Skrupulatnie zebrane dowody wciąż potwierdzają jedno – to niemożliwe, żeby trener był mordercą, oraz wszystko wskazuje na to, że jednak nim jest. Kinga Dunin czyta „Outsidera” – nową powieść Stephena Kinga – oraz „Kości proroka” Ałbeny Grabowskiej i „Granicę zapomnienia” Siergieja Lebiediewa.
Stephen King, Outsider, przeł. Tomasz Wilusz, Prószyński i S-ka 2018
Samochód był nieoznakowany, ot, nijaki, kilkuletni, amerykański sedan, ale zdradzały go czarne opony i trzyosobowa załoga.
King to podobno najbogatszy pisarz na świecie, autor niezliczonych horrorów i opowiadań, z których bardzo wiele zostało sfilmowanych. Pracowity i piszący po angielsku, co też nie jest bez znaczenia, więc na jego pop-Nobla złożyli się czytelnicy. Nawet jeśli ktoś nie czytał, to pewno przynajmniej pamięta Lśnienie Kubricka z Jackiem Nicholsonem w roli głównej. Lśnienie i Smętarz dla zwierzaków to chyba jedyne horrory, przy których tak naprawdę się bałam.
Nie jest to mój ulubiony gatunek, ale do Kinga mam ogromny sentyment, bo to, co pisze – pomijając duchy, kosmitów, tajemne moce albo po prostu thrillery – to zwykle, choć przy takiej produkcji zdarzają się i słabsze rzeczy, bardzo sprawne pisarskie rzemiosło i całkiem niegłupie powieści obyczajowe. Outsider poza takie rzemiosło nie wykracza, co oznacza, że po prostu bardzo dobrze się to czyta. No i jest to całkiem świeża bułeczka! Akcja toczy się już za panowania Trumpa, co zresztą nie ma właściwie żadnego znaczenia. Ot, gdzieś tam, blisko granicy z Meksykiem, natkniemy się na wyblakły plakat wyborczy, na którym domalowano Trumpowi hitlerowski wąsik. Chyba że uznamy tę książkę za metaforyczną przypowieść, której istotą jest pytanie: jak było możliwe to, co w głowie się nie mieści?
czytaj także
W małym miasteczku wyjątkowo bestialsko zamordowany i zgwałcony zostaje chłopiec. (King często sięga po aktualne tematy społeczne – przemoc wobec kobiet, pedofilia, rasizm, bieda…) Śledztwo w tej sprawie wydaje się proste, wszystkie możliwe ślady prowadzą w jednym kierunku, do miejscowego nauczyciela i trenera, męża, ojca, szanowanego obywatela małego miasteczka. (King sam w młodości był odnoszącym sukcesy trenerem Małej Ligi baseballa). O aresztowaniu sprawcy decyduje szlachetny policjant, główny bohater powieści, i nieco cyniczny prokurator. Jest skrzywdzone dziecko, sprawa dotyczy też gwałtu, będzie więc i atmosfera linczu.
Sprawa jednak się komplikuje, kiedy okazuje się, że oskarżony ma bardzo dobre alibi. Czy to możliwe, żeby znajdował się w dwóch miejscach naraz? Jak to w powieściach policyjnych często bywa, dobry policjant zostaje zawieszony i będzie musiał prowadzić śledztwo na własną rękę, a potem ze wsparciem całej grupy innych zaangażowanych w sprawę. Najciekawszą postacią wśród nich jest niemłoda już detektywka z problemami osobowościowymi, zażywająca antydepresanty. Ale, jak przyjdzie co do czego, okaże się skuteczna jak skrzyżowanie panny Marple z panną Salander.
Skrupulatnie zebrane dowody wciąż potwierdzają jedno – to niemożliwe, żeby trener był mordercą, oraz wszystko wskazuje na to, że jednak był. Wszystkie wyjaśnienia nieodparcie prowadzą do jednego wniosku: jedyne racjonalne rozwiązanie nie mieści się w granicach racjonalności. Konwencja jest tak znana, że nie zdradzam tu żadnej tajemnicy. Mężczyzna oczywiście prawie do ostatka będzie bronił światopoglądu materialistycznego – musi być jakieś normalne rozwiązanie. Kobiety są bardziej otwarte na rzeczy, o których filozofom, naukowcom i policjantom się śniło. Nie chodzi jednak o to, jak to się skończy (przecież to wiemy), tylko jak do tego dojdzie i o jaki rodzaj zła i magii tym razem chodzi. Mnie to wciągnęło na cały dwa wieczory.
***
Ałbena Grabowska, Kości proroka, Marginesy 2018
Trzeciego dnia po pierwszym wiosennym nowiu trzydziestego trzeciego roku po ukazaniu się na niebie gwiezdnego drogowskazu opuściłem żonę i ruszyłem za Nauczycielem.
