Nie wiem, jak dzisiejszym dzieciom udaje się czytać „Pustyni i w puszczy”. A jak wygląda sytuacja ze współczesną kontynuacją powieści Sienkiewicza?
Przeczytałam książkę Staś i Nel. Zaginiony klejnot Indii Leszka K. Talki i to o niej miałam napisać tekst. Jednak przez cały czas myślę o Henryku Sienkiewiczu, Sienkiewicza tropię w googlu, a w Pustyni i w puszczy studiuję z zakreślaczem, dumając nad każdym zdaniem. Talko od dawna leży na półce i zastanawiam się, które znajome dziecko nim uszczęśliwić. Poprawna politycznie i zgrabnie skonstruowana nowa przygoda Stasia i Nel zawsze będzie odsyłała do kontrowersyjnego oryginału, co ze względów promocyjnych jest pewnie korzystne, ale utrudnia skupienie się na właściwym projekcie.
Po długich rozważaniach na temat konstrukcji niniejszego tekstu zdecydowałam się na charakterystykę porównawczą. Pamiętacie ten straszny wynalazek? Zazwyczaj zestawiało się dwie postaci, żeby ze swadą wykazać, że są zupełnie różne. Świetna metoda krytyczna. Dzięki, podstawówko.
Dodam na wstępie, że Talko całkowicie ignoruje ostatnie pół strony oryginału, gdzie Sienkiewicz (jakby w obawie, że ktoś właśnie napisze nieprawomyślną kontynuację) zaznacza, że Staś i Nel nie widzieli się przez dziesięć lat, ale kiedy wreszcie się zobaczyli, to ona była śliczna jak kwiat, a on kwiatu godzien, więc po ślubie żyli długo i szczęśliwie w Anglii i w Polsce (proroctwo niepodległości).
Okładki
W pustyni i w puszczy jest eksplorowane w szkołach jako lektura, co dla rozmaitych upiornych wydawnictw stanowi legitymizację do tworzenia coraz dziwniejszych okładek. Po co robić przedruki estetycznego opracowania graficznego Jerzego Srokowskiego, skoro można stworzyć takie udane dzieło (wyd. Zielona Sowa, proj. Piotr Łopalewski)?
Arab z maską batmanowskiego Bane’a na twarzy, na piersi taśmy z nabojami do broni automatycznej, w dłoni strzelba. Napisałam „w dłoni”? W odnóżach kraba. Nic dziwnego, że plastelinowe ludziki siedzące na grzbiecie przekalkowanego z encyklopedii wielbłąda są przerażone. W tle piramidy, bo to EGIPT.
Na tle tego koszmaru obejmujący oryginał i kontynuację projekt Marka Pawłowskiego i Joanny Rusinek stworzony dla serii Znak Emotikon prezentuje się całkiem dobrze w estetyce kontrolowanego kiczu.
O ile Staś jest bezimienny (i ten sam na obu okładkach, dla niepoznaki w lustrzanym odbiciu), to ze stopki dowiedziałam się, że niejaka Martyna Kalinowska użyczyła twarzy Nel. Czyżby mała Angielka rzeczywiście miała wreszcie zyskać nie tylko wyrazisty wizerunek, ale i osobowość? Sprawdzimy.
Czas i miejsce akcji
Indie, 1887. Nadal jesteśmy w epoce kolonialnej, nadal w strefie panowania brytyjskiego. Moja pierwsza myśl: „Mało jest egzotycznych miejsc w tym okresie, w które z zachowaniem pozorów prawdopodobieństwa można wysłać Angielkę i Polaka na wielką przygodę, unikając kwestii związanych z kolonializmem”. Ale potem pojawia się druga: dlaczego to wiecznie musi być „Afryka dzika” albo tajemniczy Orient?
Czy kolejne pokolenia dzieci muszą żywić się fantazjami o krajach, których historia jest zbyt skomplikowana dla dziesięciolatków? Dlaczego Nel i Staś nie mogą wdać się w awanturniczą intrygę na angielskich wrzosowiskach, testując konwencję powieści gotyckiej?
Dlaczego nie wysłać ich do Szwecji? Jakie jest nasze powszechne wyobrażenie o Szwecji u schyłku XIX wieku? Moje na przykład żadne, bo Krystyna, córka Lawransa kończy się wcześniej (Od autorki: Undset pisała o Norwegii, jak słusznie zauważył jeden z czytelników, mój błąd). W każdym razie Leszek K. Talko ekspediuje bohaterów do Indii, wyposażonych w cały sztafaż egzotyki: na drogach grasują tajemniczy rabusie z sekty Thagów, miasta pachną przyprawami, a pościgi w wąskich uliczkach mogą zakończyć się w jednej z malowniczych świątyń.
Trzeba oddać autorowi sprawiedliwość: z ust jego Stacha (nie mylić ze Stasiem) nie padają dumne słowa o powinnościach białego człowieka ani stwierdzenia „Anglia nie spieszy się nigdy, albowiem jest wieczna”. Chłopak zna trudną historię Indii (chociaż czytelnikowi jest ona przedstawiona tylko w migawkach i zastanawiam się, na ile dzieci rozumieją obecność i wszechwładzę Anglików na subkontynencie) i nie patrzy na nią z perspektywy kolonizatorów:
„Stach skinął głową. Oczywiście słyszał jak każdy o powstaniu sipajów, które wybuchło, gdy hinduscy żołnierze w brytyjskich pułkach zbuntowali się i rebelia ogarnęła cały kraj, a powstańcy zdobyli nawet Dehli.
– Oni również ginęli – przerwał jej. – A niektórych Brytyjczycy zabili, przywiązując do armat i wystrzeliwując w powietrze”.
Jest to w uniwersum Tarkowskiego nowa jakość – wystarczy przypomnieć, z jaką pasją jego Sienkiewiczowskie alter ego odmawiało racji bytu powstaniu Mahdiego, przedstawianemu jako zbrodnicze wystąpienie przeciwko ustalonemu porządkowi, a w rzeczywistości – najważniejszemu zrywowi narodowo-wyzwoleńczym tamtej epoki na kontynencie afrykańskim. O tym, jak dziwaczna jest taka optyka w dziele pisarza z kraju skolonizowanego przez trzech zaborców, nie muszę wspominać, bo zrobiło to wielu innych, między innymi Jan Błoński w znakomitym eseju Staś i Nel (dostępnym w cyfrowym archiwum Tygodnika Powszechnego).
Jak wygląda kwestia „tubylców”? Stach z zażenowaniem przyjmuje zabiegi hinduskich służących, próbujących ubierać go i wyręczać w każdej czynności, akceptuje jednak wyjaśnienie ojca, że to taka kulturowa norma, a zrezygnowanie z pomocy Hindusów byłoby dla nich obraźliwe. Nie wiem, do jakiego stopnia służenie białym panom jest kulturową normą, ale jest to i tak bardzo dalekie odejście od wybryków Sienkiewicza, który z wdziękiem opisywał Afrykę słowami „Ach, to trupiarnia ta Afryka!”, jej mieszkańców uważając albo za patologicznych, niezbyt rozgarniętych leni, stworzonych do służby Europejczykom („Bywają między czarnymi poczciwe dusze, choć w ogóle na ich wdzięczność liczyć nie można: to są dzieci, które zapominają o tym, co było wczoraj”), bliższych zwierzętom niż ludziom (sugestywny opis Kalego pożerającego surowe mięso), albo za zbójecką, muzułmańską tłuszczę, w szale niszczącą cywilizację, którą projektuje dla niej biały człowiek.
Podsumowując tę grupę: Leszek K. Talko dość skutecznie miksuje odtrutkę na rasistowsko-eurocentryczne rojenia Sienkiewicza, szkoda tylko, że potyka się na wspomnianym przymusie egzotycznych dekoracji.
