"Każdy został człowiekiem" Piotra Nesterowicza jest książką jednocześnie ważną i potrzebną, jak i rozczarowującą.
Każdy został człowiekiem Piotra Nesterowicza jest książką jednocześnie ważną i potrzebną, jak i rozczarowującą. Ważną, gdyż idzie ona pod prąd obecnej polityki pamięci, dając głos i zapewniając widzialność temu doświadczeniu okresu powojennego, które w ostatnich latach jest ich pozbawione – doświadczeniu awansu wiejskich mas ludowych. Książka opisuje losy osób, które w warunkach powojennej urbanizacji i industrializacji porzucają wieś, wykonywane w ich rodzinach przez setki lat zawody, zdobywają wykształcenie, wyruszają do miast, zasilają wielkie budowle socjalizmu i zasiedlają tzw. Ziemie Odzyskane. Na tle coraz bardziej krzepnącego w oficjalną urzędową doktrynę mitu antykomunistycznej partyzantki, jako jedynej depozytariuszki etosu i interesu polskiej wspólnoty w okresie powojennym, bardzo potrzebujemy takich narracji, przypominających, co oznaczał pierwszy okres PRL dla znakomitej większości Polaków. Ich historie nie usprawiedliwiają oczywiście powojennego zamordyzmu i terroru, ale ograniczony do katowni na Rakowieckiej obraz lat 40. i 50. nic tak naprawdę nie mówi nam o tym, co w społecznym wymiarze stało się w tych dekadach.
Książka Nesterowicza – choć czyta się ją łatwo i sprawnie – jest niestety także w wielu miejscach rozczarowaniem. Zebrany przez autora materiał jest rewelacyjny, ale książka sprawia wrażenie raczej zbioru notatek, szkicu, na którym dopiero należałoby wykonać właściwą literacką pracę. Gdy kończymy ostatnią stronę zostajemy z poczuciem rozczarowania – zabrakło syntezy, refleksji, próby osadzenia opowiadanych historii w odpowiednim kontekście.
Bohaterowie swoich czasów
W swojej książce Nesterowicz przedstawia historię czterech bohaterów – dwóch kobiet i dwóch mężczyzn – z których punktu widzenia oglądamy powojenne przemiany. Rodzą się na wsi jeszcze w końcówce II RP, w PRL próbują zdobyć wykształcenie, wyrywają się (w większości) z rodzinnych stron, z mniejszym lub większym entuzjazmem wchodzą w nowy porządek.
Nesterowicz bierze ich historie z pamiętników nadsyłanych na konkurs ogłoszony w grudniu 1961 roku przez Związek Młodzieży Wiejskiej i Polską Akademię Nauk. Z ponad 5 tysięcy prac wybiera cztery biografie i przedstawia je w formie reportażu. Jak to w reportażu bywa, łączy czasem kilka biografii w jedną, na drodze swoich bohaterów stawia postaci wzięte od innych nadsyłających na konkurs swoje prace autorów, syntetyzuje z nich symptomatyczne dla powojennych czasów historie. Symptomatyczne są też losy naszej czwórki.
Marian, syn biednej rodziny ze wsi na Podkarpaciu fanatycznie angażuje się w nowy porządek, działa w ZMP, bezskutecznie próbuje zdobyć wykształcenie, przenosi się na Śląsk, pracuje jako górnik, wreszcie znajduje swoje powołania jako wychowawca w Ochotniczych Hufcach pracy, animator kultury i poeta. Regina z absolutnej biedy wsi centralnej Polski wyrywa się dzięki liceum pedagogicznemu, które kończy jako pierwsza osoba w swojej rodzinie mogąca wylegitymować się maturą, po czym podejmuje pracę w wiejskiej szkole pod Koszalinem. Jan, także z centralnej Polski, dostaje od państwa stypendium umożliwiające ukończenie technikum rolniczego, a następnie pracuje jako agronom w kolejnych PGR-ach, osiadając w końcu na Ziemiach Odzyskanych. Adela jako jedyna zostaje na wsi pod Krosnem, pracuje w GS-ie, działa jako animatorka lokalnej społeczności, organizuje Ludowy Klub Sportowy.
Wszystkie te biografie są naznaczone głęboką (auto)cenzurą, pisane były na oficjalny konkurs i z oczywistych względów nie mogły powiedzieć całej prawdy o stalinizmie.
