Talarczyk-Gubała odzyskała polskie kino kobiet, odtworzyła jego historię, która nie ogranicza się tylko do filmów podejmujących motyw kondycji kobiety.
Jak to się właściwie stało, że takiej książki (książek!) do tej pory nie było? Monika Talarczyk-Gubała wypełniła poważną lukę naszego filmoznawstwa, publikując w odstępie zaledwie kilku miesięcy dwie prace o polskich reżyserkach filmowych: Wszystko o Ewie poświęcone Barbarze Sass i Biały mazur, zbiór esejów o czternastu twórczyniach kina. Efekt? Otrzymujemy coś w rodzaju alternatywnej historii polskiego filmu, opowieść o tym, jak przedstawiano kobiety i skąd ten głos się wydobywał. A także przypomnienie mnóstwa zapomnianych tytułów i nowe interpretacje dzieł dobrze znanych.
Wybór Sass na bohaterkę wydaje się oczywisty. To reżyserka znana i ceniona, przez wiele lat regularnie robiąca kolejne filmy, a jednocześnie w jakiś sposób osobna. Do tej pory nieopisana, zainteresowanym tematyką feministyczną dająca ogromne możliwości do analizy, bo konsekwentnie wybierająca na bohaterki kobiety (z jednym wyjątkiem – W klatce), zarazem nieoczywista, na co już wiele lat temu zwróciła uwagę Maria Kornatowska, pisząc o twórczości Sass: „Bardzo to zresztą osobliwe i dwuznaczne kino. Rozdarte między ambitne pragnienie podjęcia «kwestii kobiecej» a męskie stereotypy myślowe, z których autorka nie bardzo umie się wyzwolić, między łatwe, naiwne moralizowanie a jakąś szczególną potrzebę kompensacji, rewanżu na mężczyznach za najrozmaitsze doznane i urojone krzywdy”.
Tytuł Wszystko o Ewie odsyła do legendarnego filmu z Bette Davis, ale także imienia Ewa, które w najsłynniejszych filmach Barbary Sass noszą bohaterki Doroty Stalińskiej. „Kino Ewy” to także kino Stalińskiej, której osobowość aktorska z jednej strony odcisnęła silne piętno na twórczości reżyserki, a z drugiej wypracowany u Sass wizerunek miał znaczenie przy jej rolach granych u innych reżyserów. Kontekst jest zresztą u Talarczyk-Gubały zawsze ważny, w żadnym miejscu autorka nie ogranicza się tylko do kina Sass – pisze o niej na tle kulturowym, co oznacza np. odniesienie się do innego mocnego typu kobiety, który pod koniec lat 70. stworzyła Krystyna Janda w Człowieku z marmuru Andrzeja Wajdy. Podobieństwa i różnice między Ewą a Agnieszką to jedne z najlepszych fragmentów książki.
Sama biografia Barbary Sass to idealna ilustracja różnego rodzaju wykluczeń, którym podlegały (i zapewne wciąż podlegają) kobiety w stereotypowo męskim zawodzie, jakim jest reżyser filmowy. Problemy zaczęły się już na etapie szkoły filmowej, do której Sass dostała się prawdopodobnie dlatego, że w danym roku w komisji rekrutacyjnej nie było Antoniego Bohdziewcza, legendarnego pedagoga łódzkiej Filmówki, „przeciwnika kobiet w tym zawodzie, gdyż uważał, że reżyserowi potrzebny jest zmysł syntezy, a kobiety mają umysł analityczny”. Dzięki temu po raz pierwszy na roku znalazła się taka sama ilość kobiet i mężczyzn. Żadna z koleżanek Sass ze studiów nie zrobiła filmu fabularnego, ona sama miała zakłóconą edukację, bo zachęcona do rezygnacji z reżyserii przeniosła się na… aktorstwo. Po skończeniu szkoły na wiele lat utknęła w funkcji „drugi reżyser”; próbując dobić się o możliwość samodzielnej realizacji, a czując, że jest niepoważnie traktowana, przefarbowała się nawet z blondynki na brunetkę, po drodze usłyszała też: „Pani nie musi mieć etatu, bo pani mąż pracuje”. Po zrobieniu kilku filmów niepełnometrażowych, w wieku 44 lat zadebiutowała fabułą Bez miłości, która odniosła spory sukces, ale wcześniej na kolaudacji podsumowano produkcję takimi słowy: „rzecz doskonale zrobiona, jak na debiutantkę”.
Jeżeli tak wyglądała droga kobiety, której się udało, łatwo sobie wyobrazić, jak się miała sytuacja z tymi, które szczęścia miały nieco mniej.
Właściwie nie trzeba sobie nawet tego wyobrażać, bo jak to przebiegało u innych kobiet, Talarczyk-Gubała pisze w Białym mazurze. Jest tu na przykład Agnieszka Osiecka, która skończyła szkołę filmową w Łodzi, ale uznała, że nie sprosta wyobrażeniom o „męskich” powinnościach reżysera i poszła w innym kierunku. Inna absolwentka reżyserii, Jolanta Słobodzian, gdy starała się o pieniądze na debiut, usłyszała od szefa Komitetu Kinematografii: „Pani Jolu, pani taka piękna kobieta. Zamiast dupy dawać, chce się pani bawić w robienie filmów. Niech pani se da spokój”. Słobodzian fabuły nie zrobiła, została działaczką Dyskusyjnych Klubów Filmowych, w 1999 roku popełniła samobójstwo.
Niemal każdy przedstawiony tu życiorys to temat na osobną książkę albo… film. Choćby zmarła niedawno Ewa Petelska, przez lata ukrywająca żydowskie pochodzenie, przez czterdzieści lat robiąca filmy wraz z mężem, Czesławem, cześć z nich z pewnością zasługuje na ponowne odczytanie i docenienie. Talarczyk-Gubała wskazuje Bilet powrotny (1978), Naganiacza (1963) i telewizyjny Cześć kapitanie (1967), od siebie bym dorzucił także uznawany za antyklerykalny Drewniany różaniec (1964).
Jednak najważniejsza jest Wanda Jakubowska, w jakimś sensie patronująca wszystkim Polkom w zawodzie reżyserki, bo zaczynała jeszcze przed wojną, a potem tak długo była „jedynaczką”, że w pewnym momencie przestano widzieć w niej kobietę. Jej twórczość to ponad czterdzieści lat pracy, z których znany jest tylko wielki Ostatni etap (1947), a przemilczany cały dalszy ciąg. To jakiś niesamowity paradoks, że Jakubowska wciąż nie doczekała się u nas własnej biografii, chociaż jej życiorys zawiera w sobie kilka epok historii Polski, w tym kina, a tymczasem jedyna książka jej poświęcona wyszła w Niemczech. Właśnie tytuł jednego z filmów Jakubowskiej – Biały mazur (1978) o Ludwiku Waryńskim dał tytuł całej pracy Talarczyk-Gubały.
Mógłbym jeszcze długo pisać o zaletach obu książek, o nazwiskach, tytułach i faktach, o których się stamtąd dowiedziałem, o filmach, do których ponownego obejrzenia zachęciła mnie autorka, ale napiszę tylko o tym, co wydaje mi się najważniejsze – Talarczyk-Gubała odzyskała polskie kino kobiet, odtworzyła jego historię, które nie ogranicza się tylko do filmów podejmujących motyw kondycji kobiety. To także cała dyskusja, która toczyła się na łamach czasopism filmowych – już w 1976 roku temu fenomenowi poświęcono cały numer „Filmu na Świecie”. Potem w „Filmie” i „Kinie” temat podejmowała m.in. Bożena Umińska, a w 1986 roku prekursorską książkę Eros i film przedstawiła Maria Kornatowska. Po lekturze obu książek nie ma też wątpliwości, że najważniejszym przedstawicielem polskiego kina kobiet, wciąż aktualnym i inspirującym, jest Bluszcz (1982) Hanki Włodarczyk, którego współscenarzystką była Anda Rottenberg. Też film do odzyskania!
Monika Talarczyk-Gubała, Wszystko o Ewie. Filmy Barbary Sass a kino kobiet w drugiej połowie XX wieku, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Szczecińskiego, Szczecin 2013.
Monika Talarczyk-Gubała, Biały mazur. Kino kobiet w polskiej kinematografii, Galeria Miejska Arsenał, Poznań 2013.
Zapraszamy na spotkanie z Moniką Talarczyk-Gubałą, w ramach prowadzonego przez Krzysztofa Tomasika cyklu „Inna strona polskiego kina II”, do warszawskiej siedziby Krytyki Politycznej na ul. Foksal 16 – środa, 16 października, godz. 19.00.