Bohaterowie
Zacznijmy od najważniejszej postaci. Cechy Stasia to chełpliwość, z której wyrasta, a potem cała lista niezmiennych rysów charakteru: odwaga, pobożność, patriotyzm, opiekuńczość i jakże lubiane stawianie ideałów ponad zdrowym rozsądkiem (nie wiem, jak nazwać taką cechę, jedyny pomysł, który mam, wydaje się zbyt drastyczny). Podeprę się znowu Błońskim: w konstrukcji postaci chłopca zadziwiające jest, że miesiące spędzone wśród porywaczy, a następnie w podróży po nieznanym lądzie nie zmieniają Stasia ani na jotę. Wychodząc zwycięsko ze wszystkich prób, Staś potwierdza jedynie swoje dobre o sobie mniemanie, dorastając do projektowanego obrazu mężczyzny. Na koniec nie oglądamy bohatera po przemianie, mądrzejszego o nowe doświadczenia, z poszerzoną wiedzą o świecie i jego mechanizmach. Staś jest dokładnie taki, jaki był, tylko szerszy w barach.
Nel nie ma szansy nawet na tak „linearny” rozwój, od początku do końca pozostaje bezwolnym dzieckiem, głupiutką nawet jak na swój wiek dziewczynką, której głównym atrybutami są oczęta, łezki, rączki i rzęski. Błoński wskazuje na nierealność takiego tkwienia w stanie pierwotnej niewinności, przywołując okupacyjne doświadczenie dzieci dorosłych ponad swój wiek w wyniku konfrontacji z trudami codzienności. Dodaje też, że wieczna niedojrzałość Nel wynika z Sienkiewiczowskiego projektu kobiety-dziecka, uwieszonej na mężczyźnie, swoim podziwem utwierdzającej go w wybranym modelu walecznej rycerskości.
O mieszkańcach Afryki w świecie Sienkiewicza pisałam powyżej: są albo głupi, ale do uratowania poprzez chrzest i opiekę mądrych panów albo barbarzyńscy i wtedy już tylko wojska brytyjskie mogą zrobić z nimi porządek. Na tym kończy się plejada postaci.
Trudno się dziwić, że Leszek K. Talko wyciągnął prawidłowe wnioski z lektury oryginału. Jego Stach jest mniej jednoznaczny: zagubiony w brytyjskiej szkole z internatem w Madrasie, z brakami w edukacji formalnej (łacina) i nieformalnej (boks), wydrwiwany przez młodych imperialistów jako obywatel nieistniejącego kraju („A to ciekawe – zaśmiał się Gellhorn-Jones, ale jego oczy pozostały chłodne i uważnie wpatrywały się w Stacha. – Polska. Pokażesz mi na mapie, gdzie to jest? Jakoś nie mogłem znaleźć”.). Jednocześnie – pewny siebie, odważny, ale otwarty na innych i skłonny do zmiany raz powziętych przekonań. Stach, w przeciwieństwie do Stasia, interesuje się kulturą kraju, po którym podróżuje, patrząc na Indie oczami młodego, ciekawego świata człowieka, a nie kolonizatora z gotowym zestawem klisz.
Największą przysługę Talko robi jednak Nel, czyniąc z niej dziewczynkę z charakterem, zapaloną czytelniczkę (w pierwszej scenie trzyma pod pachą świeżo opublikowanego Porwanego za młodu Roberta Louisa Stevensona).
W sytuacji zagrożenia Nel wprawdzie nadal liczy na niezawodnego Tarkowskiego, ale do czasu jego przybycia radzi sobie znakomicie we własnym zakresie. Rącząt, ocząt i łezek ani śladu. Jeszcze bardziej wyrazista jest druga postać dziewczęca, Malka, tajemnicza pół-Hinduska, pół-Angielka, należąca do sekty Thagów mistrzyni zabójczej szarfy, kamuflażu i podstępu, szukająca zaginionej siostry-bliźniaczki. Malka w niczym nie ustępuje towarzyszącym jej w przygodach chłopcom, a właściwie jest od nich o wiele ciekawsza i bardziej skomplikowana. Moje feministyczne serce raduje się na widok takiej postaci, pozwalając oku przymknąć się na fakt, że jak na reprezentantkę lokalnej kultury Malka trochę za bardzo odpowiada europejskiej fantazji o hinduskiej księżniczce. Ale niech już będzie. Przynajmniej nie mówi bezokolicznikami i nie jest potępiana przez autora za wierność kulturze, w której wyrosła.
