Dziś, po ponad siedemdziesięciu latach, wiele postulatów Korczaka i Wilczyńskiej, nadal jest aktualne. Rozmowa z Magdaleną Kicińską, autorką „Pani Stefy”.
Pani Stefa Magdaleny Kicińskiej, reportaż biograficzny o Stefanii Wilczyńskiej, współpracowniczce Janusza Korczaka, to warszawska „herstoria”, wydobycie z cienia kobiety, której osiągnięcia przez lata pozostawały szerzej nieznane. Mimo skąpej dokumentacji autorka stworzyła pełnowymiarowy portret tej niezwykłej postaci. Ze źródeł wyłania się obraz znakomitej organizatorki, ale też – co szczególnie poruszające – kobiety nękanej wątpliwościami, czy jej praca oraz życie mają sens. Pani Stefa jest bohaterką 5. edycji Warszawa Czyta, która odbędzie się w dniach 10-14 maja.
*
Magda Majewska: W reportażu historycznym, zwłaszcza takim, jak Pani Stefa, gdzie źródeł jest bardzo niewiele, częstą strategią autorską bywa spekulacja, interpretacja. Bardzo często w takiej opowieści jest po prostu więcej autora czy autorki. Ty tak nie robisz.
Magdalena Kicińska: Dziś uważam, że w Pani Stefie jest mnie za dużo. Gdybym miała zmieniać coś w tej książce, to myślę, że tam, gdzie są pytania w nawiasach, odważyłabym się w kilku miejscach zamiast znaku zapytania postawić jednak kropkę. Pisząc tę książkę, miałam bardzo wiele wątpliwości, przede wszystkim dlatego, że materiału było tak niewiele i był tak fragmentaryczny, że nie czułam się na tyle pewnie, żeby jednoznacznie rozstrzygać pewne niewiadome w biografii Wilczyńskiej. Nie wiedziałam, czy mam prawo tę kropkę postawić.
Pokusy, o których mówisz, żeby zapełniać opowieść na przykład sugestiami wysnutymi z równoległych biografii, trochę na zasadzie: „co prawda nie wiem, jak Stefania Wilczyńska, ale jej koleżanka z lat szkolnych to…” – po prostu się pojawiają. Ale ja nie czułam, że to mój pomysł na tę książkę. Może gdybym miała talent literacki, tobym się na to porwała, ale mam problem z opowiadaniem historii zmyślonych – nawet gdy mam znaleźć pseudonim dla bohatera reportażu, jest mi bardzo trudno wymyślić mu nowe imię. Sama zresztą nie przepadam za książkami z pogranicza fikcji i nie-fikcji, gdzie autor czy autorka zanadto fabularyzuje, lepiej czyta mi się książki, w których jest tych informacji może mniej, ale nie zaciera się granica i nadal jest to literatura faktu. W tym przypadku ważne są dla mnie oba elementy tego hasła: literatura – to znaczy forma, za pomocą której ktoś opowiada nam historię, ale przede wszystkim fakty – to one muszą być budulcem tej opowieści, nie zmyślenie.
czytaj także
W Pani Stefie spekulacje, na które sobie pozwoliłam, znalazły się w rozdziale o dzieciństwie i nastoletniości, kiedy piszę o tym, jak toczyły się losy kobiet w podobnym wieku, urodzonych w tym samym kawałku świata, pochodzących z żydowskich rodzin, po to, by pokazać równoległe biografie, nie zaś „zebrać materiał dowodowy”, że gdyby Stefa urodziła się na Nalewkach, to…
Na więcej sobie nie pozwoliłam, ale też gdy pisałam tę książkę, byłam bardzo niepewną siebie autorką, stąd są te pytania i oszczędność, czy też – jak ktoś mógłby powiedzieć – tchórzostwo.
Magda Majewska: Na co dzień pracujesz głównie nad tematami bieżącymi, aktualnymi problemami. Jednak ciągnie cię do historii, kolejna książka, nad którą pracujesz, też jest historyczna…
Gdy pisałam Panią Stefę, zaklinałam się, że, po pierwsze, nie napiszę już żadnej książki w ogóle, a po drugie, że jeśli jakimś cudem jednak się na to zdecyduję – na pewno nie będzie to reportaż historyczny. Nie najlepiej u mnie z konsekwencją. Ważne są po prostu i rezonują ze mną bardziej niż inne historie, które nie zostały opowiedziane. Historia zawsze mnie interesowała. Mam skłonność do patrzenia raczej wstecz niż do przodu. I do smucenia się. Filip Springer, bohater poprzedniej edycji Warszawa Czyta, pisze, kiedy go coś wkurzy – ja, kiedy mnie coś zasmuci. Opowieść o pani Stefie wydawała mi się ważna, warta opowiedzenia. Te historie, nad którymi teraz pracuję, też takie są. Tak samo zresztą w mojej pracy codziennej, kiedy piszę do „Gazety Wyborczej” czy „Tygodnika Powszechnego” – staram się, by były to teksty o tych, których nie widzimy, chcę, by ich głosy wybrzmiały. Bo te nieopowiedziane historie cały czas tu są. Może kiedyś „wyjadę z Polski” w swoim pisaniu, ale na razie za bardzo mnie interesuje to, co jest tutaj, u nas, dokoła, kiedyś i teraz – żebym była w stanie to zrobić.
Teresa Torańska mówiła, że „pisze o tym przede wszystkim, co sama dla siebie chce zrozumieć”. Z życiem Wilczyńskiej było podobnie. Nie rozumiałam, dlaczego nic o niej nie wiem, dlaczego nikt o niej nic nie wie, a wszyscy wiemy o Korczaku, z którym całe życie pracowała. Myślę więc, że ta książka wzięła się przede wszystkim ze zdumienia.
Nie rozumiałam, dlaczego nic nie wiem o Stefanii Wilczyńskiej, dlaczego nikt o niej nic nie wie, a wszyscy wiemy o Korczaku, z którym całe życie pracowała.
Jest też tak, o czym może niewiele reporterek i reporterów mówi otwarcie, że przy pisaniu przepracowuje się często jakieś swoje własne traumy – mamy ten przywilej, że możemy zadać pytania, których się boimy lub których nie umiemy zadać sobie wprost – komuś innemu. Często jest tak, że jako dziennikarka czuję większą siłę, mam więcej odwagi niż wtedy, kiedy występuję jako osoba prywatna. Jakby „kostium dziennikarski” dodawał mi mocy, coś mi ułatwiał. Mój zawód pozwala mi zadawać pytania, nawet te najtrudniejsze. I usłyszeć odpowiedzi. To jeden z powodów, dla których się to robi – żeby dotknąć takich historii, skonfrontować się z nimi – i ze sobą. To jest chyba w tym wszystkim najcenniejsze.
Magda Majewska: Jak wyglądało pierwsze spotkanie ze Stefanią Wilczyńską? Jak się natknęłaś na swoją bohaterkę?
Pierwszy raz o Stefanii Wilczyńskiej przeczytałam na studiach, wertując prasę z dwudziestolecia. Potem usłyszałam o niej znowu, przed paroma laty, podczas spaceru tematycznego po warszawskiej Woli, który zahaczył o Jaktorowską 6, czyli przed wojną Krochmalną 92. To tam przed wojną mieścił się Dom Sierot – budynek ocalał, co prawda nieco przebudowany, ale to nadal to samo miejsce. Kiedy stanęłam przed nim, uderzyła mnie „oczywista oczywistość”: na co dzień żyła tu ponad setka dzieci i to niemożliwe, by sam jeden Janusz Korczak mógł, mówiąc kolokwialnie, je ogarnąć. Że tam musieli być jacyś inni ludzie. Wtedy przypomniałam sobie, że jedną z tych „innych” była Wilczyńska. Szukałam o niej informacji, ale jeżeli w ogóle się pojawiały, to tylko wzmianki, kilka zdań.
Mój zawód pozwala mi zadawać pytania, nawet te najtrudniejsze. I usłyszeć odpowiedzi. To jeden z powodów, dla których się to robi.
Potem przyszedł 2012 rok, ogłoszony przez Sejm Rokiem Korczaka. Przy tej okazji Grażyna Pawlak z Fundacji im. Mojżesza Schorra postanowiła zebrać kilka osób i zaszczepić w nich pomysł upamiętnienia Wilczyńskiej, czy raczej opowiedzenia o niej, bo była przecież zupełnie w niepamięci. Napisałam wtedy krótki reportaż, opublikował go w „Przekroju” Roman Kurkiewicz. Obecna na wspomnianym spotkaniu Sylwia Chutnik zachęciła mnie: napisz o niej więcej, napisz książkę. Podpowiedziała też, że w Wydawnictwie Czarne pracuje redaktor Łukasz Najder, który szuka tematów na książki i zależy mu na opowieściach o kobietach z cienia, że myślał też o Wilczyńskiej. Napisałam do niego, pomysł zyskał akceptację szefowej wydawnictwa Moniki Sznajderman.
Na samym początku ważne było też poczucie, że to naprawdę ostatni moment na napisanie tej książki – bo ciągle jeszcze są wśród nas bohaterowie tamtych wydarzeń. Szlomo Nadel ma dziś 97 lat, Icio Belfer 92, za chwilę niestety już ich nie będzie. To dla mnie jedna z największych wartości tej pracy – poczytuję sobie to za zaszczyt – możliwość spotkania ze świadkami historii. Byli moim łącznikami, przewodnikami po świecie, który już nie istnieje – ale jest przechowywany w ich pamięci.
czytaj także
Rozmawiamy w Ogrodzie Krasińskich, parku, który znajdował się w sercu żydowskiej, przedwojennej Warszawy. Tu spędzali wolny czas Żydzi – dla gojów takim miejscem był raczej Ogród Saski. Przez ten park musiała przechodzić młoda Stefcia Wilczyńska, kiedy z domu, ze Świętojerskiej 16, szła na pensję mieszczącą się przy Królewskiej. Oni wszyscy tutaj byli, zostawiali ślady, dziś już niewidoczne. Poprzez rozmowy ze Szlomem, z którym, mogę to powiedzieć z dumą, się zaprzyjaźniłam, mogłam tę scenografię zapełnić uczuciami, szczegółami. Pokolorować fotografie, które znałam tylko w czerni i bieli. To było dla mnie bardzo ważne, złapać te detale.
Podobnie było zresztą z pracą w Korczakianum, gdzie zgromadzone są dokumenty związane z życiem i dziełem Janusza Korczaka i Domem Sierot. Dziś, niestety, mieści się tam nadal dom dziecka. Kiedy więc przychodziłam do archiwum i czytałam o tym, jak wyglądało życie w sierocińcu, słyszałam głosy prawdziwego domu dziecka. Kiedy czytałam o aprowizacji, o kuchni – czułam zapachy przygotowywanych dla dzisiejszych mieszkańców domu posiłków. Nie chcę popadać w egzaltację, ale na pewno było to doświadczenie, które mnie do Domu Sierot zbliżyło, urealniło mi go. W tym sensie więc korzystałam ze wszystkich śladów obecności tej historii.
Bo, nie ukrywajmy, one tu były. Stefania Wilczyńska też tu była. Nie jestem pierwszą, która na nią trafiła, myślę raczej, że po prostu przejęłam pałeczkę w sztafecie – tak się składa, że przede wszystkim kobiecej – tych, które o pamięć o tej postaci dbały. Od Grażyny Pawlak, Marty Ciesielskiej, Barbary Puszkin, Agnieszki Witkowskiej-Krych. To kobiety uznały, że ważne, by o Wilczyńskiej mówić. Ja tylko odpowiedziałam na ten apel. Może pani Stefa mogła trafić lepiej, no, ale trafiła na mnie.
Krzysztof Cibor: Myślę, że nie narzeka.
No nie wiem. Nie wiem, czy byłaby zadowolona z portretu, który stworzyłam. Mam nadzieję, że odnalazłaby się w nim. Poza tym to przede wszystkim była kobieta czynu, nie lubiła gadania, trwonienia czasu. Najważniejsze były dzieci – trzeba się nimi było zająć, to był priorytet, a nie jakieś opowiastki.
Krzysztof Cibor: Rozmawiamy o reportażu historycznym, ale chciałem zapytać, czy gdy piszesz o czymś, co miało miejsce 70 lat temu, a nawet jeszcze wcześniej, to myślisz też, że ta książka może komuś do czegoś posłużyć dzisiaj? Że mogłaby być zaczynem jakiejś zmiany?
Bardzo bym chciała, ale nie mogę tego oczekiwać. Mogę tylko przyjąć ze zdziwieniem i wdzięcznością, że ktoś zechce ją przeczytać. Oczywiście dobry reportaż jest nie tylko o tym, o czym jest. To jest to, co Małgorzata Szejnert nazywa naddatkiem, a Hanna Krall nadwyżką, uniwersalny wymiar jednostkowej, oglądanej pod mikroskopem opowieści. Nie wiem, czy mi się to udało.
czytaj także
Ale skoro o to pytasz: przede wszystkim czuję bezsilność. Coraz częściej, obserwując to, co się dookoła nas dzieje, dochodzę do ponurego wniosku, że historia niczego nas nie uczy, że w kółko powtarzamy te same błędy. W książce pisałam o tym, czego dla dzieci chciał Korczak i Wilczyńska – dziś wiele ich postulatów, po ponad siedemdziesięciu latach, nadal jest aktualnych. Oczywiście w obszarze opieki nad dzieckiem opuszczonym czy pieczy zastępczej wiele też się zmieniło, ale, jak mówiłam wcześniej, na Jaktorowskiej ciągle działa dom dziecka. Istnieją wciąż duże, koszarowe placówki, których sens Wilczyńska i Korczak podawali w wątpliwości. Nie ma to żadnego sensu, społecznego ani ekonomicznego, a jednak zmiany w tym zakresie przebiegają bardzo powoli.
Coraz częściej, obserwując to, co się dookoła nas dzieje, dochodzę do ponurego wniosku, że historia niczego nas nie uczy, że w kółko powtarzamy te same błędy.
Podobnie ze wsparciem dla młodych ludzi wychodzących z pieczy zastępczej – na konieczność wspierania ich zwracała bardzo mocno uwagę Wilczyńska. Tymczasem w stosunku do nich od lat działa program 500+, bo właśnie tyle dostaje młody człowiek, który chce kontynuować naukę, w wieku 18 lat, gdy musi opuścić placówkę. Jak ma się za to utrzymać?! To nierealne i dlatego nie dziwią statystyki, w świetle których ponad połowa byłych wychowanków pieczy zastępczej wraca do systemu – jako klienci opieki społecznej lub osadzeni… To są naprawdę kwestie, których poprawę postulowała pani Stefa, a my dziś nadal ich nie rozwiązaliśmy.
Nie mam złudzeń, że pisanie o tym zmieni świat. To, na czym mi zależało, ma zupełnie inny, intymny wymiar. Chciałabym, żeby ktoś usłyszał o tamtych dzieciach, przeczytał ich imiona, może wypowiedział je na głos tak, żeby przez chwilę były. Żeby dowiedział się, że był kiedyś Samek Nadel, brat Szlomo, który zginął, jak dzieci z Domu Sierot, jak Korczak, jak Wilczyńska, w 1942 roku w Treblince. Czasami jedyne, co możemy zrobić, to się o nich dowiedzieć.
Jest to skrócony i zredagowany zapis rozmowy, która odbyła się w czerwcu 2016 roku podczas Imienin Jana Kochanowskiego w Ogrodzie Krasińskich. Zapis ten ukazał się też w Przewodniczce dla czytelniczek i czytelników miejskich, która towarzyszy akcji Warszawa Czyta 2017. Opracowanie: Ludmiła Laskowska.
Żyjesz w starorzeczu [fragment nowej książki Mikołaja Grynberga]
czytaj także
***
Magdalena Kicińska (ur. 1987) – reporterka, współpracowniczka „Gazety Wyborczej”, publikuje m.in. w „Polityce”, „Tygodniku Powszechnym”. Nominowana do Nagrody im. Teresy Torańskiej, Mediatorów 2016. Autorka książki Pani Stefa (Czarne, 2015), za którą otrzymała Nagrodę Literacką m.st. Warszawy 2016 oraz Poznańską Nagrodę Literacką – Stypendium im. Stanisława Barańczaka 2016 dla młodego twórcy, nominowano ją także do Nagrody Gryfia i Nagrody Conrada. Jej teksty ukazały się także w zbiorach reportaży, m.in. Walka jest kobietą (Dom Wydawniczy PWN – Grupa Wydawnicza PWN, 2014), Mur. 12 kawałków o Berlinie (Czarne, 2015), Obrażenia. Pobici z Polską (Wielka Litera, 2016). Urodziła się w Lublinie, mieszka w Warszawie.
*
Teatr cieni, koncert Patryka Zakrockiego i Magdy Czerwińskiej, debata o podmiotowości dziecka w procesie sądowym, spacer śladami żydowskich społeczniczek, warsztaty makatkowe i komiksowe, spotkania dyskusyjnych klubów książki oraz blok wydarzeń dla dzieci – to tylko niektóre w z wydarzeń 5. edycji akcji Warszawa Czyta. Warszawa Czyta jest inicjatywą oddolną, która opiera się na pracy społecznej. Jej organizację można wesprzeć na portalu pomagam.pl
Akcja została zainicjowana cztery lata temu lekturą Cwaniar Sylwii Chutnik. Rok później bohaterką akcji została książka Italo Calvino Niewidzialne miasta, następnie Chamowo Mirona Białoszewskiego, a w roku 2016 Warszawa czytała 13 pięter Filipa Springera. KrytykaPolityczna.pl patronuje akcji.
Italo Calvino: Myślę o zastąpieniu pisarza przez literacką maszynę