Choć także w nich pojawiają się nadużywający władzy aparatczycy, nagonki na „wrogów klasowych”, absurdy przymusowej kolektywizacji rolnictwa, powszechne rozprężenie w pracy, pijaństwo, wreszcie zupełnie niewyobrażalna dla nas bieda tego okresu. Tym nie mniej u żadnego z bohaterów nie ma cienia wątpliwości, że powojenne zmiany są czymś zasadniczo dobrym, że nowa, komunistyczna Polska otwiera przed nimi perspektywy, jakich nigdy nie mieliby w starej. Regina „jest wdzięczna rządowi, że pozwolił jej zdobyć wymarzony zawód”; Jan w swoim technikum fanatycznie broni „osiągnięć radzieckiej genetyki” przed kwestionującym je nauczycielem starej daty; Adela zachwyca się Zjazdem Młodzieży i Studentów w Warszawie, najbardziej fanatycznie w stalinizm wchodzi Marian, dla którego potępienie „kultu jednostki”, „błędów i wypaczeń” starego etapu jest wielkim, osobistym szokiem.
Na ile te narracje są szczere? Na ile ci młodzi ludzie piszą to, bo uważają, że – zwłaszcza w oficjalnym konkursie – tego się od nich oczekuje? Na ile ich postawy są reprezentatywne dla ich pokolenia, środowiska, klasy społecznej? Jak się mają wobec dzisiejszego mitu o masowym odrzuceniu przez Polaków komunizmu? Niestety, przyjęta przez autora konwencja – reportażu odtwarzającego to, co widzieli jego bohaterowi i nie próbującego wykraczać poza ich perspektywę – nie pozwala odpowiedzieć na te pytania. Tu po raz pierwszy ujawnia się główna słabość tej książki, brak kontekstu, pozwalającego umieścić to, co czytamy, w odpowiedniej perspektywie.
Wieczny folwark
Ten kontekst czasami pojawia się na marginesie zapisków bohaterów, w drugim i trzecim planie. Historie naszej czwórki pokazują bowiem nie tylko rewolucyjne zmiany, jakie dokonują się w Polsce po wojnie, ale także długie trwanie pewnych społecznych i symbolicznych struktur, które wobec przynoszonych odgórnie zmian pozostają bardzo oporne, na różne sposoby przystosowują się do nich i odtwarzają w nowych warunkach.
Najgłębszą, najdłużej trwającą strukturą okazuje się – co nie jest zaskoczeniem – folwark. Folwarczne układy odtwarzają się w opisywanych przez Jana Państwowych Gospodarstwach Rolnych, strategie oporu ich pracowników wobec narzucanej im przez kierownictwo pracy żywcem przypominają te opisane w piętnastym wieku w Satyrze na leniwych chłopów. Jak folwark działa każdy urząd, komórka partyjna, instytucja.
Także wywiedzione z folwarcznej mentalności głęboko hierarchiczne, antydemokratyczne postrzeganie rzeczywistości społecznej organizuje świat wokół bohaterów. We wsi Mariana podział między „dziadami”, a zamożniejszymi gospodarzami wydaje się być absolutny i nieprzekraczalny, dla młodego stalinowca stanowi on uwewnętrznioną niemal absolutną różnicę antropologiczną, której zaangażowanie w komunizm nigdy do końca nie pozwala mu przezwyciężyć. Głębokie struktury społeczne jego wsi – opierające się na podziale majątkowym i związanym z nim prestiżowym i godnościowym – komunizm, zwłaszcza w stalinowskim okresie, podważa, ale nigdy w pełni ich nie likwiduje. Po zmianach października codzienna dystrybucja władzy i prestiżu we wsi wraca do normy, co najwyżej do wiejskich elit dokooptowana zostaje nowa nomenklatura.
Katolicyzm pogromowy
Druga głęboka struktura, która trwa w PRL, to katolicyzm. Choć sami wybrani przez Nesterowicza bohaterowie są niewierzący, to działają w katolickim otoczeniu. W ich opisach jawi się im ono przede wszystkim jako opresyjne – bardziej niż ekscesy niedemokratycznej władzy w codziennym życiu przeszkadza im władza księdza i lokalnych dewotek.
We wsi położonej niedaleko tej, gdzie pracuje Regina, po październiku ksiądz nie tylko domaga się powrotu religii do szkoły, ale chce nią po prostu rządzić, żąda, by jego powrót do grona pedagogicznego uczciło uroczyste powitanie go przez uczniów. Nauczyciel się na to nie godzi – zapewniając jednocześnie księdzu zgodnie z prawem możliwość zorganizowania lekcji dla chętnych. Na co oburzony ksiądz zaczyna agitować z ambony przeciw pedagogowi i podburzać przeciw niemu ludność lokalną, przekonując, że „bezbożnik” nie może wychowywać chrześcijańskich dzieci. Wszystko to w roku 1956, nie w czasach rozkwitu Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego we wczesnych latach 90., czy w którejś z odsłon IV RP.
Adela, zanim uruchomi w klubie Ludowy Klub Sportowy dla Dziewcząt musi pokonać opór miejscowych dewotek, zgorszonych tym, że dziewczęta publicznie, na dworze, ćwiczą w krótkich spodenkach. Jan, choć sam do religii ma stosunek zupełnie obojętny, na prośbę żony bierze ślub kościelny i chrzci dzieci, bo nieochrzczone miałyby w rzekomo ateistycznym PRL „same kłopoty”. Ludowy katolicyzm wsi w PRL, jaki wyłania się z opisów bohaterów Nesterowicza, jest przede wszystkim zacięty, agresywny, naznaczony spontaniczną pogromowo-prześladowczą postawą dla wszystkiego, co nie jest nim samym. Z drugiej strony w wielu kwestiach potrafi być bardzo pragmatyczny. Matka Adeli, ożeniona z bogatym, seksualnie niesprawnym starcem, gdy żali się księdzu na swój los, słyszy od niego, by żyła dalej z zapewniającym jej ekonomiczną stabilność mężczyzną, a jeśli brakuje jej seksualnej bliskości, to zawsze może przyjść na plebanię.
Fragmenty o katolicyzmie należą do najciekawszych w książce, rozbijają mit Kościoła rzymskiego prześladowanego przez wraży komunizm i stojącego na straży nie tylko wiary, ale także Prawdy, Dobra, Piękna, demokracji i wszystkich najwznioślejszych wartości.
Ale przy końcu lektury mamy wrażenie, że i tu książka zawodzi. Nie widać w niej (poza kilkoma zdaniami w przypadku Jana) procesu negocjacji między katolicką tożsamością, a akceptacją dla nowego ustroju i wprowadzanych przez niego zmian, w jakie uwikłanych przecież było większość Polaków z klas ludowych. Wybierając tak zdystansowanych od katolickiej tożsamości bohaterów, Nesterowicz ułatwia sobie za bardzo pracę.
Nieopowiedziany epos
Historie powojennego awansu klasowego, migracji ze wsi do miast, reformy rolnej i przemian samej wsi składają się na zmiany, które w ciągu ostatnich 150 lat miały najbardziej być może kluczowe znaczenie dla tego, jak dziś wygląda naród polski. Ta historia ciągle czeka na swoje opowiedzenie w kulturze. Wypieramy ja fantazjami sarmackimi, husarskimi, ostatnio tymi, skupionymi w micie żołnierzy wyklętych.
Nesterowicz, gromadząc historie pokazujące zupełnie inne rodowody współczesnych Polaków, uzupełnia ważną lukę w naszej polityce pamięci. Pokazuje też – podobnie jak Padraic Kenney w swojej wydanej u nas w zeszłym roku książce o robotnikach w okresie powojennym – że rewolucja, jaka wydarzała się w Polsce po wojnie, nie do końca była prześniona. Nawet jeśli Marian, Regina, Jan i Adela z racji wieku, urodzenia i odziedziczonych kapitałów symbolicznych nie są w stanie w pełni pojąć tego, co się w Polsce właściwie dzieje, nie pozostają bierni, starają się kształtować trajektorie swoich losów, znaleźć dla siebie miejsce w dokonującej się zmianie.
Ale jednocześnie kończąc tę książkę mam wrażenie, że ta historia wymaga znacznie pojemniejszej epickiej formy niż reportaż. Pozwalającej zobaczyć sytuację w szerszej perspektywie, wpisać ją w odpowiedni kontekst, zdolnej dostarczyć wielkiej narracji, umiejącej opowiedzieć Polakom ich pochodzenie, wyprowadzić z rekonstrukcyjnego mitu, w jakim polską tożsamość zamyka obecna władza. Reportaż jest formą zbyt płytką, powierzchowną, myślowo i językowo niewydolną, by unieść ciężar tej opowieści. Jak ciekawe nie byłoby historie, jakie wydobywa Nesterowicz, mam wrażenie, że to dopiero notatki do napisania naprawdę ważnej opowieści.