Gdybym była ministrą edukacji, rekomendowałabym wysyłanie gimnazjalistów na film „Spotlight”.
Katoliccy księża od dekad pozostają na całym świecie wyjątkową grupą zawodową. Jak pokazują wybuchające co kilka lat w różnych krajach skandale – do swoich przywilejów pracowniczych mogą zaliczyć całkiem skuteczną ochronę przed odpowiedzialnością karną za czyny pedofilskie oraz za tuszowanie tego rodzaju przestępstw, popełnianych, jak wynika z ujawnionych spraw, nawet na czterolatkach. Do kin wchodzi właśnie Spotlight – znakomity, nominowany do tegorocznych Oscarów film na ten temat. Gdybym była ministrą edukacji, niezwłocznie (albo nawet szybciej!) rekomendowałabym dyrektorom szkół wysyłanie gimnazjalistów na zbiorowe seanse w ramach lekcji etyki – to jest, oczywiście, religii, bo przecież lekcje etyki nie występują w większości szkół (dokładnie rzecz biorąc, nie występują w 83% szkół w Polsce, jak wynika z badań rzecznika praw obywatelskich).
Film Toma McCarthy’ego brawurowo opowiada historię śledztwa przeprowadzonego w 2002 roku przez dziennikarzy śledczych z redakcji „Boston Globe”. W efekcie ich kilkumiesięcznej pracy przed sądem stanęło kilkudziesięciu księży-pedofilów z diecezji bostońskiej, którzy wcześniej nawet przez kilka dekad molestowali dzieci. Ujawnienie skandalu pedofilskiego przez dziennikarzy ośmieliło do mówienia kolejne ofiary i w Stanach w następnych latach odbyło się kilka tysięcy procesów przeciwko księżom-pedofilom, co spowodowało znaczne przyśpieszenie podobnych procesów w kilku innych krajach (w Australii, Kanadzie i Irlandii). Co niestety charakterystyczne w tego rodzaju historiach, arcybiskup diecezji bostońskiej, Bernard Law, który przez dekady tuszował przestępstwa podległych mu księży-pedofilów, przenosząc ich z jednej parafii do drugiej, w ramach kary został przeniesiony do Watykanu i mianowany archiprezbiterem patriarchalnej bazyliki liberiańskiej w Rzymie, a w 2005 roku wziął nawet udział w konklawe.
Mieszkanka kraju, w którym Kościół katolicki uzurpuje sobie prawo do wpływania na władze świeckie i prawodawstwo, musi zwrócić szczególną uwagę na filmowy wątek odkrywania przez dziennikarzy uniwersalnej międzynarodowej instrukcji kościelnej dotyczącej prowadzenia tego rodzaju spraw.
Film przywołuje motywy powtarzające się w każdej sprawie pedofilii w Kościele, która wypłynęła na wierzch i trafiła do mediów.
Zawsze pojawia się przedstawiciel Kościoła, który w publicznych wypowiedziach o sprawie niezmiennie podkreśla, że wieloletni brak reakcji zwierzchników księdza-pedofila wynikał z tego, że takie sprawy są po prostu „absolutnym marginesem”. Zawsze istnieje milcząca większość, która nie zamierza się podkładać oraz grupa przedstawicieli lokalnej społeczności, którzy wspierają księdza, bo to po prostu niemożliwe, żeby taki ludzki człowiek coś takiego zrobił. Ofiary są za to przedstawiane jako osoby podejrzane, wyuzdane, histeryczne, niegodne zaufania i oddające się nałogom, co jest o tyle proste, że jednym ze skutków molestowania jest trauma, która wielu osobom zwyczajnie nie pozwala stać się tak zwanymi ludźmi sukcesu oraz przykładnymi obywatelami. Obrońcy ofiar, czyli prawnicy działający pro bono lub założyciele stowarzyszeń reprezentujących ofiary, są prezentowani jako osoby, które nie wiedzą, co robią, należą do podejrzanych grup wpływów i ogólnie fiksaci.
