Film

Drapieżne syreny z Warszawy [Majmurek z Gdyni]

Dawno nie widziałem polskiego filmu, który byłby tak dynamiczny i zmysłowy jak „Córki dancingu”.

Na każdym festiwalu czekamy na coś takiego: na odkrycie, film, który wciśnie nas w fotel i ustawi percepcję całej imprezy. Ja miałem szczęście zobaczyć taki film w Gdyni już pierwszego dnia. Zachwyciły mnie Córki dancingu, debiut Agnieszki Smoczyńskiej. Film niezwykły, fantazyjny, całkowicie odstający od polskiego kina, tworzący swój własny, osobny estetycznie i myślowo świat.

Tytułowe córki to dwie syreny, które grupa muzyków wyławia z Wisły. Przyłączają się do ich zespołu i śpiewają razem z nim na jednym z dansingów Warszawy lat 80., dogorywającej komuny i zbliżającego się przełomu. Jedna z syren, Srebrna, zakochuje się w basiście z zespołu, decyduje się pozbyć dla niego na dobre rybiego ogona i przyprawić sobie ludzkie nogi. Narracja znana z Małej syrenki, ale tu Mała syrenka spotyka się z Szamanką i z cielesnymi koszmarami Davida Cronenberga. Syreny nie są bowiem niewinnymi córkami morza, to istoty drapieżne, mordujące  i pożerające ludzi, zwłaszcza zbyt łatwo dających się uwieść ich urokowi mężczyzn.

Co symbolizują tu syreny? Na pierwszym poziomie polimorficzną, perwersyjną seksualność niepoddającą się organizacji genitalnej. W jednej z pierwszych scen widzimy je rozebrane, pozbawione kobiecych narządów płciowych, „jak u lalek Barbie” – jak komentuje jeden z oglądających to mężczyzn. A jednak ich wybuchowa seksualność nie potrzebuje wagin, by eksplodować na ekranie. Erotyczna scena między jedną z Syren, Złotą, a szantażującą ją milicjantką (Katarzyna Herman), w której w rytm muzyki w łóżku odsłaniają się rybie łuski, ogon, pazury i kły syreny, należy do jednej z najciekawszych w polskim kinie. Jest jak lesbijska ekranizacja leśmianowskiego Gada. Postać Herman mogłaby powtarzać za kobiecym podmiotem lirycznym: „Lubię, gdy żądłem równasz mi brwi/I z wargi nadmiar wysysasz krwi//I gdy się wijesz wzdłuż moich nóg/Łbem uderzając o łoża próg”.

Syreny przypominają też kobietę-kanibalkę z filmu Trouble Every Day Claire Denis, pożerającą kolejnych zafascynowanych nią mężczyzn. Francuski filozof Jean-Luc Nancy, pisząc o tym filmie, interpretował go jako traktat o pocałunku. Pocałunku przechodzącym w pożeranie, radykalnej seksulaności pochłaniającej swój obiekt. Choć Agnieszka Smoczyńska, jak sama przyznała, nie znała filmu Denis, jej Córki dancingu operują w podobnych rejestrach.

Jeśli wierzyć innemu mistrzowi french theory, Lyotardowi, kapitalizm jest ruchem znoszenia opozycji płci i genitalnej organizacji seksualnej. W tym ujęciu syreny – na wakacjach w Polsce Jaruzelskiego – byłyby tu zwiastunem nowego kapitalistycznego porządku, nadchodzących przemian. Mężczyźni i kobiety są tu ofiarami uwiedzenia, któremu po roku ’89 ulegliśmy wszyscy. Co znów zbliżałoby ten film do Szamanki. Ale i bez tych interpretacji Córki dancingu świetnie działają. Można je odbierać na najprostszym, czysto sensorycznym poziomie i też dają kopa – udało się w końcu w Polsce zrobić idealne postmodernistyczne dzieło dwukodowe.

Całość zrealizowana jest w konwencji musicalu. Przez narrację prowadzą nas kolejne brawurowo wykonane i zainscenizowane filmowo numery. Dawno nie widziałem polskiego filmu, który byłby tak dynamiczny i zmysłowy. Wiele osób w Gdyni doceniło wizualną stronę filmu, narzekając jednocześnie na „brak scenariusza”, historii, zbyt słabą fabułę. Estetyka Córek dancingu jest jednak dla mnie tak totalna i uwodzicielska, tak niesie mnie ona przez cały film, że nie zwracam uwagi na wszystkie ewentualne fabularne dziury i braki. Ten film trzeba oglądać bardziej zmysłowo niż narracyjnie, doświadczać go jak obraz w galerii, jak teledysk.

Córki dancingu pokazują też, jak ważna w kinie jest praca zespołowa. Ten film może służyć jako folder potencjału młodego polskiego kina – na planie udało się zebrać najbardziej utalentowanych twórców młodego pokolenia. Scenariusz pisał Robert Bolesto, który wcześniej razem z Krzysztofem Skoniecznym napisał Hardkor disko – teraz w produkcji jest już jego film o rodzinie Beksińskich. Wizualnie zachwycające zdjęcia zrobił Kuba Kijowski, znany ze współpracy z Tomkiem Wasilewskim i Przemysławem Wojcieszkiem, ale także z prac wykonywanych w polu sztuki wspólnie z artystką wizualną Agnieszką Polską. Jak zresztą sam mówił, dla ekipy inspiracją na planie były obrazy Aleksandry Waliszewskiej.

W filmie zebrano też świetny zespół aktorski. Wspaniałe są odtwarzające Złotą i Srebrną Michalina Olszańska i Marta Mazurek. Obawiałem się tego castingu, wcześniej miały bardzo złe role w beznadziejnych filmach: Olszańska w Piąte, nie odchodź, Mazurek w Warsaw by night. Tu jednak są bezbłędne.

Bardzo bym chciał, by jury dostrzegło ten film, by nie skończyło się tylko nagrodą za debiut. Zawsze mi brakowało takiego kina, bezkompromisowego w wyobraźni, bezczelnie własnego, a przy tym zdyscyplinowanego, spektakularnie atrakcyjnego i ciężkiego od sensów. Z niecierpliwością czekam na kolejne produkcje tej ekipy.

 

**Dziennik Opinii nr 261/2015 (1045)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij