Film

Pożegnanie z „Bella Ciao” [o serialu „Dom z papieru”]

Dom z papieru recenzja

Czerwone kombinezony i maski stylizowane na Salvadora Dalego, w których występują bohaterowie „Domu z papieru”, stały się globalnym znakiem oporu o nie mniejszej sile rażenia niż szkarłatne peleryny i białe czepce podręcznych. Skąd światowa popularność hiszpańskiego serialu stworzonego przez Álexa Pinę, którego czwarty sezon niedawno trafił na Netflixa?

Hiperinteligentny, mający problemy z wyrażeniem emocji mastermind rekrutujący malowniczą bandę zabijaków, by zuchwałym skokiem rzucić wyzwanie państwu, policji, bankom. Gra w kotka i myszkę między charyzmatycznym przestępcą a tropiącymi go stróżami prawa. Drużyna iskrząca zderzeniami silnych anarchistycznych charakterów, która w ostatecznym rozrachunku zawsze będzie działać na zasadzie „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Dynamiczny montaż, wysmakowane wnętrza, egzotyczne scenerie, szalone zwroty akcji, niepewność widza co do motywacji postaci. Skoro oglądaliśmy to już tyle razy, skąd światowa popularność hiszpańskiego serialu Dom z papieru stworzonego przez Álexa Pinę, którego czwarty sezon niedawno trafił na Netflixa?


Sami twórcy usłużnie spieszą nam z odpowiedzią. W upublicznionym w tym samym czasie „filmie dokumentalnym” (godzinnym materiale reklamowym?) Dom z papieru. Fenomen swoją własną historię modelują na obraz i podobieństwo szajki Profesora: od ekipy tworzącej dla hiszpańskiej telewizji serial, który w drugim sezonie okazał się spektakularną klapą, po obiekt globalnego kultu dzięki wykupieniu praw przez streamingowego giganta. Większości z tych komentarzy na temat oryginalności własnej produkcji nie sposób brać poważnie: wszak wielowymiarowe, nigdy jednoznacznie dobre postaci, mieszanie gatunków, dynamiczna akcja czy śmierć cieszących się szczególną sympatią bohaterów to chwyty z podręcznika scenarzysty w drugiej dekadzie XXI wieku. Twórcy mają jednak rację, gdy podkreślają, że u źródeł ich zaskakującej popularności tkwi wyrazista symbolika – Bella Ciao jest tu przyprawą niezbędną.

Bella ciao, czyli pożegnanie z pięknym

czytaj także

Bella ciao, czyli pożegnanie z pięknym

Filip Lech, Jacek Plewicki

Rzeczywiście bowiem czerwone kombinezony i maski stylizowane na Salvadora Dalego stały się globalnym znakiem oporu o nie mniejszej sile rażenia niż szkarłatne peleryny i białe czepce podręcznych. Munduru tego używali prawdziwi rabusie, twórcy kibicowskich opraw, uczestnicy karnawału w Rio, ale też uczestnicy protestów walczący o różne sprawy (od feminizmu po ekologię) w krajach tak od siebie różnych, jak Liban, Irak, Francja i Chile. Dzięki serialowi piosenka włoskich antyfaszystowskich partyzantów Bella Ciao stała się światowym przebojem poddawanym najróżniejszym adaptacjom – od flashmobu w cypryjskim centrum handlowym (w tle rusza głową mechaniczny mamut), przez wykonanie rumuńskiej gwiazdy pop, koncert orkiestry filharmonicznej w operze Buenos Aires po pendżabski remix. Więcej: na jednym z filmików intonują ją migranci uratowani na Morzu Śródziemnym, co łamiącym się ze wzruszenia głosem komentuje Álvaro Morte grający Profesora. „Zrozumieliśmy, że staliśmy się dla widzów czymś więcej niż rozrywką” – stwierdza kreator serii Álex Pina.

Dom z papieru naprawdę zatem trafił w czuły nerw… tyle że nie jest to niestety nerw antyfaszyzmu.

Antifa: codzienny antyfaszyzm

czytaj także

**
Serial bardzo chce sprawiać wrażenie lewicowo wrażliwego. Członkinie gangu, Tokio i Nairobi, zdecydowanie reagują na mizoginiczne teksty, są sprawcze, charakterologicznie malownicze, seksualnie świadome, niezależne. Policyjne śledztwo również prowadzą kobiety odbiegające od stereotypów – Raquel łączy w sobie kruchość osoby z doświadczeniem przemocy domowej ze zdecydowaniem policyjnej negocjatorki, ciężarna Alicia okazuje się bardziej bezwzględna niż szefowie służb specjalnych (postać ta byłaby pewnie niestrawna, gdyby nie brawurowa rola Najwy Nimri). Mamy tu wątki homoseksualne, bohaterkę trans, prawo kobiet do aborcji (tu akurat pojawia się sentymentalny szantaż „na ocaleńca”) i scenę ujawnienia gwałtu, w której wątpliwości (również męskiej) publiki niemal od razu kierują się przeciw „szanowanemu mężczyźnie” uruchamiającemu cały wachlarz retorycznych środków podważających wiarygodność ofiary.

Sam skok ma być czymś więcej niż zwykłym napadem: to w zamierzeniu z jednej strony hołd dla ojca Profesora, który rabował, by zapewnić ciężko choremu synowi amerykańskie leczenie, i zginął zastrzelony przez policję, z drugiej – antysystemowy akt, który spotka się z entuzjazmem społeczeństwa. Przecież nikt nikogo nie będzie tu okradał: celem jest po prostu przejęcie wytwórni papierów wartościowych i wydrukowanie sobie po 2,4 miliarda euro. Czy nie to właśnie zrobiono, by ratować banki po kryzysie 2008 roku?

Państwo i siły porządkowe jawią się tu jako cyniczni gracze, którzy nie zawahają się przed niczym tak długo, jak długo bezprawne środki nie ujrzą światła dziennego – od fabrykowania oskarżeń o pedofilię, przez eksport tortur, po użycie dziecka jako wabika, by wystawić na strzał jego matkę. Życie Profesora natomiast – jak informuje nas z offu głos Tokio – kręci się wokół idei ruchu oporu.

On sam, przy całej swojej psychopatycznej racjonalności i umiejętności przewidywania ruchów przeciwnika, pozostaje poczciwie niezręcznym, seksualnie stłumionym, nerwowym okularnikiem za wszelką cenę pragnącym uniknąć rozlewu krwi. Do gangu, którego członkowie w celu zachowania anonimowości używają jako pseudonimów nazw miast, rekrutuje tych, którzy nie mają wiele do stracenia. To raczej galeria godnych współczucia życiowych przegrywów niż przestępczy dream team: od porywczej, destrukcyjnej Tokio (straciła chłopaka w napadzie, zdradziła ją matka), przez głupkowato śmiejącego się Denvera (matka narkomanka, ojciec – Moskwa – były górnik, który po przekwalifikowaniu się na specjalistę od przestępczych podkopów ileś lat spędził w więzieniu), entuzjastyczną Nairobi parającą się fałszerstwem od trzynastego roku życia (odebrano jej prawa rodzicielskie, bo używała własnego dziecka jako narkotykowego muła), milczących brodatych serbskich żołnierzy bliźniaków o ksywkach Oslo i Helsinki, po Rio, chłopca z dobrego domu, o wzroku i urodzie spaniela, jak pies podążającego za Tokio. Naprawdę, jedynie elegancki, sadystyczny esteta Berlin wpisuje się w wizję przestępczego glamouru.

Patoarystokracja

A zatem jest to nierówny pojedynek: z jednej strony niesprawiedliwe państwo z monopolem przemocy, z drugiej ci, których ta niesprawiedliwość wypchnęła na drogę przestępstwa i którzy pragną stawić mu opór niczym partyzanci faszystom przy wtórze piosenki Bella Ciao.

**
Jakże znamienna jest scena jej wykonania. Czerwone wino, migoczące płomyki świec odcinające się od kamiennej szarości – retrospekcja ostatniej nocy przed skokiem, zwieńczenie pierwszej części. Przy stole Profesor i Berlin, a więc mózg akcji i jej główny wykonawca. W trzynastym odcinku wiemy już, że ten pierwszy odwołuje się do Robin Hooda i powtarza, że warunkiem powodzenia jest brak rozlewu krwi, a ten drugi czerpie przyjemność z terroru i nie zawaha się przed egzekucją ciężarnej zakładniczki. Gdy żegnają się słowami włoskiej piosenki, okazuje się, że te dwie pozornie antagonistyczne postaci łączy głęboka emocjonalna zażyłość – wkrótce okażą się braćmi.


A zatem patetyczne wykonanie pieśni, którą podchwycił świat, jest zarazem obnażeniem hipokryzji, na jakiej opiera się zarówno działanie Profesora, jak i cały serial. Twórca planu od początku doskonale znał Berlina, a więc jego brutalność nie była żadnym wypadkiem przy pracy. A gdyby nawet kto inny stał na czele, czy dalej nie jest to akt terroru na cywilach i zmuszanie ich do pracy dla prywatnego zysku? Dom z papieru opiera się na manipulacji widzami, których sentymentalne śpiewanie piosenek i bezkrytyczny głos niemal wszechwiedzącej narratorki z offu (dziwny zabieg jak na serial) mają przekonać, że nie oglądają oni działających dla własnego interesu rabusiów, ale szlachetnych buntowników występujących w imię uciśnionych.

Patetyczne wykonanie pieśni, którą podchwycił świat, jest obnażeniem hipokryzji, na jakiej opiera się zarówno działanie Profesora, jak i cały serial.

I byłby to doskonały zabieg, gdyby działanie tego mechanizmu było przed widzem obnażane. Hej, popatrzcie, jak łatwo się to robi! Trochę patosu, czerwone kostiumy, kilka tyleż wyświechtanych, co ogólnikowych haseł i już przeżywacie podniosłe wzruszenia niczym chłopcy w ciuchach Red is Bad niezłomność wyklętych! Czy nie widzicie, że przy pomocy kilku prostych chwytów skłaniamy was do wypierania prawdy o tym, co przecież jak na dłoni przedstawiamy wam na ekranie? Wszak cały serial mógłby działać tak jak scena, w której Alicia każe zobaczyć Raquel jej związek z Profesorem jako kolejną realizację szkodliwego wzoru zaangażowań, charakterystyczną dla ofiar przemocy – oto wybudzamy się z uczuciowego omamienia, które wcześniej, krok po kroku, manipulacyjnie w nas wywoływano.

Problem w tym, że nawet ta scena w ten sposób nie działa – Alicia dąży tylko do złamania przesłuchiwanej, Profesor, nawet jeśli zaczął jako cyniczny manipulator i jest nieporadny, kocha naprawdę. Tak jak i „naprawdę” mamy wierzyć w społecznie krytyczny wymiar na wskroś egoistycznego przedsięwzięcia opartego na przemocy, terrorze i przymusie wobec przypadkowych ludzi.

W rozgrywkach Profesora jedyna faktyczna solidarność i odpowiedzialność to solidarność grupowa i odpowiedzialność wobec swoich. Opinia publiczna traktowana jest wyłącznie jako pionek w grze prowadzonej z siłami prawa – nie ujawnia się jej na przykład zdobytych przez szajkę dokumentów obnażających niedemokratyczne działania państwa. Uciekłszy z łupem, bohaterowie nie budują szpitali, nie sponsorują progresywnych partii, NGOsów i aktywistów, ale wiodą próżniacze życie neokolonialnych turystów oddających się beztroskiej konsumpcji. Ludzie spoza Europy Zachodniej występują w roli „malowniczej scenerii”, quasi-służby bądź taniej siły roboczej (pakistańscy hakerzy, filipińskie opiekunki). Nie ma tu mowy o żadnej redystrybucji – chyba że za taką uznać łapówki w zamian za pomoc czy milczenie albo deszcz banknotów spadających na Madryt po to, by wywołać w mieście chaos potrzebny do następnego skoku.

Jak zostać dobrym lewakiem? [rozmowa z Agatą Sikorą]

A zatem tak jak czerwone kombinezony uniemożliwiają policji odróżnienie zakładników od terrorystów, tak emancypacyjne wątki i slogany o nierównościach maskują fakt, że serial wyrasta z głęboko neoliberalnej wizji świata i ją promuje. Gra na tej samej nucie co prawicowa „antysystemowość”: egoizm i użycie siły przez silniejszego (bardziej inteligentnego, sprytniejszego) zostają usprawiedliwione poczuciem skrzywdzenia przez „system”.

Jest coś szalenie niepokojącego w fakcie, że globalne wzruszenie wywołuje antyfaszystowska pieśń śpiewana przez ludzi, którzy następnego dnia dla prywatnego zysku będą mierzyć do wycieczki szkolnej z kałaszy. Szczególnie dziś: gdy mądra refleksja nad przemocą państwa i przemocą protestujących obywateli jest nam pilnie potrzebna.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Sikora
Agata Sikora
Kulturoznawczyni, eseistka
Agata Sikora – kulturoznawczyni, eseistka, autorka książki „Wolność, równość, przemoc. Czego nie chcemy sobie powiedzieć” (Karakter 2019). Napisała doktorat o szczerości nowoczesnej (książka w przygotowaniu). Stale współpracuje z „Dwutygodnikiem”, mieszka w Londynie.
Zamknij