Powtarza się modus vivendi: ofiary są różnymi środkami perswazji przekonywane do milczenia, a sprawców w wypadku groźby „medialnej wrzawy” najczęściej po prostu przenosi się do innej parafii, gdzie mogą bez przeszkód działać dalej. W ten sposób jednemu z księży oskarżonych w aferze bostońskiej, Johnowi Geoghanowi, udało się skrzywdzić ponad sto trzydzieścioro dzieci. Często schematyczny jest też wybór ofiary – księża-pedofile najchętniej wybierają dzieci z rodzin o niskim kapitale społecznym, bo takie są bardziej bezbronne i zwykle nie mają się komu poskarżyć.
Niestety wypowiedzi polskich hierarchów kościelnych przy okazji spraw pedofilskich z ostatnich lat również pasują do tego filmowego schematu. Na przykład odpowiedź rzecznika Konferencji Episkopatu Polski na pytanie TOK.FM o skalę problemu pedofilii w kościele (2013) – Józef Kloch powiedział po prostu, że polski Kościół nie zbiera informacji od biskupów na temat nadużyć księży. To zwyczajnie niepotrzebne, bo to „absolutnie odosobniony margines”, jak tłumaczył w tym samym roku w „Naszym Dzienniku” europoseł PiS, Janusz Wojciechowski. Swoją tezę, z logiką typową dla przedstawicieli tej partii, uzasadniał tym, że w zakładach karnych wśród półtora tysiąca skazanych za pedofilię jest tylko jeden ksiądz. Działo się to w kontekście sprawy arcybiskupa Wesołowskiego, który w związku z molestowaniem ministrantów na Dominikanie przebywał w tym czasie … nie w zakładzie karnym oczywiście, tylko w areszcie domowym w Watykanie. Na pewno pamiętacie też słynną wypowiedź arcybiskupa Józefa Michalika, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, której niesłychana treść zasługuje na cytowanie po wsze czasy (ku przestrodze!): „Wielu molestowań udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzicami były zdrowe. Często wyzwala się ta niewłaściwa postawa czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”.
Wracając do gimnazjalistów: ze względu na wspomniany smutny uniwersalizm opowiedzianej w filmie historii oraz zachowanie hierarchii kościelnej Spotlight byłby pierwszorzędną podstawą do omawiania z nimi znaczenia takich pojęć jak konformizm czy hipokryzja – i do wyjaśniania kluczowych różnic między dobrym i złym dotykiem oraz między sygnalistą a donosicielem. Co byłoby o tyle istotne, że utrzymywanie społeczeństwa w niewiedzy w kwestii definiowania tych pojęć to, także w Polsce, narzędzie ochrony księży-pedofilów przed wymiarem sprawiedliwości. Za ilustrację może tu posłużyć choćby przypominana niedawno w mediach historia prokuratora Stanisława Piotrowicza, który w 2001 roku zdecydował o umorzeniu śledztwa wobec księdza-pedofila z Tylawy, który lubił wkładać małym dziewczynkom język do gardła i palec do pochwy. Najwyraźniej nieświadomy definicji „złego dotyku” prokurator, a obecnie szef parlamentarnej komisji sprawiedliwości i praw człowieka, uznał te działania za przejaw „zdolności bioenergoterapeutycznych księdza”.
O podobnym zamęcie pojęciowym świadczą też słowa nauczycielki z Zabrza, która w czasie, kiedy toczył się już proces siostry Bernadetty, odpowiedzialnej za gwałty na dzieciach i wieloletnie znęcanie się nad nimi w prowadzonym przez nią ośrodku opieki sióstr boromeuszek, mówiła do innych nauczycieli: „To konflikt wiary. Jestem katoliczką i nie będę donosić na siostry zakonne. Innym też odradzam”. Warto tu przytoczyć też zdecydowane tezy z listu pasterskiego biskupa Antoniego Dydycza: „Nie można naciskać na duchownych, by byli współpracownikami świeckich instancji […] Kościół jest atakowany również za to, że jego przedstawiciele nie są donosicielami i nie przekazują informacji na temat pedofilii do odpowiednich instancji”.
Może gdyby arcybiskup wiedział, że ten, kto informuje o przestępstwie, jest sygnalistą, a nie donosicielem, to skupiłby się na ochronie dzieci przed pedofilami, a nie na ochronie księży-pedofilów przed wrednymi donosicielami.
