Multi-kulti, przyjaźń, empatia, miłość, seks, rodzina, choć niekoniecznie tradycyjna... Tylko to może uratować świat. Kina Dunin o serialach „Sense8” i „Wielkie kłamstewka”.
Sense8
Serial sióstr Wachowskich, pierwszy sezon pokazano w 2015 roku, a w końcu zeszłego roku dwugodzinny pilot sezonu drugiego, którego emisja zacznie się na początku maja. Jeśli więc ktoś zechce dołączyć do fanów serialu, jest dość czasu, żeby zaliczyć początek.
Piszę o siostrach Wachowskich nie tylko dlatego, że nie wszyscy jeszcze zauważyli, że dokonały one korekty płci, ale także dlatego, że – jak sądzę – nie jest to bez znaczenia dla wymowy filmu otagowanego jako SF, LGTB i queer. Jak dla mnie przyjemne połączenie. Mimo wielu bardzo dramatycznych wydarzeń i niekiedy gęsto ścielącego się trupa film ten jest przede wszystkim afirmacją różnorodności i ludzkiej empatii. Już czołówka wprowadza nas we właściwy nastrój – obrazki ze świata, sławne stolice i miejsca, a nawet miasteczko Twin Peaks, afrykański targ, piękne widoki, całujący się geje, kobiety i mężczyźni, młodzi i starzy, wszyscy zadowoleni albo zajęci swoimi sprawami. Mrowie sympatycznych ludzi mieszkających w pięknym, zróżnicowanym – pięknie zróżnicowanym – świecie.
Piszę o siostrach Wachowskich nie tylko dlatego, że nie wszyscy jeszcze zauważyli, że dokonały one korekty płci, ale także dlatego, że – jak sądzę – nie jest to bez znaczenia dla wymowy filmu otagowanego jako SF, LGTB i queer.
Zacznijmy jednak od SF. Ósemka bohaterów, wszyscy urodzili się dokładnie w tym samym momencie, ma zdolność do telepatycznego kontaktowania się ze sobą. Tworzą „gromadę”, co oznacza, że mogą też współtowarzyszom się pojawiać, wcielać w nich i w trudnych sytuacjach udzielać swoich mocy. Trochę jak w grach: potrzebujesz włamywacza? Proszę bardzo! Mistrza sztuk walki? Też możesz dostać. A może przydałaby się cwana farmaceutka, która z płynów do prania zrobi bombę, albo genialna hakerka? Pojawią się w razie potrzeby. Z czasem bohaterowie zaprzyjaźniają się między sobą, a nawet zakochują, poznają swoje sekrety, chociaż w realu spotyka się w końcu tylko jedna para. Od czasu do czasu uprawiają też zbiorowo seks, bardzo słodki. Ściga ich w morderczych celach organizacja wspierana przez międzynarodowe rządy – to są źli. Na początku wszystko wydaje się dość skomplikowane, cofamy się nieco w przeszłość, i pierwszy odcinek pozostawia nas w stanie lekkiej konsternacji, ale wystarczy pamiętać, że to prosty schemat: źli (światowy establishment) prześladują dobrych, którzy jedynie pragną być w życiu szczęśliwi, będąc sobą.
I tu pojawiają się wątki LGTB – para uroczych i seksownych lesbijek, jedna biała, druga czarna (ze Stanów Zjednoczonych) oraz para gejów z Meksyku. Jeden jest uwielbianym aktorem macho latynoskich filmów klasy B, prawdziwy latino lover, oczywiście niewyoutowanym. Reszta towarzystwa jest też odpowiednio zdywersyfikowana: amerykański policjant, piosenkarka z Islandii, bogata i skromna Hinduska, Koreanka – bizneswoman i mistrzyni sztuk walki, która za grzechy swego brata ląduje w więzieniu, kierowca autobusu Van Damn (tak się nazywa autobus) z Nairobi, który ma kłopoty z ulicznymi gangami i zbiera pieniądze na leki dla matki chorej na AIDS, i jeszcze kolejny bohater, drobny przestępca (ale dobry chłopak, chociaż kiedy trzeba – bezwzględny, w końcu jednak się nawróci), związany rodzinnie z groźną rosyjską mafią w Berlinie.
A gdzie jeszcze jest queer? Moim zdaniem przede wszystkim w campie, świadomym kiczu i grze konwencjami oraz znanymi chwytami. Romans gejowski to prawdziwe kino-latino, tyle że squeerowane, więc nie dość, że geje, to jeszcze mają zwariowaną przyjaciółkę, jest przeszkoda – trzeba się wyoutować i przetrwać atak tabloidów, ale na koniec przytula wszystkich cudowna matka, która przecież zawsze wiedziała. Jak Indie, to boginie, słonie, hinduskie wesele c prawdziwy Bollywood. Mistrzyni sztuk walki potrafi zrobić salto w powietrzu i dokopie stu zbirom, i oczywiście pobierała nauki u prawdziwego, mądrego mistrza. Rosyjska mafia mieszka w kiczowatych pałacach i pali cygara. Hakerka shakuje absolutnie wszystko. A emitowany w Boże Narodzenie odcinek pilotowy zawiera aż w nadmiarze to, co obowiązkowo występuje w świątecznych odcinkach seriali: choinki, mikołaje, pokazy sztucznych ogni i wiadro sentymentalnych scen, a także urodzinowe party bohaterów w przestrzeni globalnej.
