Feministka powiedziałaby, że „Historia małżeńska” to opowieść o odzyskiwaniu kobiecego głosu, terapeuta – że o parze, w której zabrakło komunikacji, działacz ruchów ojcowskich – że o nierównej sądowej walce uprzywilejowującej matki, lewak – że kolejny dramat o uczuciach białej heteroseksualnej pary z klasy średniej. Każdy z nich miałby trochę racji, zarazem jednak mijając się z sednem.
On, Charlie Barber (Adam Driver) pochodzi z Indiany, dorastał w rodzinie z alkoholem i przemocą; mając dwadzieścia lat, stał się reżyserskim objawieniem w Nowym Jorku. Ona, Nicole Barber (Scarlett Johansson), pochodzi z aktorskiej rodziny; już zaręczona, z perspektywami hollywoodzkiej kariery, zakochuje się w nim w ciągu jednej nocy i porzuca Los Angeles, by zostać aktorką w jego alternatywnym teatrze.
Po latach mają ośmioletniego synka Henry’ego (Azhy Robertson), żona czuje, że mąż reżyseruje ją nie tylko na scenie, właśnie dostała rolę w pilocie serialu i chce wrócić do rodzinnego miasta. Rozwód ma się odbyć w przyjaźni, tak, by nie wyrządzać krzywdy dziecku. Wbrew wstępnym ustaleniom aktorka wynajmuje jednak znaną z bezwzględnej skuteczności prawniczkę Norę (Laura Dern), a Charlie, po próbie dogadania się za pośrednictwem bardziej humanitarnego Berta (Alan Alda), zatrudnia „swojego dupka”, cynicznego Jaya (Ray Liotta).
W Historii małżeńskiej Noah Baumbach balansuje między mieszczańskim dramatem a grającą na przerysowanych stereotypach komedią, robiąc wiwisekcję tego momentu w związku, w którym nie da się udawać, że opiera się on wyłącznie na emocjach. Małżeństwo odsłania swoje wstydliwe instytucjonalne wnętrzności jako struktura pracy (tej odpłatnej i nie), przestrzeń wychowawcza, nieustanne napięcie między spełnieniem partnerów, wspólnota ekonomiczna. Rozwód, w którym asystują zarabiający na konflikcie prawnicy, staje się zatem teatrem w sensie podwójnym – po pierwsze, w jego ramach wykuwa się nowa interpretacja historii małżeńskiej; po drugie – jest walką opartą na zhiperbolizowanych gestach.
Pod oczywistą warstwą dramaturgicznego sporu („kto wygra?”) kryje się jednak dużo subtelniejsze i bardziej rozdzierające pytanie: dlaczego ludzie, którzy nawet u progu rozstania są w stanie stworzyć intymne, przepełnione ciepłem portrety tej drugiej osoby, w ogóle muszą się rozchodzić?
Nicole twierdzi, że Charlie nie traktuje jej jako niezależnej od siebie osoby, że ich wspólne życie staje się pożywką dla jego talentu. On nie rozumie, o co jej chodzi: w kulminacyjnej scenie wrzeszczy, że żona nie potrzebuje swojego głosu, ale poczucia, że została go pozbawiona. A ja dopiero następnego dnia po obejrzeniu filmu zrozumiałam, dlaczego przez moment byłam gotowa mu uwierzyć…
Dramat braku wyobraźni
Pamiętacie tę młodą mężatkę włóczącą się po Tokio ze starszym aktorem – samotną, ale niegotową na skonsumowanie swojej fascynacji (Między słowami Sofii Coppoli)? Albo tę niespełnioną aktorkę, wierzącą, że kochanek naprawdę porzuci dla niej luksusy klasy średniej zdobyte dzięki małżeństwu (Wszystko gra Woody’ego Allena)? Albo młodą Amerykaneczkę na wakacjach, która chce zostać fotografką (albo może i nie), i chce żyć w trójkącie (albo może i nie)…? (Vicky, Christina, Barcelona, znów Allen). Odtwarzająca rolę Nicole Johansson silnie kojarzy się z postaciami ponętnych niezdecydowanych kobiet żyjących iluzorycznymi ambicjami.
Charlie natomiast jest odległy od stereotypowych wyobrażeń o władczym mężczyźnie. To on budzi się w nocy do dziecka, płacze na filmach, ceruje skarpetki, utrzymuje dom w porządku. Ceni Nicole zarówno jako aktorkę, jak i matkę; jest silna osobowością, ale nie artystą tyranem przekraczającym czyjeś granice. Po ostatnim wspólnym przedstawianiu, gdy jego wskazówki nie mają już żadnego znaczenia, to ona prosi, by jednak je powiedział – przecież inaczej nie zaśnie. „Dzięki za wysłuchanie” – odpowie on.
Ta scena doskonale obrazuje fatum, które wisi nad tym związkiem. Oboje się niby szanują, ale to Nicole jest świetnie wytrenowana we wczuwaniu się w niego; on natomiast nawet w środku procesu rozwodowego w ogóle nie rozumie jej motywacji. Można to interpretować jako cechę osobowościową; można jako przykład opisywanej przez Davida Graebera asymetrii wyobraźni właściwej strukturalnym nierównościom (kobiety, jako osoby o niższym statusie, muszą „wczuwać się w mężczyzn” i przyjmować ich punkt widzenia; mężczyźni po prostu mogą ich „nie rozumieć”). Dość, że rozpoznanie przychodzi zbyt późno.
Dwuznaczność emancypacji
Znamienny również jest sam odbiór filmu: na forach zachwyty nad fenomenalnym aktorstwem zdają się skupiać na Driverze (to połączenie pewności siebie, egocentryzmu, otwartości i zażenowanej kruchości odbijające się w gestach pół sekundy spóźnionych czy długim wydechu do mikrofonu). Johansson nie jest jednak mniej magnetyzująca i rewelacyjna. Aktorka w luźnych ciuchach, z zapuchniętymi od płaczu oczami, wygląda jak szara mysz przy odstawionej i znacznie starszej adwokatce – bije od niej nie seksapil, ale ciepło i ta nieoczywista siła wyzwalająca się w chwilach kryzysu. W jednym ujęciu potrafi połączyć dramat z komedią, płacz zdradzonej żony z ekstatycznym wspomnieniem własnej fascynacji, patrzenie na siebie oczami partnera z gotowością odejścia pomimo wciąż niewygasłych uczuć. Wyzwalająca się Nicole uwalnia Johansson z trykotowych kostiumów, gimnastycznych akrobacji, męskich fantazji o pociągających dziewczątkach z pretensjami do talentu.
czytaj także
Nie dajmy się jednak zwieść: jest i druga strona tego medalu. Baumbach rozwiódł się z pochodzącą z filmowej rodziny aktorką Jennifer Jason Leigh krótko po narodzinach dziecka, a od momentu separacji zbliżył się z grającą u niego Gretą Gerwig (podobnie jak Nicole łączącą aktorstwo i reżyserię). Według recenzenta „New Yorkera” Richarda Brody’ego powodzenie fikcyjnej żony po odejściu od reżysera Charliego można widzieć jako swoiste moralne alibi dla reżysera Noaha, który tych bohaterów stworzył. Napięcie między autobiografią a dziełem są tu tak silne, że kulminacyjna scena kłótni stała się nawet matrycą dla autotematycznych memów.
Jeśli traktować ten film jako historię emancypacyjną, byłaby ona bardzo niejednoznaczna: na poziomie fabularnym trochę zbyt łatwa; na poziomie biograficznym – niepokojąco bliska projekcji. Moc tego filmu leży gdzie indziej: to swoista oda ku czci energii potężniejszej, lecz trudniejszej do uchwycenia niż emocjonalne burze.
Poza nadzieję
Senny taniec ciał trochę szukających dotyku, a trochę wolnej przestrzeni na łóżku, podłodze, dziecięcym tapczanie. Jej szczodrość w dzieleniu się spontaniczną cielesną swobodą, jego opiekuńczy gest, gdy ona potknie się na schodach, ich zażenowane przymierze, gdy prawnicy dokonują rzezi łączącego ich małżeństwa – nawet wybuch agresji skończy się tu rozdzierająco intymną sceną. Wspólnego życia nie da się przekreślić seksualnym oddaleniem, emocjonalnym konfliktem ani rozwodem – zacznie ona blaknąć dopiero wraz z fizycznym rozdzieleniem, końcem wspólnej codzienności.
czytaj także
Historia małżeńska odrzuca zarówno apoteozę rodziny jako nadrzędnej wartości, jak i kult indywidualizmu, którym często podszyte są emancypacyjne historie. Kto nie rozumie, że sens wytwarza się w choreografii, zawsze gdzieś pomiędzy, w podskórnym współdziałaniu opartym na gotowości do zamiany ról, zobaczenia siebie oczami innych, ten kiedyś wejdzie do niegdyś bliskiego domu jak widz do teatru… Będzie miał świadomość straty, co nie znaczy, że pozostanie wygnańcem. Baumbach celebruje tu siłę większą niż naiwna nadzieja: ten rytm międzyludzkiej bliskości – niepowstrzymany, pulsujący, silniejszy niż miłość, mądrzejszy niż żałoba. Otwarty na każdego, kto da mu się ponieść – czy to uśmiechając się na wieść o czyimś sukcesie, czy zawiązując komuś but.