Aby w przyszłości uniknąć tego rodzaju, jak by to ująć, niezręczności, szczerze polecam mój pomysł na wycieczkę edukacyjną dla dzieci i katechetów pod rozwagę ministrze Annie Zalewskiej.
No dobrze, dobrze – wiem, że biało-czerwona drużyna się na to nie nabierze (zresztą ma teraz pilniejsze zadania: trwają dramatyczne poszukiwania zaginionego miliona ukraińskich uchodźców, których przyjęła do kraju premier Szydło, tylko potem zapomniała, co z nimi zrobiła). W końcu nie da się ukryć, że w filmie McCarthyego relacjonuje się bezpardonowy atak na swobodę działania urzędników kościoła katolickiego, a jak powiedział poseł Kaczyński: „Każda ręka podniesiona na Kościół, to ręka podniesiona na Polskę”. Na szczęście Spotlight opowiada o podniesieniu ręki na Kościół katolicki w USA, więc mogę namawiać czytelników do wizyty w kinie bez ryzyka oskarżenia o podżeganie do działań antypaństwowych.
Optymiści twierdzą, że w kościele toczy się za sprawą papieża Franciszka tak zwana dobra zmiana, która prędzej czy później dotknie także polski betonowy episkopat. Ale kiedy w 2014 „The Telegraph” zacytował wypowiedź papieża o tym, że około ośmiu tysięcy księży (2% spośród wszystkich), w tym niektórzy w randze biskupów i kardynałów, to pedofile, natychmiast pojawiło się dementi ze strony Watykanu relatywizujące te słowa. Również Komitet Praw Dziecka przy ONZ w swoim raporcie ocenił działalność papieża Franciszka i Kościoła w tej materii jako niewystarczającą i nakierowaną raczej na ochronę reputacji Kościoła niż dzieci.
Działająca w Polsce Fundacja „Nie lękajcie się”, która zrzesza ofiary księży-pedofilów i zbiera świadectwa tego rodzaju przestępstw, także oceniła nowe wytyczne dotyczące procedur związanych z przypadkami pedofilii jako niewystarczające. Członkowie Fundacji w liście otwartym pisali w zeszłym roku m.in.: „Już art. 3 punkt 2 wskazuje nam drogę, którą naszym zdaniem nie powinno się iść. Uważamy, że to duchowny powinien mieć obowiązek zgłoszenia faktu czynu pedofilskiego na policję lub prokuraturę. Zgłoszenie sprawy do instytucji kościelnej powinno automatycznie obligować Kościół do zgłoszenia tego faktu odpowiednim organom świeckim. Z kolei art. 5 selekcjonuje ofiary. Uważamy, że ofiarom bez względu na wiek przysługuje prawo do obecności adwokata, psychologa lub osoby bliskiej podczas całego procesu kanonicznego. Przepis art. 7 punkt 4 wspomina o wizji lokalnej. Aż dech w piersi zapiera sama myśl o sprawcy, a cóż dopiero konieczność ponownego przeżycia wszystkiego w miejscach, gdzie to się działo”. Do tej pory nie słyszałam o spektakularnym zwrocie w stosunku władz kościelnych do tego problemu. Również powołanie przez obecne władze państwowe wspomnianego już Stanisława Piotrowicza na szefa sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka nie jest pozytywnym sygnałem dla ofiar pedofilii w Polsce.
Tym bardziej polecam wszystkim wyprawę do kina, bo Spotlight przekazuje dwie kluczowe w tej sytuacji informacje. Po pierwsze,
bez względu na potęgę polityczną Kościoła w danym kraju, jeżeli znajdzie się kilka ofiar, które odważą się mówić, ośmiela to kolejne i w ten sposób stopniowo powstaje masa krytyczna świadectw, której w końcu nie da się zignorować.
Po drugie, uparty sygnalista (lokalny dziennikarz, prawniczka, aktywista, sąsiadka) jest w stanie rozbić zmowę milczenia w małej społeczności, bo żadna społeczność nie jest monolitem.
**Dziennik Opinii nr 36/2016 (1186)