Mamy tu więc fantastykę, romans i sensację, ale ta zabawa jest trochę przegięta. W każdym razie, jeśli spojrzymy na dzieło Wachowskich przez pryzmat estetyki campowej, to stanie się ono bardziej dwuznaczne. Partner geja-aktora wykłada historię sztuki i mówi studentom, że każda sztuka jest polityczna, trzeba tylko to zobaczyć. Sense8 oczywiście też. To manifest: multi-kulti, przyjaźń, empatia, miłość, seks, rodzina, choć niekoniecznie tradycyjna, żadnej homofobii ani rasizmu… Tylko to może uratować świat, chociaż oczywiście złe rządy i korporacje nie chcą na to pozwolić.
Przynajmniej w połowie jest to urocza emancypacyjna bajka, a w połowie zwariowany film akcji, w którym wszystko może się wydarzyć. Daje chwilę wytchnienia na przykład od oglądania wiadomości, choć te w okolicach smoleńskiej celebry też były dosyć campowe.
Drugi sezon zapowiada się jednak bardziej mrocznie.
czytaj także
***
Wielkie kłamstewka (Big Little Lies)
Pamiętacie Gotowe na wszystko? Zabawna, również nieco campowa i przerysowana historia zdesperowanych gospodyń domowych mieszkających na przedmieściu. Parodia opery mydlanej. Miało to mnóstwo odcinków i jak to w za długich serialach bywa, wymyślano coraz to mniej prawdopodobne historie, a całość opowiedziana była z przymrużeniem oka.
Czemu o tym przypominam? Bo Wielkie kłamstewka na początku dawały mi nadzieję, że będzie to coś podobnego. Może chodziło też o podobieństwo pomysłu na poprowadzenie narracji. W Gotowych na wszystko narratorką była jedna z przyjaciółek bohaterek serialu, która popełniła samobójstwo, ale z jej listu wynikało, że ktoś był za to odpowiedzialny. I w zasadzie miała nas interesować odpowiedź na pytanie – kto? Szybko o tym pretekście zresztą zapominaliśmy i nawet jeśli na końcu zagadka została rozwiązana, to chyba już mało kogo to rozwiązanie ciekawiło.
W Wielkich kłamstewkach opowieść budowana jest na podstawie zeznań świadków morderstwa, wypadku?, do którego doszło w czasie balu rodziców na rzecz szkoły. Bardzo eleganckiego balu. Do ostatniego odcinka nie wiemy jednak, kto został zabity, a plusem tego pomysłu jest to, że serial jest krótki, siedmioodcinkowy, więc do końca pamiętamy, o co chodzi. A może nawet zastanawiamy się, kto zginął. Niestety, odpowiedź jest równie satysfakcjonująca, co rozczarowująca. Spoilera nie będzie.
Skojarzenie wynika jednak głównie z tego, że bohaterkami też są przyjaźniące się kobiety z klasy średniej, więc można mieć nadzieję, że wiele będzie się między nimi działo. Ich dzieci chodzą do pierwszej klasy w tej samej publicznej szkole. Publicznej, ale bardzo przyjemnej, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, jaki teren obejmuje. To prawdziwy raj, wielkie, luksusowe domy nad oceanem z zejściem na plażę, a w nich luksusowe gospodynie domowe po fitnessach i co chwilę w innych strojach. Wspaniałe matki – naprawdę – na pełen etat, poza jedną, która pracuje w jakimś korpo, też bardzo luksusowym i jest podejrzana o to, że z tego powodu nie jest doskonałą matką.
Pojawia się jednak nowa koleżanka, nie tak bogata, pracująca na zlecenia, z nieślubnym synkiem, uroczym i empatycznym, a jednak to on zostanie podejrzany o to, że w szkole prześladuje córeczkę pani z korpo. Doprowadza to do konfliktu między kobietami, ale czy aż takiego, żeby zabić? Spoilera nie będzie. W każdym razie dzieci są OK – ładne, rezolutne, tańczą i graja na instrumentach muzycznych.
W tych cudownych okolicznościach przyrody kobiety miewają problemy w małżeństwach albo jakieś osobiste traumy, na szczęście do pokonania. Zawsze na miejscu jest wspaniała psychoterapeutka. Przy okazji otrzymujemy dawkę poradnikowego dydaktyzmu – oczywiście słusznego – dotyczącego przemocy domowej. Jeśli jednak mam nie zdradzać szczegółów, tu powinnam się zatrzymać. Dodam jedynie, że film jest pochwałą kobiecej przyjaźni i macierzyńskiej miłości popartej liberalnym modelem wychowania, i nawet podjęcie pracy zawodowej nie stoi na temu przeszkodzie.
Piękne krajobrazy, stylowe babki, urocze dzieciaki i ekskluzywne wnętrza, czyli wylizany produkt popkultury. Jest na co popatrzeć, ale campu nie ma.