Może nie na zawsze, może zaraz wróci, ale będzie trzeba znów ją oswajać. I nauczyć się jej bronić. Bo dotąd nikt z zewnątrz nie podawał w wątpliwość tego, czym ta relacja była. „Czy kiedyś wrócisz do domu?” – pytała matka Léo. „Nie wiem” – odpowiadał, a ona się uśmiechała. „Jakbym miała dwóch synów” – mówiła matka Rémiego.

Teraz Léo czuje, że ta bliskość zaczyna go uwierać, nie jest już wygodna. Léo potrzebuje więcej miejsca, potrzebuje odnaleźć się w różnych relacjach, w różnych rolach.

On pierwszy przestaje sobie wyobrażać.

Chłopaki niech płaczą. I żyją

Odtrącenie

Nie da się ładnie powiedzieć: „potrzebuję dla siebie więcej miejsca” czy: „nie możemy być ze sobą tak blisko”, i tak zabrzmi to jak „spierdalaj”. Nie da się bezboleśnie wycofać z bliskości. Zawsze będzie to okrutne, zawsze przyniesie cierpienie, rozpacz, ból.

O Rémim dowiadujemy się tylko trochę. Kamera łapie go z perspektywy Léo, albo w jego tle, albo zawiesza się na plecach Rémiego, filmując twarz Léo. Dla Léo Rémi jest bliski, wesoły, wyjątkowy, delikatny, ale jest też utalentowanym, wybitnym oboistą, na którego Léo teraz zawsze czeka, a w przyszłości będzie menadżerem.

Dlaczego wiemy o nim tak niewiele? Reżyser nie przeprowadza sekcji. Nie szuka powodów, nie tłumaczy, nie ułatwia. Nie mamy tu patologicznych rodzin, brutalnych ojców, neurotycznych matek czy szkolnego hejtu. Wręcz przeciwnie. Matki są czułe, czuli są ojcowie, czuły jest starszy brat, do którego Léo przychodzi w nocy, kiedy nie chce być sam. Czułość jest w słowach i w dotyku, którego nikt tu się nie boi. Mężczyznom dostępny jest cały wachlarz gestów, emocji, zachowań, ciepła, jakby nikt nigdy na całym świecie nie wymyślił sobie, że mężczyzn trzeba okaleczyć tak, żeby – kiedy potrzebują bliskości – mieli do dyspozycji tylko seks albo przemoc.

bell hooks: chłopcy i mężczyźni są programowani do wiary, że w pewnym momencie życia będą musieli sięgnąć po przemoc

To są fajne rodziny. Rozmawiają ze sobą, słuchają się i słyszą. Nie ma zakleszczenia w nakazach, zakazach, nie ma przymusu. „– Zjedz śniadanie. – Nie jestem za bardzo głodny. – To może się napij?” „Chcesz porozmawiać? – Tak – dobrze. Nie – to może kiedy indziej”.

Szkoła zapewnia dostęp do psychoterapii, nie odhacza jej, ale przeprowadza sumiennie podczas regularnych spotkań, dając czas, pozwalając się wypowiedzieć. „– Kiedy ostatnio płakałeś? – Ze smutku czy ze złości? Ja częściej płaczę ze złości”. W szkole też jest sporo fizycznej bliskości, na ogół szorstkiej, czasem nawet intensywnej, ale cienka granica, za którą zaczyna się przemoc, nie zostaje przekroczona.

Gdzieś w Belgii

Lukas Dhont opowiada o bliskości i okrucieństwie, o czułości i brutalności, o bólu, odpowiedzialności i stracie. Trzyma widzów blisko, tak blisko, że choć chcieliby kogoś obwinić – zapewne pamiętając uczucie odrzucenia – nie mogą. Nie ma tu śledztwa, ekscytacji, policji, przesłuchań, nikt nie rzuca podejrzeń. Pada niewiele słów. Więcej dowiadujemy się ze spojrzeń, milczenia, intensywności uderzania w bandę przy grze w hokeja, gojących się obrażeń.

Historia wpisana jest też w cykl rolniczy produkcji kwiatów w gospodarstwie rodzinnym rodziców Léo. Śledzimy i zbiór delikatnych, rozkwitłych w słońcu kwiatów, i resztki łodyg sprzątane z pola, i rozmokłą w deszczu ziemię i delikatne sadzonki, które Léo nauczył się wkładać w ziemię.

Człowiek to niezwykle złożona istota i wiele traci, kiedy wciśnie się ją w gorset homofobii, oczekiwań, przymusu – pokazuje Dhont. I ja mu uwierzyłam.

Czy w Polsce zluzowanie tego gorsetu jest możliwe? Może kiedyś. Film pewnie nie odniósłby takiego sukcesu, gdyby opowiadał oczywistość. Dla męskiej czułości, troski, bezinteresownej, jak to w przyjaźni, a nie podyktowanej popędem, miejsce w zachodnim świecie dopiero robimy. W rozmowie z Arturem Zaborskim dla „Przekroju” Dhont mówi, że sam w dzieciństwie i młodości bombardowany był obrazami bohaterów, którzy ze sobą walczą. Dlatego chciał pokazać męską wrażliwość i delikatność.

Kolejnym filmem, który o tym opowie, jest (w polskich kinach od maja) film Felixa Van Groeningena Osiem gór. Wcześniejszy to znów Felix Van Groeningen i Mój piękny syn, gdzie relacja ojca i syna wystawiona jest na próbę.

Był sobie chłopak i uzależnił się od metamfetaminy

Gdzieś w Polsce

Czy pan minister Czarnek, pan Andrzej Duda, pan Tomasz Duklanowski z Radia Szczecin i inni panowie hejterzy, przepełnieni pogardą i cynizmem wojownicy patriarchatu, pójdą do kina na Blisko? Chciałabym. Ale podejrzewam, że cały film będą czekać na jakąś „akcję”, na „dojechanie”, na to, by wreszcie ktoś komuś spuścił porządny wpierdol. To, co zobaczą, może zwyczajnie nie zmieścić im się w głowach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij