Czytaj dalej

Ucząc się od Las Vegas w Warszawie

Polskiej architekturze nie grozi nawrót postmodernistycznego dyletantyzmu, ale czy jest w stanie znaleźć formułę na odświeżenie architektury modernistycznej?

Uczyć się od Las Vegas Roberta Venturi, Denise Scott Brown i Stevena Izenour to bez wątpienia jedna z ważniejszych książek o architekturze napisanych w XX wieku. Tematem jest miasto obecne w tytule: przestrzeń, która w środowisku architektonicznym budziła przerażenie i odrazę. Autorzy prowokacyjnie przekonują jednak, że to właśnie Las Vegas jest wcieleniem modernistycznej maksymy form follows function (forma wynika z funkcji), która bardziej sprawdza się w budce z hamburgerami niż w monumentalnych, modernistycznych budynkach publicznych.

Punktem wyjścia jest dla autorów główny trakt komunikacyjny miasta – Las Vegas Strip. Przyglądają się jego rozrzuconej zabudowie, budynkom schowanym za rozległymi przestrzeniami parkingów i szyldami ciągnącymi się jeden za drugim wzdłuż ulicy. Z punktu widzenia dominujących w trakcie pisania książki teorii taki układ przestrzeni miejskiej to „śmierć ulicy”. Ale dla miasta, które z założenia nie należy do mieszkańców, tylko do samochodów, organizacja przestrzenna Las Vegas zgodna jest z zasadą form follows function. „Antymodernistyczny” z pozoru krajobraz, okazuje się być realizacją podstawowych założeń modernizmu.

Na Las Vegas Strip architektura ma jedno zadanie: zaistnieć w krajobrazie kształtowanym przez spojrzenie w jadącym samochodzie, uformowanym przez jego prędkość. Dominujące w mieście szyldy są w tym kontekście funkcjonalną odpowiedzią architektury na specyficzne uwarunkowania społeczne. Las Vegas Strip to współczesny odpowiednik benjaminowskiego pasażu, zmodyfikowanego o różnice prędkości. Prędkość zmotoryzowanego użytkownika Las Vegas i XIX-wiecznego flaneura tworzą bowiem dwie nieprzekładalne rzeczywistości społeczne. Dlatego też architektura w Las Vegas porzuca elewację – a zasłonięte szyldami i reklamami budynki wstydliwie chowają się w głębi działki. Pragmatyka nie ma złudzeń. To szyldy przykuwają uwagę kierowcy, a na commercial strip nie ma ważniejszej funkcji. Szyldy w dodatku są tańsze.

Aby zrozumieć specyfikę wywodu autorów, musimy przywołać dwa podstawowe pojęcia architektoniczne, którymi posługują się w swoich analizach. Pierwsze to „kaczka”, czyli taki budynek, którego całościowa forma przechodzi w rzeźbę. Drugie to „dekorowana buda”, czyli obiekt ornamentowany, gdzie dekoracja nie jest prostą konsekwencją funkcji, ma arbitralny charakter. Problem współczesnego modernizmu według autorów Ucząc się od Las Vegas polega na tym, że odrzucając kategorycznie ornament „dekorowanej budy” i zastępując go rzekomo funkcjonalną architekturą, tak naprawdę przekształcił całe budynki w niezwykle kosztowne rzeźby.  Współczesny modernizm odrzucił popularne kody komunikacyjne, czyli ornament i symbol, które stanowią i stanowiły społeczną konieczność, koncentrując się wyłącznie na grze brył.

Jednak, jak twierdzą autorzy, forma budynku modernistycznego nie sprowadza się wyłącznie do artykułowania funkcji stosunkiem brył – ważną rolę odgrywa w niej cytat. Jedna z istotniejszych tez książki brzmi: to modernizm od początku miał problem z oryginalnością i funkcjonalnością, dlatego że zuniwersalizował XIX-wieczną architekturę fabryk. W tym sensie Uczyć się od Las Vegas to nie tylko spór z praktykami projektowymi, ale i historiografią modernizmu, a ściślej rzecz ujmując – z wizją modernizmu jako radykalnego zerwania z romantycznym eklektyzmem, wprowadzającym czysto funkcjonalną architekturę, znoszącą historyczny rozdźwięk pomiędzy funkcją i formą, bryłą i ornamentem. Autorzy pokazują, że wbrew tym mitom współczesna architektura modernistyczna wyrosła dzięki cytowaniu całych porządków architektonicznych fabryk w oderwaniu od ich pierwotnych, funkcjonalnych uwarunkowań. W tym sensie, można zarzucić modernizmowi eklektyzm i dysfunkcjonalność, czy nawet dekoratywność, schowaną pod industrialnym płaszczykiem. Dlatego teza o czystości architektury modernistycznej, o modernizmie jako architekturze heroicznego gestu oryginalności, nie wytrzymuje w konfrontacji z praktykami modernizmu, a maksyma form follows function wydaje się co najmniej wątpliwa.