Kończąc ten wątek, dodam tylko, że galerię postaci uzupełnia demoniczny książę Lubomirski (zły Polak, nie do pomyślenia u Sienkiewicza) i sympatyczna na swój sposób Rosjanka, hrabina Bławatska. Natomiast motyw nawracania pogan na jedyną słuszną wiarę, czyli polski katolicyzm, skontrowany jest przewrotnie rozważaniami na temat pochodzenia kultu Matki Boskiej Częstochowskiej.
A jak to się czyta?
Nie wiem, jak dzieciom, szczególnie współczesnym, udaje się czytać Sienkiewicza. Może w młodym wieku organizm wydziela specyficzny hormon, pozwalający przyswoić W pustyni i w puszczy? W podstawówce przeczytałam tę książkę dwa razy bez większego bólu, teraz nie byłam w stanie skoncentrować się na akcji, nie tyle z powodu odrzucającej ideologii, co zawikłanego języka i monotonii świata przedstawionego, niezmiennego pomimo ciągłego ruchu scenerii.
Leszek K. Talko z kolei pilnie odrobił lekcje ze współczesnej literatury młodzieżowej: jego powieść zaczyna się jak cykl o Harrym Potterze, od outsidera w szkole z internatem, skrywającej tajemnicę zaginionego dyrektora i klejnotu. Są surowi nauczyciele o dziwnych nazwiskach, wartka akcja wzbogacona elementami nadprzyrodzonymi i okazjonalnymi mrugnięciami do dorosłego czytelnika (dziecko wychowane przez wilki). Czyta się to świetnie, pomimo kilku momentów, w których akcja nadmiernie przyspiesza, utrudniając zorientowanie się w ważnym bądź co bądź zagadnieniu „kto walczy przeciwko komu i kto akurat jest zamknięty w piwnicy, a kto z niej już zwiał”. Ale to drobiazgi. Jedyne, czego nie mogę Talce wybaczyć, to pominięcie Saby. We wspomnianym prędkim zakończeniu Sienkiewicz pisze, że dzielny mastif żył długo i nawet ślepy nie odstępował swoich państwa. Rozumiem, że olbrzymi pies mógł komplikować autorowi Zaginionego klejnotu Indii fabułę, ale czy nie można było wspomnieć, że przebywa w tajnej misji daleko od Indii albo leczy się w Anglii po wyjątkowo forsownej przygodzie? Wstyd, autorze. Saba nie zasłużył na wymazanie z dalszych przygód Stasia i Nel.
Patrząc z perspektywy rodzicielskiej i czytelniczej, najchętniej sprzątnęłabym Sienkiewicza z listy sugerowanych w podstawówce lektur, umieszczając go z przyjemnością w kanonie licealnym, w programie rozszerzonym, jako wspaniały preparat służący do obserwacji kulturowych klisz, mocarstwowych rojeń i stereotypów męskości oraz kobiecości.
A potem licealiści mogliby przeczytać dla porównania Jądro ciemności, żeby trochę ukruszyć w sobie przekonanie, że Sienkiewicz tak pisał, bo w tamtych czasach wszyscy myśleli w ten sposób i po prostu nie dało się inaczej. Zagubiony klejnot Indii natomiast pozwoliłabym piątoklasistom czytać do woli. Przynajmniej zapewnia on legendarną „przyjemność lektury”, a to dla dzieci w tym wieku jest ważniejsze niż dobre i złe mzimu, zamieszkujące baobaby.