Nie wygląda to jak początek kryminału, prawda? Ale jest to kryminał, bułgarski, bo właśnie tam toczy się akcja. Autorka ma bułgarskie korzenie i tamtejsze realia wyglądają bardzo realistycznie. Dla mnie to ogromny plus, w końcu ile można czytać o Nowym Jorku?
Skoro kryminał, to musi być trup. W Płowdiwie (to jedno z najstarszych i drugie pod względem liczby mieszkańców miasto w Bułgarii) znaleziono nagie zwłoki mężczyzny. Ciało pokrywały tajemnicze znaki – cyrylica, trackie symbole? Ciało rozpięte było na krzyżu, a obok niego umieszczona została taca z odcięta głową zamordowanego. Z czymś się to kojarzy? Powinno z Janem Chrzcicielem – Salome, głowa na tacy.
Tak okrutnie potraktowano zwłoki polskiego biznesmena, samotnego, związanego z Kościołem. I dlatego o pomoc bułgarskiej policji poproszona zostaje młoda Polko-Bułgarka, dla której powrót do Bułgarii jest też powrotem do wspomnienia o zdradzie i nieudanym romansie. Jej matka jest słynną archeolożką, nasza bohaterka też studiowała archeologię, zanim nie wyjechała, a drugi mąż matki twierdzi, że odnalazł kości Jana Chrzciciela. Jak widać ślady prowadza w odległą przeszłość. Obok współczesnego wątku kryminalnego dostajemy też dwa wątki historyczne. Pierwszy dotyczy Jana Chrzciciela, który wraz ze swoimi uczniami podąża do Jerozolimy. Drugi dzieje się w XII wieku w Bizancjum. Grupa mnichów z sekty Bogomiłów wędruje do Konstantynopola, żeby przekazać cesarzowi swoją świętą księgę. Tak, będzie też tajemnicza Księga.
Jest w tej powieści sporo dłużyzn, ale jest też fajny rozmach, można się w to wciągnąć. Będzie i romans i trudne relacje z matką. Niestety, autorka nie do końca poradziła sobie z klejeniem wątków historycznych z kryminalną intrygą, która w końcu okazuje się zbyt banalna (po co ten cały cyrk ze zwłokami?). Dan Brown to nie jest.
czytaj także
***
Siergiej Lebiediew, Granica zapomnienia, przeł. Grzegorz Szymczak, Wydawnictwo Claroscuro 2018
Stoję na granicy Europy. Tutaj, nad oceanem, każdy klif obnaża żółtą kość kamienia i ochrową, purpurową, podobną do mięsa ziemię; kość kruszy się od uderzeń fal, ciało gleby jest pożerane przez przypływ.
Doceniając uroki popu, czasem jednak mamy ochotę sięgnąć na wyższą półkę. Granice zapomnienia Lebiediewa to z pewnością wyższa półka – proza poetycka, rozlewna, hipnotyzująca. Poza tematem, o którym za chwilę, wciąga nas dzięki kolejnym obrazom, nastrojowi i swemu okrutnemu pięknu.
Jest to debiut pisarza urodzonego w roku 1981, a więc którego dorosłość przypada już na nowe czasy, mierzy się on jednak z dawnymi. Z rosyjską pamięcią o obozach i wielkich planach uprzemysłowienia Syberii, które rozsypały się w gruzy.
Dzieciństwo bohatera upływa w cieniu Drugiego Dziadka, przyszywanego, blisko związanego z rodziną chłopca. Drugi Dziadek wymaga opieki, bo jest niewidomy, wydaje się osobą niegroźną, przywiązaną do chłopca, a jednak jest w nim coś odrażającego. Ma nad swoim niby-wnukiem jakąś tajemniczą władzę. Akurat gdy upada Związek Radziecki, Drugi Dziadek ratuje chłopcu życie i oddaje mu swoją krew, sam przy tym umierając. Ta krew jednak w chłopcu pozostaje, jest jego dziedzictwem.
czytaj także
Historii Drugiego Dziadka nikt nie zna, trudno trafić na trop jego dawnych znajomych. Bohater wyrusza na Syberię, żeby odkryć prawdę o historii, która – jak krew dziadka – jest też jego historią. Liebiediew wielokrotnie brał udział w ekspedycjach geologicznych na północy Rosji, jego opisy smutku współczesnej Syberii mają w sobie coś z bardzo współczującego reportażu. Oczywiście okazuje się, że dziadek był komendantem obozu, miał też syna, z czym związana jest pewna tajemnica. Po obozach zostały jednak już tylko ruiny i pochowane w lodzie ciała zmarłych. To nie Sołżenicyn i nie książka historyczna, to współczesna Rosja. I praca nad zbiorową pamięcią, gdy granice zapomnienia są już bliskie, a składa się ją z ułamków informacji i w jakimś sensie z introspekcji. Próba osobistego zmierzenia się ze wydarzeniami zakopanymi pod lodem, ze świadomością własnego uwikłania w historię.
Male wydawnictwo, nieznany rosyjski autor, minimalistyczna okładka – łatwo przegapić taką pozycję. A naprawdę warto ją zauważyć.