Pamiętajmy przy tym, że gros krytyki autorów Uczyć się od Las Vegas skupia się nie na założycielach ruchu modernistycznego, ale na ich współczesnych kontynuatorach w Ameryce, którzy zatracili oryginalność, bezmyślnie reprodukując całe struktury założycieli modernizmu, bez refleksji nad ich pierwotnym kontekstem czy uwarunkowaniami społecznymi. Modernizm stał się przez to pustą wydmuszką, która przestała reagować na świat społeczny, zamknąwszy się w błędnym i niezwykle kosztownym kole reprodukcji tradycji heroicznej oryginalności. Tymczasem, jak twierdzą autorzy, w Ameryce nie czas i miejsce na kosztowne i narcystyczne gesty architektoniczne. Podzielonemu społeczeństwu amerykańskiemu, z jego różnicami klasowymi i rasowymi, potrzebna jest raczej ironia, gra pomiędzy sacrum i profanum – nie dogmatyczne i autorytarne decyzje komisji urbanistycznych zdominowanych przez modernistów.

Aspekt finansowy wydaje się tutaj niezwykle istotny, bo za efektownymi megastrukturami często idzie lekceważenie mniej spektakularnych przestrzeni architektonicznych, choćby kwestii rynku mieszkań. Jak piszą autorzy: „Architekci niewiele wnieśli w kwestii kluczowych potrzeb budownictwa tego kraju, zwłaszcza budownictwa mieszkaniowego, ponieważ przez swą słabość do zaawansowanej techniki w symbolicznym i wizjonerskim wydaniu stali się mniej skuteczni w ramach dostępnych systemów konstrukcyjnych”. Fetyszyzm środków produkcji i zerwanie więzi pomiędzy formą i jej społecznymi przesłankami, stworzyły architekturę głównie obciążającej społeczeństwo kosztownymi „kaczkami”.

Czy czytana dziś w Polsce książka jest już tylko szacownym klasykiem? Niestety, wiele na to wskazuje. Polskie wydanie ukazuje się stanowczo za późno. Nasze debaty o architekturze dziś są już zupełnie gdzie indziej. Gdyby Uczyć się od Las Vegas ukazało się 30 lat wcześniej, być może postmodernizm polski nie poszedłby po linii Charlesa Jencksa, którego Architektura postmodernistyczna została przetłumaczona w 1987 roku. Książka ta stała się niebezpiecznym narzędziem w rękach niedojrzałych architektów, którzy skutecznie zeszpecili krajobraz polskich miast wizją postmodernizmu jako cyrkowego eklektyzmu. Myśl autorów Uczyć się od Las Vegas była znacznie subtelniejsza i mniej śmiała w głoszeniu śmierci modernizmu.

Polskiej architekturze na szczęście nie grozi nawrót postmodernistycznego dyletantyzmu, pytanie tylko, czy jest w stanie znaleźć formułę na odświeżenie w szerokim kontekście społecznym architektury modernistycznej. Do tego w gruncie rzeczy nawoływała książka Venturiego, Brown i Izenour. Nie zapominajmy przy tym, że kontekst amerykański i polski nie do końca są tożsame. Modernistyczna spuścizna PRL-u to w dziewięćdziesięciu procentach budy, którym szyldy niewiele mogłyby pomóc, jak nie pomaga im pasteloza. W tym sensie architektura heroicznej oryginalności może pod pewnymi warunkami przynosić korzyści społeczne. Krajobraz bud czasami potrzebuje „kaczek”. Byleby „kaczek” nie traktować jako dekoracji bud.

Robert Venturi, Denise Scott Brown, Steven Izenour, Uczyć się od Las Vegas, przeł. Anna Porębska, Karakter 2013

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij