Film

Jak kot w wodzie [o filmie „Flow”]

W gąszczu narzekań na narracyjny marazm w opowiadaniu o kryzysie klimatycznym pojawia się on – słynący z niezależności i wstrętu do wody kot, któremu dzięki nauce pracy zespołowej udaje się przetrwać powódź.

O Flow, czyli najnowszym filmie łotewskiego twórcy animacji Gintsa Zilbalodisa, mogłyście usłyszeć przy okazji rozdania Złotych Globów. Niepozornej opowieści o kocie, któremu przychodzi się zmierzyć z wielkim żywiołem, udało się zabłysnąć wśród hollywoodzkich produkcji i zdobyć statuetkę, a wiele wskazuje także na to, że do wzięcia ma oscarową nominację.

Dla łotewskiej kinematografii to moment historyczny, bo do tej pory nie odnotowała na koncie podobnego międzynarodowego sukcesu. Wspominam o nim jednak nie z powodu szczególnego przywiązania do wielokrotnie kompromitujących się w przeszłości i wyraźnie zachodniocentrycznych laurów przyznawanych za oceanem, lecz z uwagi na godny odnotowania zbieg okoliczności.

Faszyzm w krainie Oz [Januszewska o „Wicked”]

Termin ogłoszenia listy tytułów z szansą na Nagrody Akademii Filmowej, a pewnie i gala ich rozdania, stoją pod dużym znakiem zapytania. Wszystko przez pożary trawiące Kalifornię, w której mieści się przecież Fabryka Snów i Dolby Theatre (słynny napis Hollywood wcale nie spłonął, choć taki news krążył po sieci). Gdy Ameryka walczy z ogniem, bez wątpienia podsycanym przez wzrost globalnej temperatury, film Zilbalodisa opowiada o starciu z wielką wodą, która również widnieje w katalogu konsekwencji wywołanych zmianą klimatu.

Wprawdzie reżyser nie odwołuje się wprost do tego kontekstu, trudno jednak nie czytać napisanej przez niego wraz z Matīssem Kažą historii jak pewnej przestrogi czy komentarza do dostarczającej nam apokaliptycznych scen współczesności. Nawet jeśli pierwowzorem – jak interpretują niektórzy – dla tego obrazu mógł być biblijny potop albo odyseuszowska przeprawa przez Morze Sycylijskie.

Fabuła Flow skupia się wokół wody opanowującej opuszczony przez ludzi świat. To w nim główny bohater – czarny (według niektórych szary – zdecydujcie same, zanim nazwiecie mnie daltonistką) kot jeszcze wczoraj mógł samotnie chadzać własnymi, leśnymi ścieżkami, dziś musi nauczyć się pływać oraz dogadywać z przedstawicielami innych gatunków, w tym bynajmniej nie witanego z otwartymi łapami labradora, na ratunkowej łódce.

Nie mylcie jej z Arką Noego i nie myślcie sobie, że Flow sili się na łopatologiczną, charakteryzującą raczej Disneya dydaktykę, umieszczoną w ramach typowej podróży bohatera. Co to, to nie. Choć sierściuch-indywidualista rzeczywiście przechodzi przemianę – albo raczej odkrywa w sobie empatyczne zdolności do koegzystencji z innymi, gdy zmuszają go do tego okoliczności.

Sekspracownicy w pogoni za amerykańskim snem [Majmurek o filmie „Anora”]

Nie jest on postacią przesadnie idealizowaną. Nie staje się nagle altruistą porzucającym własną osobowość czy życie na rzecz załogowego kolektywu przetrwania. Pozostaje kotem z pełnym anturażem bardzo realistycznie odwzorowanych kocich cech. Takich, których z uwagi choćby na zwinność tej rodziny zwierząt nie da się wyreżyserować czy wytresować w kinie aktorskim, ani uchwycić w dokumentalnym.

Stąd wybór animacji wydaje się oczywistością, ale nie jest to animacja podobna do czegokolwiek, co proponuje współczesny repertuar gatunku. Przypomina – co podkreślają zgodnie niemal wszyscy recenzenci – raczej gry wideo, choć nie powiedziałabym, że jest zupełnie nostalgicznym westchnieniem do starych rozwiązań – w końcu to film stworzony w może i nie najnowszym, ale ostatnio zyskującym na popularności Blenderze. Jeśli z kolei grałyście w Straya z 2023 roku, to pewnie też znajdziecie podobieństwa.

Słuchaj podcastu autorki tekstu:

Spreaker
Apple Podcasts

Nie będę udawać zapalonej gamerki i specki od technikaliów. We Flow, który może, ale nie musi zachwycać wizualnie, ujmują mnie przeczące zasadom rządzącym współczesnym  przebodźcowanym światem cisza, skupienie i… odpoczynek od ludzkiego zgiełku. Co nie równa się w żaden sposób utracie dynamiki fabularnej ani emocjonalnej.

Jako osoba skarżąca się na poważne problemy z deficytem uwagi przez prawie 1,5 godziny seansu ani razu nie zerknęłam telefon. To ważna informacja także z punktu widzenia najmłodszej i trudnej jeśli chodzi o utrzymanie uwagi widowni.

Coppola to seksistowski dziaders, który cały czas myśli o starożytnym Rzymie [o „Megalopolis”]

Przede wszystkim jednak bohaterowie – oprócz psa i kota także kapibara, afrykański sekretarz, lemur czy wreszcie waleń – nie są kreskówkowo, a przez to hałaśliwie poddawani antropomorfizacji. Dlatego przez cały film nie usłyszymy ani słowa przynależnego ludzkiej naturze. Można za to rozkoszować się nienachalną muzyką i prawdziwymi odgłosami przyrody, obserwując co robią zwierzęta w czasie powodzi i jak się zachowują.

„Ten film to dowód przeczący tezie ekozapaleńców, którzy twierdzą, że wystarczy oddać wszystko naturze, by zapanowały sielanka i spokój. A przecież to świat niepozbawiony agresji” – podsłuchałam po wyjściu z kina recenzji jednej z widzek. Na szczęście spora większość obrońców przyrody raczej nie jest na tyle naiwna, by wierzyć, że inne gatunki są pozbawione przemocy, ale dość istotną uwagą jest ta o braku tendencji do wybielania zwierząt we Flow.

Perfekcyjnie szlachetni bohaterowie nie są ani ciekawi, ani godni naśladowania, dlatego na łódce powodziowych przetrwańców nie brakuje konfliktów – takich, które łatwo przełożyć choćby na te, które czekają nas w wyniku migracji klimatycznych (jeśli wydaje wam się, że trudno wytłumaczyć te skomplikowane sprawy dzieciom, pokażcie im ten film).

Dzięki próbom nadania przedstawionemu światu autentyczności film nie ma w sobie nic z moralizatorskich bajek, na które siłą ciąga się całe szkolne klasy, a potem – odnotowuje wysoki poziom znużenia. Nie zasną na niej także osoby wybierające się z latoroślami do kina, ale tak naprawdę – niezależnie od statusu wiekowego i rodzicielskiego – Flow ma duże szanse trafić do (głów i serc) szerokiej publiki.

Może także odpowiedzieć na nieustające debaty wokół klimatu i to, jak – wedle parafrazy słów Marcina Napiórkowskiego – „mając rację, mieć także narrację”. Pokazuje, jak będąc po dobrej stronie historii nie gardzić w poczuciu lepszości tymi, którzy jeszcze tam nie dotarli, a się wahają. To oni, a nie ci nieprzekonani, interesują nas najbardziej.

W kinie w Lublinie [o filmie „Prawdziwy ból”]

Dlatego chciałabym, żeby Flow trafił do tych, którym się wydaje, że nie ma co panikować albo że antymigranckie, antyklimatyczne i antyśrodowiskowe decyzje uśmiechniętego rządu Donalda Tuska i innych są w porządku. Jeśli nie rozczuli ich pokaz solidarności kociej załogi, to chyba nic nie będzie w stanie. Moc, aktualność i uniwersalizm Flow polegają właśnie na tym, że przemawiają do doświadczeń lub niepokojów osób, które zmagały się, zmagają lub będą zmagać z atakiem nieposkromionych żywiołów.

Tak się składa, że mowa o każdym i każdej z nas, bo wedle raportu unijnej służby ds. zmian klimatu Copernicus średnia temperatura globalna przekroczyła 1,5 st. C powyżej poziomu sprzed epoki przemysłowej. To oznacza, że nikt na świecie nie jest zupełnie bezpieczny. Może być natomiast zdolny do przetrwania i współpracy tak, jak kot, który w wodzie i stadzie nie mógł poczuć się jak ryba, ale zdołał przeżyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij